Jest taki typ mężczyzn, którzy wracają jak bumerangi. Nie słyszałam o kobietach obdarzonych tymi zdolnościami, ale zapewne też takie egzemplarze się zdarzają, o czym zapewne lepiej wiedzą panowie.
Bumerangi to najczęściej osobnicy z gatunku Piotrusia Pana, wiecznego chłopca, w wieku różnym, ale raczej w okolicach 30-40tki. Chociaż trafił mi się w ostatnich latach oryginalny bumerang po 50-tce. Po roku znajomości, której intensywność osłabła przestaliśmy się kontaktować. Nie odzywał się ponad 2 lata, wykasowałam numer, aż tu nagle sms. A potem kolejne. A potem maile. I tak 3 miesiące, w tym czasie żadnej propozycji spotkania. Nawet nie zadzwonił do mnie „jak człowiek” tylko wysyłał smsy. Ostatnio mnie zaskoczył totalnie, bo przysłał smsa, czy może zadzwonić po 16.00. Odpisałam, że może. A on już nie zadzwonił i od tego czasu milczy już ponad miesiąc 😉
Spotkałam takich bumerangów kilku w swoim życiu, ale chyba tylko jeden reprezentuje czyste, klasyczne cechy tego gatunku, a co najważniejsze wraca do mnie już tak długo, że czasami myślę, że dożyję z nim emerytury 😉
Nie jest łatwo naszą relację opisać, był romans, nie było związku, a potem nastąpiło koleżeństwo, choć jest między nami chemia, której nic nie pokona (oprócz braku kontaktu).
Kiedy poznałam bumeranga byłam nim oczarowana. Przystojny, wręcz amant filmowy, po prostu uosobienie naszych kobiecych mrzonek o rycerzu na białym koniu. Sprawiał wrażenie nieśmiałego, czasami nieporadnego. W bezpośrednim kontakcie niezbyt wylewny, ale od czego jest telefon komórkowy i smsy. Zarzucał mnie więc dziesiątkami pięknych zdań o swoim zainteresowaniu moją skromną osobą i o wrażeniu, jakie mój widok w nim wywołał. No cóż, która kobieta nie chce być tak wielbiona przez takiego pięknego młodzieńca?
Trudno się zatem dziwić, że i mną tąpnęło od tego nadmiaru komplementów i zaczęłam niemal lewitować. Ale to działo się w środku, na zewnątrz do wylewności zbytniej skora nie jestem, przyjmując założenie, że nie tylko wygląd się liczy, ale też wnętrze człowieka.
Niełatwo jest przyjrzeć się wnętrzu takiego bumeranga, bo on nie jest tym zainteresowany, można by niechcący odkryć jego zabawki, ale też jakieś inne, może nawet nieco perwersyjne, ciągotki.
Mój bumerang też ciężko pracował, abym wiedziała o nim tyle, ile on sam chciał mi przekazać. Nasze spotkania odbywały się więc albo na mieście, albo u mnie. Najpierw mieszkał o wujka i nie miał warunków do przyjmowania gości, a potem niby kupił mieszkanie, ale pod miastem, więc wyprawa do niego nie byłaby taka prosta. A chyba najważniejsza przyczyna jest taka, że ja wcale na taką wizytę nie naciskałam. Bowiem dość szybko przekonałam się z kim mam do czynienia i żadnych nadziei na jakiś happy end z nim sobie nie robiłam. Zważywszy również na dzielącą nas różnicę wieku (10 lat) traktowałam tę znajomość jako sympatyczny antrakt na drodze dalszych poszukiwań MMŻ. Skoro nie był to dla mnie rokujący kandydat to z czasem doszłam do wniosku, że dobrze byłoby, aby związał się wreszcie z jakąś adekwatną wiekowo panną, która urodziłaby mu gromadkę dzieci, bo deklarował chęć ich posiadania.
Sporo mi o swoich rozczarowaniach pannami opowiadał. Jedna, pierwsza i najważniejsza narzeczona zostawiła go niemal tuż przed weselem i wyjechała do USA. Inne nie były go godne, stał się zresztą po tej traumie bardzo ostrożny. Oczywiście rozumiałam go dobrze, współczułam i głaskałam po głowie …Jaki on biedny.
Wielokrotnie zastanawiałam się, czemu pozwalam mojego czarującemu Bumerangowi wracać? Co takiego w nim jest, co powoduje, że nie potrafię go zwyczajnie pogonić? Od pewnego czasu, od którego przestała łączyć nas już sfera intymna, odpowiedź na to pytanie jest w zasadzie prosta. Ja go chyba zwyczajnie lubię, fajnie nam się rozmawia, słucha muzyki. Poza tym ten facet podobna mi się fizycznie, bez żadnych zastrzeżeń. Lubię na niego patrzeć, lubię, kiedy on na mnie patrzy.
Znam mojego czarującego Bumeranga sporo lat (12), a najdłuższa przerwa w naszych kontaktach to były 2 lata. W ciągu tych dwóch lat przerwy, o czym później się dowiedziałam, spotykał się „na poważnie” z pewną panną z Opola. Poznał ją na wycieczce zagranicznej. Panna była bezpośrednio po studiach, więc sporo od niego młodsza. Bumerang ruszał w każdy piątek po pracy na dworzec i jechał do swojej panny na weekend. Opowiadał mi potem, że bardzo zżył się z jej rodziną, że jej mama mówiła do niego zięciu. I spędzał sobie Bumerang te weekendy w Opolu na chodzeniu po sklepach, na imprezach, no i zapewne na miłym tete a tete ze swoją wybranką. Związek rozwijał się w odpowiednim kierunku, choć blisko młodej panny był zawsze jakiś jej przyjaciel, niby kolega, który wyraźnie mojego Bumeranga drażnił. Jego relacje z narzeczoną wydawały się nieco podejrzane. A jak kiedyś przez przypadek podobno Bumerang przeczytał ich rozmowę na GG, to jeszcze jego podejrzenia wzmocniło. Problem z panną z Opola był taki, że nie wyobrażała sobie zmiany miejsca zamieszkania. Propozycja Bumeranga, aby przeniosła się do niego i aby razem zamieszkali, spotkała się z chłodnym przyjęciem. Oczywiście dalszym etapem po wspólnym zamieszkaniu miał być ślub. Albo dziewczyna nie była tak mocno zaangażowana, albo po prostu chciała się jeszcze wyszumieć, dlatego ich relacje ostygły, a dopełnieniem wszystkiego było jakieś wesele, na którym do Bumeranga dotarło, że jest w tym związku kwiatkiem do kożucha i czas się ewakuować, co uczynił. Podejrzewam, że zaangażowany był, problem w tym, że znów źle ulokował swoje uczucia.
W kontaktach z Bumerangiem to nie ja przejawiałam i przejawiam inicjatywę, a jeśli to są to zdawkowe smsowe życzenia świąteczne czy imieninowe. A wówczas, czyli przez te dwa lata to chyba, żadnego sygnału ani ja, ani on sobie nie wysłaliśmy. I wydawać by się mogło, że to koniec.
Bumerang zmienił numer komórki, nie wszystkie stare kontakty do nowej przeniósł. Mnie chyba nie uwzględnił, skoro rozpoczął poszukiwania kontaktu do mnie pamiętając jedynie tożsamość i adres. Udało mu się namierzyć mój telefon stacjonarny i zadzwonił, wywołując u mnie duże zaskoczenie. Był to czas, kiedy znów byłam singielką. Chciałam go zobaczyć, pogadać, dowiedzieć się o jego aktualnym życiu. I spotkaliśmy się, częściowo odnawiając stare relacje. Bo ukryć się nie da, że tzw. chemia między nami była ogromna. Może to się i stąd brało, że rzadko się widywaliśmy, że były takie długie przerwy, które pozwalały zatęsknić? A może pewna toksyczność tej relacji podnosiła jej temperaturę? Świadomość nieosiągalności Bumeranga działała na mnie jak narkotyk 😉
Cokolwiek to było, to jednak kobieta nie da rady nie angażować się w związek z panem, z którym sypia. A ja jestem w tym względzie typowa i ze mną też tak było. Pamiętam jak pierogi dla niego lepiłam na kolację, a on nie przyjechał. Na szczęście mnie nie trzeba dużo czasu i sygnałów, abym zrozumiała, że powinnam się emocjonalnie wycofać.
Tym razem to ja zarządziłam przerwę w kontaktach i było mi z tym całkiem dobrze. Do czasu. No właśnie, bumerang zawsze wraca. I wrócił. Ale tym razem nie pozwoliłam już na intymne relacje, bo co zdarzyło się raz, może już nigdy się nie zdarzyć, co zdarzyło się dwa razy, zdarzy się i trzeci (to cytat z Coelho).
Choć tyle razy walczyłam ze sobą, aby jednak to urwać, to w końcu uznałam swoją bezsilność wobec jego bumerangowatości i się poddałam. Tak to jest z nałogami, że tylko przyznanie się do nich, uznanie swojej własnej bezsilności daje szanse wyleczenia. Przestałam więc Bumeranga ignorować, ale przekształciłam naszą relację na czyste koleżeństwo, choć łatwe to nie było i nie jest do tej pory 😉
Kontakt z Bumerangiem był dość rzadki. Spotkania raz na kilka miesięcy. W każdym razie byłam na bieżąco z tym, co się w jego życiu dzieje, a w zasadzie wiedziałam to, co on chciał mi powiedzieć.
Opowiadał mi o jakiejś koleżance w stosownym wieku, którą jest trochę zainteresowany, i przyznam, że zaczęłam spodziewać się happy endu na ślubnym kobiercu. Zastanawiałam się tylko, komu w tej relacji bardziej zależy, bo odniosłam wrażenie, że Bumerang zakochany to chyba nie jest. Może to wybór z rozsądku, bo przecież i Bumerangowi lat przybywa i czas najwyższy się ustatkować.
Cechą charakterystyczną „mojego” Bumeranga są napady wylewności wobec mnie, miesiąc ani widu ani słychu, a w jeden dzień potrafił mnie zaskoczyć 10 smsami.
Przyzwyczaiłam się i uznałam to nawet za zabawne. Również podteksty erotyczne, kierowane pod moim adresem, przestały mnie razić, o wyznaniach miłosnych nie wspomnę. Najczęściej na takie smsy nie reaguję, a jeśli już to zdawkowo kilkoma niewiele znaczącymi słowami. Problem w tym, że jeśli takie smsy mojego Bumeranga przeczytałaby jego potencjalna narzeczona, to mogłaby sobie je zinterpretować jednoznacznie. I wcale bym się nie zdziwiła. Bo kto uwierzy, że mężczyzna tylko się nakręca w ten sposób, a nic z tego realnie nie wynika.
I tak właśnie kiedyś się stało. Do komórki Bumeranga dobrała się, być może ta koleżanka, z którą się spotykał. I traf chciał, że było to akurat po całodziennym „seansie smsowym” ze mną. Ile zdążyła przeczytać? Nie mam pojęcia. Ale na tyle była zaintrygowana, że zadzwoniła do mnie, z Bumeranga komórki (sic). Co on w tym czasie robił? Może brał prysznic?
Patrzę na swoją komórkę, widzę że dzwoni Bumerang, odbieram mówiąc przeciągle Halloooo i słyszę damski głos i słowa jak z karabinu maszynowego: słuchaj, kim jesteś, z kim rozmawiam? Pomimo zaskoczenia odpowiedziałam naturalnie, że skoro ktoś do mnie dzwoni to sam powinien się przedstawić. I tyle. Panna się rozłączyła.
My kobiety to dziwne doprawdy jesteśmy. Bo gdyby się przedstawiła, że jest Bumeranga narzeczoną, koleżanką etc. i jest poruszona treścią smsów, jakie on do mnie wysyła, to bym pewnie normalnie powiedziała, że jestem starą znajomą, z którą obecnie Bumeranga nic nie łączy szczególnego oprócz między innymi takich smsowych napadów dziwnej wylewności. Czy ona by mi uwierzyła, czy nie to oddzielna sprawa? Wiem, że uwierzyć w to jest trudno. Gdybym ja była na jej miejscu to pewnie pierwszą osobą, z którą miałabym ochotę na ten temat pogadać byłby Bumerang. Ostatecznie to od niego należą jej się jakieś wyjaśnienia. Podejrzewam, że chyba jednak nie czuła się „w prawie” pytać Bumeranga, stąd ten dziwny telefon.
Mnie by do głowy nigdy nie przyszło grzebać w jego komórce, bo nie leży to w mojej naturze.
Co dalej? Po dwóch godzinach od tego telefonu dostałam od Bumeranga kolejnego smsa o treści takiej, jakby nic się nie stało. Więc go poinformowałam, że jakiś duch o damskim głosie korzystał z jego komórki i do mnie dzwonił. Ciekawe co z tą informacją Bumerang zrobił. Ale to już nie moja sprawa. Długo była cisza i spokój. Miałam nadzieję, że może ta sytuacja czegoś go nauczy. Gdybym czuła się w jakimkolwiek stopniu winna, gdyby moje kontakty z Bumerangiem były częste i intymne, to pewnie cała ta sprawa by mnie jakoś ruszyła. Ale tak nie jest, co pozwala mi zachować spokój i dystans. Choć jednocześnie pojawia się refleksja, że skoro jest tak, jak jest, w co nikt postronny nie mógłby uwierzyć, to jaki sens ryzykować jakieś posądzenia, czyli cierpieć za niewinność? Czy ktoś uwierzy, że nic między nami nie ma, po przeczytaniu tych jego smsów?
Myślę, że Bumerangów można tylko w jeden sposób uniknąć, po prostu nie pozwalać im wracać, nie przyjmować ich z otwartymi ramionami. Nie wiem, co powoduje, że czasami się na takie powroty godzimy? Może nam się wydaje, że „on się zmienił”. Co oczywiście jest naiwnością i przywołuje mi na myśl dobrą książkę dla kobiet po przejściach, niejakiej Norwood „Kobiety, które kochają za bardzo i ciągle liczą na to, że on się zmieni”.
Chciałam już nie raz zakończyć kolegowanie się z bumerangiem. Czy to jest w ogóle możliwe? Jestem na to za słaba, aby całkowicie zerwać kontakt. Bo on daje mi zawsze sporo czasu na przemyślenie sprawy. Teraz znów się odezwał. Był za granicą ponad rok. Nie widzieliśmy się w tym czasie. Myślałam, że to już koniec. Pytałam go, czy coś się zmieniło, czy ożenił się? Nic się nie zmieniło. Czy moglibyśmy się spotkać? – zapytał. Odpowiedziałam – tak. A teraz bije się z myślami, czy to ma sens, czy tak już będzie do końca życia?