Kto urodził się w pierwszy dzień wiosny, czyli tak jak ja? W moim bliższym i dalszym otoczeniu nikogo takiego nie znam, fajnie byłoby poznać 😉 Niedawno do radiowej Trójki zadzwoniła słuchaczka mówiąc coś na temat pierwszych oznak wiosny i na koniec stwierdziła z radością, że urodziła się w pierwszy dzień wiosny. O!!! jak fajnie!!! Ciepło mi sie na sercu zrobiło.
Minął rok od mojej 50-tki. I jak się czuję?
Lepiej niż rok temu. Na pewno. Przed rokiem czułam się kiepsko i nie najlepiej wyglądałam. Zaserwowałam sobie przed 50 urodzinami dokładne badania i mi wyszło, że taka zdrowa to już nie jestem i bez pigułek żyć dalej się nie da. Zawsze odżegnywałam się od łykania różnych medykamentów, naiwnie wierzyłam, że uda mi się tego uniknąć. Nie dało rady. Nauczyłam się więc z tym żyć. Przed rokiem dopiero zaczynałam suplementować hormony tarczycy. Byłam też na początku drogi abstynencji nikotynowej. Ze strachu przed przytyciem zastosowałam dietę, a potem zaczęła się moja przygoda z jogą, w której się zakochałam. Zgubiłam po drodze kilka kilogramów i dobrze się z tym czuję i nieźle wyglądam.
Latem spotkałam się po raz pierwszy z mężczyzną znanym z rozmów i maili od lat, który okazał się fantastyczny. Darek jest facetem, który posiada większość cech, jakie chciałabym widzieć w Mężczyźnie Mojego Życia. A że dzieli nas odległość i nasza znajomość nie rozwinęła się w kierunku innym niż przyjaźń – no cóż, może kiedyś coś się w tej dziedzinie zmieni, a może nie. Na razie cieszę się, że mam takiego kolegę i zapewne niedługo znów spotkamy się w Polsce. Tym razem na dłużej, jak sądzę 😉
Mam wrażenie, że żyję od roku jakby uważniej. Częściej się zatrzymuje. Kiedyś goniłam, nie wiem za czym, bywało, że za czymkolwiek. Bałam się, że czegoś nie zdążę zrobić, przeżyć, doświadczyć. Śpieszyłam się. W tym pędzie nie było czasu na prawdziwe, realne życie. Na spokój, refleksje, ćwiczenia ciała i ducha. Nie stałam się teraz jakaś szczególnie uduchowiona. Do kościoła chodzę od wielkiego dzwonu. Jednak zmieniłam swoje życie.
Nie śpieszę się już… co nie znaczy, że nie chcę jeszcze czegoś fajnego przeżyć. Chcę przeżywać to, co życie ze sobą niesie mocniej, prawdziwiej, dostrzegać rzeczy i ludzie, których kiedyś mijałam obojętnie. Moje dawne znajomości albo gdzieś odpłynęły, albo zamarły. A przetrwały te ważne, prawdziwe, te, które opierają się na pełnej akceptacji. Uczę się akceptacji innych. I paradoksalnie ci inni też coraz bardziej akceptują mnie i mój styl bycia i życia.
Kiedyś imprezy, dziś joga, bieganie, dieta. Kiedyś tematy o facetach, kolejne romanse, teraz koledzy nie koledzy, jak Darek, z którym spacer nad Wisłą i trzymanie się za ręce to było TO… dla takich chwil warto żyć. I takie chwile zamierzam kolekcjonować… w kolejnym roku drugiej połówki mojego życia.
A dziś idę na imprezę… w miłym towarzystwie, bo w życiu trzeba stosować rozsądny umiar, zwany też złotym środkiem i nie popadać w skrajności 😉