Tradycyjnie już z końcem starego roku, a na progu nowego mamy tendencje do postanawiania czegoś, stawiania sobie nowych wyzwań, próbach porzucania starych, złych nawyków, o nałogach nie wspominając. Nie jestem od tego wolna.
Dyżurnym postanowieniem jest „rzucanie palenia”. Robiłam to nie raz. Przez ponad ćwierć wieku były to u mnie postanowienia niespełnione. Rzuciłam, kiedy miałam już palenia dość i żadnych postanowień do tego nie potrzebowałam.
Korci mnie, aby coś postanowić, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. No nie, idealna nie jestem. Sporo grzeszków by się znalazło, ale czy mają one taki kaliber, aby pasowały do miana „noworocznego postanowienia”? Takie coś to musi być chyba jakaś poważana sprawa? Nieprawdaż?
Mam pustkę w głowie.
Może kilka takich drobniejszych spraw złożyłoby się na coś ważnego, najważniejszego? Co by to było?
Chciałabym przestać walczyć z czymś, na co wpływu nie mam, przestać buntować się przeciwko czemuś, co kompletnie ode mnie nie zależy.
Chciałabym mieć odwagę podejmować wyzwania, które są w zasięgu mojej ręki, a których się boję, bo ja wciąż boję się czegoś nowego. A tyle jest fajnych rzeczy do zrobienia, do zwiedzenia, do przeczytania. Chciałabym, aby mi się chciało chcieć coś robić… a nie wykonywać obowiązki i czekać niewiadomo na co…
Chciałabym znajdować w codzienności radość, w zwykłych czynnościach, w niewyszukanych przyjemnościach, w prostych gestach…
Chciałabym, co nie znaczy, że jest mi to obce. Staram się przecież, ale wciąż mam wrażenie, że to nie wychodzi dostatecznie dobrze…wciąż mam sobie wiele do zarzucenia.
Stop! A może to dążenie do perfekcjonizmu, do tego aby było lepiej, ciągły stan niepełnej satysfakcji też należałoby porzucić?
Czy nie lepiej jest przestać dążyć do tego… lepiej, więcej, dokładniej, etc., odrzucić w kąt teorie o samodoskonaleniu, a zwyczajnie zacząć żyć w zgodzie z sobą, z akceptacją siebie takimi, jakimi jesteśmy, a więc razem z tymi wszystkimi naszymi niedoskonałościami? Gdybyśmy ich nie mieli czy bylibyśmy szczęśliwsi? Pewnie próbowalibyśmy je wymyślić. Właściwie to wciąż wymyślamy coś, co chcemy osiągnąć, aby poczuć szczęście. Od tego czegoś uzależniamy wszystko inne. Może to być mężczyzna, partner, mąż… i szukamy go w przekonaniu, że jak już będzie to świat stanie się piękniejszy, a wszystkie nasze lęki i problemy rozwieją się w niebycie. Ile energii poświęcamy na to szukanie, potem na snucie marzeń i żywienie się nadzieją… A kiedy okazuje się, że nie wychodzi, że znów się nie udało i okazało się, że to nie jest TO, wtedy nasza samoocena spada, nic się nie chce, świat wydaje się brzydki a każdy dzień zbliża nas nieuchronnie do … końca. Tkwimy w dołach dużych i małych, z których czas leczący rany wreszcie nas wyciąga, a wtedy wraca nadzieja, wraca chęć do życia i znów próbujemy walczyć o coś, co ma sprawić, że będziemy szczęśliwsi.
Czy nie lepiej jest stwierdzić tu i teraz, że już jesteśmy szczęśliwi?!!
Dziś. Bo wczoraj minęło, a jutro jest niepewne.
Po co wciąż marzyć o przyszłym szczęściu, skoro tu i teraz mamy je pod ręką? Sami albo z partnerem odszukajmy szczęście w tym właśnie momencie. Jak nam ciężko idzie to może spróbujmy wypisać na kartce po jednej stronie to, co mamy, a po drugiej to, co byśmy chcieli osiągnąć? Uczciwie i szczerze. Nie pomijajmy tak z pozoru oczywistych kwestii, jak choćby zdrowie, które docenia się wtedy, gdy zaczyna szwankować. Nie bagatelizujmy tego, że mamy jeszcze żyjących rodziców, zdrowe i dobre dzieci, rodzeństwo, dach nad głową etc.
Przyzwyczajamy się do tego, co mamy i przestajemy to zauważać, doceniać. A to jest właśnie sztuka cenić, zauważać to, co już mamy. Wypiszmy więc po stronie aktywów jak najwięcej, wysilmy swoje szare komórki. A kiedy zaczniemy wypisywać to, czego nam brak, zastanówmy się głęboko, czy to jest rzeczywiście tak ważne i tak nam niezbędne do życia. Jeśli odpowiedź brzmi tak, trzeba zacząć działać, aby to osiągnąć. Opracować plan, określić słabe i mocne jego punkty, postanowić nie poddawać się po pierwszych niepowodzeniach, wytrwać, a jak się nie uda, albo popłakać i zrezygnować, albo zmienić plan i walczyć dalej.
Wiara czyni cuda, ale dotyczy to tych, którzy sami sobie pomagają, którzy mają jasno sprecyzowane cele i są konsekwentni w ich realizacji.
I kiedy będziemy składać sobie życzenia Szczęśliwego Nowego Roku, uśmiechnijmy się do tego Starego Roku, który zapewne był szczęśliwy, choć może trudny, musiał być szczęśliwy, skoro możemy cali i zdrowi wznieść toast, bawić się, tańczyć i oglądać fajerwerki. Zapewne był szczęśliwy, nawet jeśli żegnamy go w samotności, może właśnie tak lubimy, może tak wyszło, a może tak właśnie miało być. Gdziekolwiek jesteśmy tego zwykłego, niezwykłego dnia zrywając ostatnią kartkę z kalendarza 2011 już jesteśmy szczęśliwi i możemy sobie tylko życzyć, aby ten stan trwał… 🙂
WSZYSTKIEGO DOBREGO W NOWYM ROKU !!!
Cytat a’propos: Czekanie na „lepszą” przyszłość
Czy z reguły na coś czekasz? Jak wielką część życia spędzasz na czekaniu? Istnieje czekanie krótkofalowe – w kolejce na poczcie, w ulicznym korku, na lotnisku, na umówione spotkanie, na koniec pracy itp.
Z czekaniem długofalowym mamy do czynienia, gdy ktoś czeka, aż zacznie się urlop, aż dostanie lepszą posadę, aż dzieci dorosną, aż wejdzie z kimś w naprawdę istotny związek, odniesie sukces, zarobi pieniądze, zostanie ważną osobistością, osiągnie oświecenie.
Niektórzy ludzie przez całe życie czekają, kiedy wreszcie zaczną żyć. Czekanie to stan umysłu, polegający na tym, że pragniesz przyszłości, odtrącając teraźniejszość. Odtrącasz to, co masz, pragniesz zaś tego, czego nie masz. Jesteś wtedy jak architekt, który nie zwraca uwagi na fundamenty budowli, poświęca natomiast mnóstwo czasu górnym kondygnacjom. (E. Tolle).