Biegłam do sklepu rankiem po bułki. Wychodząc zza rogu bloku zobaczyłam leżącego mężczyznę, a przy nim lekko chwiejącego się na nogach kompana (jak przypuszczałam), który jednak sobie poszedł mamrocząc coś pod nosem. Idąca przede mną starsza pani spojrzała w ich kierunku i zignorowała. A ja? Kilka sekund biłam się z myślami, co robić? Pobieżny ogląd sugerował, że to jeden z drobnych pijaczków, którzy często chodzili w pobliżu mojego bloku, pewnie za dużo wypił i go zmogło. Pobiegłam do sklepu z myślą, że przecież za 5 minut będę wracać i wtedy bliżej się panu przyjrzę i zagadam, a może w tym czasie jego kolega wróci.
Kiedy wracałam ujrzałam dwóch kolegów tego nieprzytomnego, który okazał się już przytomniejszy, prowadzących go w kierunku sklepu. Uff, nie miałam już wątpliwości, że był to zamroczony alkoholem człowiek.
Ale całe to wydarzenie dało mi do myślenia. Jak reagować w takiej sytuacji, kiedy widzimy leżącego człowieka? Oczywiście próbować udzielić mu pomocy. A przynajmniej zainteresować się bliżej, co się z nim dzieje? Odezwać się, zapytać.
Kiedy ktoś mdleje, osuwa się na naszych oczach to udzielamy pomocy bez zastanowienia. Inaczej jest, kiedy zauważamy, że ktoś leży, a jedno spojrzenie nie pozostawia wątpliwości co do przyczyn tego stanu.
No właśnie. Jak ktoś leży albo się przewraca to większość myśli, że pijany. Czy dlatego, że pijaków u nas w bród? Czy dlatego, że jesteśmy nieczuli, obojętni? Czy to znak naszych czasów, że przechodzimy obojętnie obok leżącego człowieka w przekonaniu, że to pijak, i może lepiej go nie dotykać i nie robić sobie problemów. Kiedy jesteśmy w towarzystwie łatwiej jest podjąć decyzję i zainteresować się leżącym człowiekiem. Kiedy jesteśmy sami, a wokół żywego ducha, naturalnym stanem jest strach i wątpliwości. Nie każdy jest odważny, nie każdy chce zostać bohaterem.
Rozumiem różne argumenty, ale w chwili wątpliwości przypomina mi się historia pana Darka, kierowcy z firmy, który kilka lat temu zamarzł w nocy, kiedy wracał do domu z zakupioną na stacji benzynowej flaszką. Ktoś go mijał, czy nie? Ktoś go zauważył czy nie? Może pomyślał – pijak, sam sobie winny. No cóż, to prawda, że miał problem z alkoholem, ale był też uczynnym, sympatycznym człowiekiem, wdowcem samotnie wychowującym syna, który widocznie nie mógł sobie poradzić z problemami i „topił smutki w alkoholu”. Żal człowieka. Wystarczyłoby zadzwonić na numer alarmowy i zgłosić, nie trzeba byłoby nawet zbliżać się, czy dotykać. A może nikt obok nie przechodził? Żal człowieka.