Tęsknota za dymkiem
Spotkałam dawno niewidzianą koleżankę, starą palaczkę 😉 okazja towarzyska, w ręku lampka wina, oczywiście palenie możliwe gdzieś przy wyjściu, w przeciągu. Kolega idzie zapalić, a my obie dziękujemy, ale nie korzystamy. Ooo, rzuciłaś palenie? – pytamy siebie wzajemnie. Bożena wzdycha i ze smutkiem w glosie mówi – dwa lata już nie palę. Ale ciężko mi.
– Po takim czasie wciąż czujesz żal za paleniem?
– Tak, tęsknie za papierosem. Brakuje mi tej … przyjemności w wielu sytuacjach.
Zdziwiłam się trochę, że po tak długim czasie można jeszcze czuć taką tęsknotę za dymkiem. Ja niczego takiego nie doświadczam. Wprost przeciwnie, ja wciąż cieszę się z faktu niepalenia. Czy to wpływ książki Alana Carra? Możliwe. Właśnie w tej książce znalazłam i zapamiętałam to, że można po odstawieniu palenia czuć radość, satysfakcję, same pozytywne uczucia. Kiedy to czytałam, jeszcze paląc, wydawało mi się bardzo trudne w realizacji, ale byłam przekonana co do skuteczności takiej postawy.
Bo kiedy nasze odstawienie palenia traktujemy jako wielkie poświęcenie, jako coś, do czego zrobienia czuliśmy się w jakimś sensie zmuszeni, jako cierpienie. Bo kiedy odczuwamy często tęsknotę za paleniem, wspominamy cudowne chwile zaciągania się dymkiem. Kiedy marzymy o tym, aby znów móc palić, wtedy mamy PROBLEM. Wystarczy coś, co wyzwoli chęć sięgnięcia po papierosa. Wystarczy impuls, wystarczy trudny i stresujący moment w życiu. Bo cierpiący z powodu braku czegoś człowiek, ma w sobie naturalną tendencję do gloryfikowania tego, do uznawania jako potencjalną nagrodę za cierpienia. Od takiego przekonania dzieli nas tylko mały kroczek od zapalenia. Można to określić mianem „prania mózgu”, który sami sobie fundujemy. Nie twierdzę, że nie tkwię w podobnym mechanizmie, czyli robię sobie „pranie mózgu”, ale u mnie to ma akurat pozytywny cel. Dla mnie zapalenie kiedyś w przyszłości papierosa, byłoby porażką, byłoby końcem radości, jakie daje mi niepalenie, byłoby po prostu wkroczeniem na drogę ponownego cierpienia. Natomiast w przypadku mojej, wspomnianej na wstępie, koleżanki Bożeny jest odwrotnie. Zapalenie byłoby dla niej końcem cierpienia i zaspokojeniem tęsknoty za papierosem. Która postawa bardziej rokuje na przyszłość? Z pewną dozą nieskromności pozwolę sobie wyrazić pogląd, że jednak moja.
Zakazy palenia
Kiedy jeszcze rozkoszowałam się (czyli podtruwałam) dymem papierosowym, słysząc o planach wprowadzenia restrykcyjnej ustawy antynikotynowej czułam, że ogarnia mnie czarna rozpacz. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie w pubie czy innym przybytku publicznym bez papierosa. Nie mogłam sobie wyobrazić sytuacji, że na przystanku tramwajowym przyparta do muru głodem nikotynowym, nie będę mogła sięgnąć do paczki i zaciągnąć się dymem. A jeśli jakoś przełamałabym strach przed mandatem 500 zł, to i tak zapewne naraziłabym się na ostracyzm innych użytkowników przystanku.
Ale jako się rzekło to wszystko działo się w zamierzchłej przeszłości, kiedy paliłam jak smok i dziś wprowadzenie ustawy ani mnie ziębi, ani grzeje. Dystansuje się od ich zwolenników jak i przeciwników. Nie jestem jakoś szczególnie ortodoksyjna w stosunku do namiętnych palaczy. Moi ulubieni palacze to przeurocza Maria Czubaszek i błyskotliwy Jacek Żakowski. Myślę, że w towarzystwie tych osób mogłabym wdychać opary dymu bez protestu (aczkolwiek rzadko). Co do innych osób mówię zdecydowanie NIE. Również do mojego sąsiada, który wychodzi na dymka na balkon i jakoś tak wiatr wieje w moją stronę. Nawet kiedy sama paliłam jak smok, poranne zapachy z balkonu sąsiada, nie wywoływały mojego aplauzu, wprost przeciwnie. Rozumiałam jednak potrzebę i łączyłam się z sąsiadem w bólu, który uśmierzyć mogła jedynie nikotyna.
Teraz ja jestem już od nikotyny uwolniona, przynajmniej dziś, tu i teraz, mogę to powiedzieć. Natomiast sąsiad nadal uprawia swoje balkonowe praktyki. No cóż, pozostaje mi zamykać okno, co w chłodniejsze dni staje się już u mnie normą. Tak sobie wspominam, że kiedy paliłam to musiałam na noc zostawiać uchylone okno, nawet kiedy mróz był siarczysty, bo wolałam zmarznąć niż wdychać zapach papierosowego dymu. Oj dużo się zmieniło w moich nawykach, moich neurozach, w miejsce papierosa redukującego napięcie (oczywiście jedynie w przekonaniu palacza) przyszły inne sposoby regulowania napięć i emocji jak choćby jedzenie. Z jedzeniem jest tak, że niesposób go całkowicie odstawić, dlatego tak trudno je ograniczyć 😉
Ale z jedzeniem też sobie poradziłam i też pomógł mi Pan Allen Carr. Chyba muszę mu pomnik postawić. 😉
Słaba silna wola
Unikam określenia, że „rzuciłam palenie”. Chyba ma to związek z faktem, że w moim przekonaniu palaczem, czy nałogowcem innej maści zostaje się do końca życia. Nadal jestem palaczką, choć obecnie nie palę, tak jak alkoholicy, którzy pomimo abstynencji zostają nimi do końca życia.
Poza tym słowo „rzucić” łączy się z jakąś strata. A ja nic nie straciłam, ja wiele zyskałam i to jest najważniejsze.
Jak skutecznie przestać palić? Po raz kolejny spróbuję odpowiedzieć. Po prostu trzeba tego naprawdę chcieć, a właściwie mieć dość palenia.
Trzeba przestać lubić palenie.
Jak można lubić palenie? – zapyta niepalący.
Ale palacz chwyta się wszystkiego, co racjonalizuje jakoś jego działanie.
Moja koleżanka, nadal paląca mówi – palę, bo lubię…
Ja w to nie wierzę, bo za długo paliłam i za długo mówiłam to samo, choć wcale tak nie myślałam. Znajdowałam argumenty, które pozwalały mi dalej palić.
A to, że jak rzucę to przytyję i będę gruba jak Andrzej, któremu przybyło 20 kg. A to, że będę miała „syndrom odstawienia” jak Kaśka i będę cierpieć okrutne katusze.Kiedyś, jako jeszcze palaczka, byłam na firmowej imprezie, ktoś zamówił stolik w nieznanej mi knajpie, jak weszłam i okazało się, że w całej restauracji nie wolno palić myślałam, że eksploduję z chęci zapalenia. Była wtedy mroźna zima, więc wyjście na zewnątrz na dymka nie wchodziło w grę. Starałam się opanować, co mi się udało po kilkunastu minutach, a potem bawiłam się świetnie. Wiedząc, że nie mogę zapalić, pogodziłam się z tym i zapomniałam na ten czas spędzony w restauracji, że w ogóle palę. No właśnie, to jest chyba sedno problemu.
Kiedy chce się przestać palić skutecznie, trzeba zapomnieć, że kiedykolwiek się paliło, trzeba stać się osobą niepalącą (mentalnie).
Dzięki temu niepotrzebna jest do niepalenia silna wola.
Bo silna wola to jest to, co ja posiadam w śladowych ilościach, więc niech nikt mi nie mówi, że nie paląc ponad pół roku musiałam korzystać z silnej woli. Gdybym musiała, to bym przegrała i tyle.
Ci, którzy rzucają przy użyciu silnej woli najczęściej poddają się prędzej czy później. Bo oni wciąż tęsknią za paleniem, poświęcają się nie paląc. Ja tego nie odczuwam. Ja patrzę na palących na ulicy, na przystankach może nie ze współczuciem, a raczej ze świadomością, że mam to za sobą i wcale nie tęsknię.
Dla jasności, wcale nie jest powiedziane, że i ja nie poddam się któregoś pięknego dnia. Jedyne, co powoduje, że wątpię w swój powrót do nałogu, to kompletny brak w głowie jakiegokolwiek argumentu, aby wrócić.
Po co miałabym znów sięgnąć po papierosa? Bo ładnie z nim wyglądam? Bzdura. Bo palenie mnie odstresowuje? Wprost przeciwnie. Bo palenie sprawia mi przyjemność? Nie sprawia. Ja sobie wmawiałam, że to jest mi do czegoś potrzebne, że to lubię.
Nie widzę żadnego powodu, aby wrócić do nałogu, więc po co miałabym to zrobić.