Archiwa miesięczne: Czerwiec 2012

Spotkanie po roku

Przyjeżdża Darek. Minął rok od naszego pierwszego spotkania. Spędzimy razem dzień lub dwa, nie wiem, nie planuję. Jutro już będzie w Polsce i włączy swoją „polską komórkę”, a do mnie przyjedzie w sobotę.
W najbliższy weekend zamierzam więc być szczęśliwa, bawić się, śmiać i tańczyć.

Nic się nie stało ?

Stało się stało… Euro nadal trwa, a naszych chłopaków już nie ma w grze. Żal. Nie spełnił się sen o następcach „Orłów Górskiego”. Może ten zespół jest sympatyczny, z pewnością ma kilka indywidualności, ale poziom gry jest kiepski i nic tego nie zmieni.

Nie rozpaczałam po przegranym meczu z Czechami. Pod dwóch pierwszych „zwycięskich” remisach już wiedziałam, że tylko wyjątkowe szczęście (a pech przeciwników) może spowodować, że przejdziemy do ćwierćfinałów.  Oprócz kilkuminutowych zrywów w meczach z Grecją i Rosją, nie stać nas było na podjęcie równorzędnej walki. Mecz z Czechami obnażył słabości biało-czerwonych do końca.

Chłopaki nie płaczą, ale nasi podobno płakali w szatni. I wcale się nie dziwię, bo przegrać po zaciętej walce to nie wstyd, w ich przypadku ani gryzienia trawy nie było, a i umiejętności zabrakło.

Po tej pięknej katastrofie w meczu z Czechami rozpoczęły się rozliczenia, czyli nasze polskie piekiełko. Smuda odchodzi, Lato jeszcze trwa, choć wiadomo, że żaden z nich gola już nie strzeli.

Szkoda. A mogło być tak fajnie. I dziś w Warszawie, albo jutro w Gdańsku mogliśmy znów zdzierać gardła śpiewając „Polska biało-czerwoni…”

Euro tuż tuż…

Wróciłam ze strefy kibica i poczułam, że to już tuż, tuż…. Ochroniarze zajrzeli mi do torebki, ale nie kazali podnosić rąk do góry i nie obszukiwali mnie, a może nie byłoby to takie złe. Fantastyczna atmosfera. Towarzystwo wielojęzyczne. Zaczyna się wielkie święto kibiców, zaczyna się moje święto, bo ja kocham futbol.

Wszystko zaczęło się w 1974 r. od Mistrzostw Świata w piłce nożnej rozgrywanych w ówczesnym RFN. Miałam kilkanaście lat i bardzo przeżywałam awans Orłów Górskiego. Śledziłam z wypiekami na twarzy każdy mecz. Do tej pory pamiętam wyniki  meczów naszej kadry. Z Haitii (7:0), Argentyną (3:2), Włochami (2:1), Brazylią (1:0) i niestety dramatyczny mecz z Niemcami i wynik 0:1. Lał deszcz. Chmura się chyba oberwała. Mecz był opóźniony, trwały dyskusje sędziów czy w ogóle dopuścić do gry. W końcu zaczęli, ale ciężko się grało, piłka leciała w górze, a padając na boisko natychmiast traciła impet zatrzymując się w kałuży. Mecz był bardzo wyrównany. Jednak szczęście uśmiechnęło
się do naszych przeciwników i jednego gola nam wbili. Ryczałam jak bóbr. Mecz się skończył. Mama śmiała się ze mnie. Schowałam się w ogrodzie i płakałam dalej.

Nigdy już później nie przeżyłam tak bardzo jakiegokolwiek wydarzenia sportowego. I nigdy już potem nie podchodziłam do występów naszej reprezentacji tak emocjonalnie. I ja się zmieniałam, i reprezentacja się zmieniała, ale miłość do piłki mi została.

A może podczas tegorocznych Mistrzostw poczuję takie emocje, jak …. 38 lat temu? Bardzo bym chciała.

Trzy pięćdziesiątki

Siedzą w kawiarni trzy babki lat około 50. Widać od razu, że koleżanki, bo trajlują na okrągło. Dwie wolne, jedna mężatka. Dawno się nie widziały, więc tematów całe mnóstwo, ale jeden okazał się być dominujący i tak przez kilka godzin nawijały o … facetach.

Anka przez 5 lat żyła w celibacie. Po śmierci męża nie tylko nie miała ochoty na nowe znajomości, ale i musiała się uporać z problemami dnia codziennego, które do tej pory w sposób dla niej niezauważalny załatwiał mąż. Nawet czynszu za mieszkanie nigdy nie płaciła. Samochodem nie jeździła ze 20 lat, choć prawo jazdy miała.

Ale jak mus to mus. Tak się kobieta rozpędziła, że wszystko w ciągu kilku lat zrobiła, i samochód nowy kupiła i nauczyła się robić to, o czym do tej pory nie miała pojęcia. Praca wciąż ta sama, dzieci na swoim, żyć nie umierać. A faceci? Na to wciąż nie była gotowa. Niby jacyś się pojawiali, ale żaden nie był taki, aby jej się chciało chcieć go nawet … pocałować. Anka dba o kondycje, chodzi z kijkami, jeździ na rowerze. No i właśnie na tym ostatnim będąc poznała pewnego jegomościa. Ona jeździła sama, on ze znajomymi. Kiedyś zamienili kilka słów na jakimś postoju, ale ona szybko skończyła rozmowę i śmignęła dalej. Minął rok czy dwa, a trasa rowerowa wciąż ta sama, i dla niego, i dla niej. Znów przypadek sprawia, że na siebie trafiają, tym razem ona chce dłużej rozmawiać. Tym razem była już gotowa. I tak się zaczęło. Związek kiełkuje. Oboje wolni, każde ma swoje mieszkanko. On codziennie dzwoni życząc miłego dnia. Jest seks, na początku nie było łatwo. Anka żartuje, że po takiej przerwie to pewnie jej zarosło to i owo. Potem jest już coraz lepiej i lepiej. A dziś na samą myśl o tym, co razem robią, Anka lewituje.

Super. Koleżanki śmieją się z opowieści Anki i cieszą się, że jest szczęśliwa, że jest jej dobrze. Zasługuje na to. Widać zresztą jak wypiękniała, jak zyskała więcej pewności siebie, której wcześniej też jej nie brakowało, ale nowa znajomość to spotęgowała. Przyjemnie na nią patrzeć.

Ewelina jedyna mężatka w tym gronie, wesoła z natury, zabawna i dowcipna, ale w dziedzinie spraw damsko-męskich niewiele ma do powiedzenia. Od kilku lat żyją z mężem poprawnie, ale tzw. pożycie zamarło. Główny powód to zdrada męża, opłakana, ciężko przeżyta, ale w końcu wybaczona. Niby wszystko wróciło do normy, oprócz seksu. Nie rozmawiają o tym, chyba nauczyła się z tym brakiem żyć. Trudno wyczuć, czy już się z tym pogodziła, a może nawet jest jej to na rękę. A małżonek? Może kogoś ma na boku, a może nie ma? Po takiej zdradzie, jakiej on się dopuścił, dmucha się na zimne, więc jeśli nawet ktoś jest, to musi to skrzętnie ukrywać.

Koleżanki współczują Ewelinie, ale akceptują jej wybory, uwarunkowane wieloma czynnikami. Wybaczyła, bo uznała że tak będzie dla niej lepiej. A jak jest w rzeczywistości? Zapewne różnie. Dziewczyna jednak się nie poddaje, mobilizuje się do działania, angażuje w wiele społecznych przedsięwzięć. Jest wspaniałą kobietą. A czy szczęśliwą? Na swój sposób tak, bo lubi siebie i to, co robi sprawia jej radość. Ma mnóstwo przyjaźni i znajomych, jest ceniona. A mąż jest … w porządku, dba o nią, szanuje, przynosi pensje do domu. I tyle…

Joanna, trzecia koleżanka, też ma nowego absztyfikanta. Pan ma jedną wadę, nie jest rozwiedziony. Unika określenia „żonaty”, jakoś nie może jej to przejść przez gardło. Facet wspominał o separacji, ale to była chyba taka ściema na początku znajomości, aby kobieta nie wycofała się w przedbiegach. Może Joanna ma pecha, a może tak wybiera, że wciąż trafia na osobników nie do końca rozliczonych z przeszłością i takich doraźnych. Mogłaby żyć w celibacie i czekać na kogoś odpowiedniego i wolnego, ale ile można czekać. Rok, pięć, dziesięć? Spotkała się z sympatycznym panem kilka razy, w końcu wylądowali w łóżku. Było całkiem fajnie i pewnie będzie powtórka, ale Joanna wie i godzi się na sporadyczność tych kontaktów. Kiedy sobie robi bilans aktywów i pasywów utrzymywania takiej znajomości to wynik bywa różny w zależności od dnia i nastroju. Trafi się gorszy dzień, podły nastrój, stres, a tu męska bratnia dusza chętnie przytuli i wysłucha. Niełatwo z tego zrezygnować. Niewiele kobiet to potrafi.

Anka i Ewelina kiwają ze zrozumieniem głowami. No cóż, jeśli nie angażujesz się w ten związek, to w porządku – mówią Joannie. Przecież możesz rozglądać się cały czas za kimś poważnym, a aktualnego pana traktować jako antrakt.  Bo jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Nieprawdaż?

Anka, Ewelina i Joanna dopijają kawę i opuszczają kawiarnię. Pogadają jeszcze trochę o drobiazgach, o ciuchach i kosmetykach, a potem każda ruszy w swoją stronę.

Kobiety bezdzietne

Kwestia posiadania czy nie posiadania potomstwa jest dla kobiety ważna. Chociaż nie dla wszystkich jest to priorytet. Bywa że z różnych powodów kobiety dzieci nie mają, bywa że nie chcą, bywa że nie mogą, bywa że tak po prostu życie się ułożyło…

Macierzyństwo to z pewnością naturalna potrzeba kobiety i brak tego uczucia, doświadczenia nie da się w żaden sposób zrekompensować. Nie znaczy to, że kobiety bezdzietne (z różnych powodów) mają czuć się niepełnowartościowe czy uboższe. Owszem, czegoś nie doświadczyły, ale to nie znaczy, że ich życie w innych sferach nie jest wartościowe, a może nawet bogatsze.

Nad kobietami ciążą stereotypy. Można im nie ulegać, ale znacznie trudniej zaakceptować samej ten wybór (a może nie wybór).

Przykłady, jak kobieta może definiować siebie nie przez pryzmat posiadania czy nieposiadania dzieci znalazłam niedawno na portalu Gazety w artykule „Po co mi dzieci”.

Są tam opisane historie kilku pań w wieku już nie rozrodczym, które opowiadają jak czują się z tą swoją bezdzietnością. Odnalazłam w ich wypowiedziach swoje własne doświadczenia, swoje wątpliwości i obawy, z niektórymi zdaniami całkowicie się identyfikuję, z innymi mniej. Zrobiłam skróty i zaznaczyłam miejsca, które zwróciły moją szczególną uwagę.

Eva – 60 lat, bizneswoman

Jestem bardzo odpowiedzialną osobą. Zawsze uważałam, że każde dziecko powinno mieć matkę i ojca, więc dopóki nie trafi się odpowiedzialny tatuś, nie będzie dziecka. A kandydaci byli, powiedzmy sobie, nieodpowiedni. Żeby mieć dzieci, trzeba też mieć instynkt, trzeba chcieć.

Pieniądze szczęścia nie dają. Szczęście to jest balans kilku rzeczy – życia religijnego, rodzinnego, zdrowia i pieniędzy.
Czy ja mam niesamowite życie? Tak. Czy pieniądze dają mi komfort fizyczny i psychiczny? Tak. Czy to, co osiągnęłam, daje mi zadowolenie? Oczywiście. Ale czy to dało mi totalne szczęście? Nie. Brakuje mi związku. Nie męża, nie kogoś, kto by mnie nudził i ograniczał, tylko partnera, kogoś na moim poziomie, kto miałby swoje życie zawodowe, ale chciałby ze mną spędzać czas. Brakuje mi partnera, z którym mogłabym realizować moje wizje.

W moim życiu trafiają się dwa rodzaje mężczyzn – dużo ode mnie młodsi albo dużo ode mnie starsi. To mi nie odpowiada, a panowie w moim wieku już mają dzieci, żony, psy, koty. Może znalazłby się jakiś wdowiec, ale po cmentarzach nie latam.

Mariola54 lata, prowadzi własne biuro rachunkowe

Słyszę czasem pytanie: „Masz męża?”. „Nie”. „Aaa, stara panna?”. Nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś powiedział o mnie „singielka”. Singielka jest zarezerwowana dla szczęśliwych 35-latek, a stara panna to jest ta, której się nie udało.

Czy jestem szczęśliwa – po pięćdziesiątce, sama, bez dzieci? Tak, ale dopiero od niedawna.

Wyrosłam w przekonaniu, że spełniona kobieta to matka i żona, a to, czy ma pracę, hobby, to drugorzędna sprawa. Kobieta ma rodzić i opiekować się domem. Koleżanki zaczęły brać śluby, więc ja w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam: „Może zacznijmy myśleć o wspólnej przyszłości”. Zaręczyliśmy się. Jednak zauważyłam, że on nie rwał się tak bardzo do przygotowań. Zrozumiałam, że ja go zmuszam do ślubu, że on wcale tego nie chce. W wakacje wyjechałam na obóz na Mazurach, pod namiotami. Byłam szczęśliwa bez niego. Po powrocie oddałam mu pierścionek. Miałam 28 lat, jak się rozstałam z chłopakiem. Zabrał mi te lata, w których się ludzie parują. Prawie od razu poczułam się odrzucona przez otoczenie.

(…) Obok mnie są bale dla samotnych. Wstydzę się. To gdzie mam znaleźć chłopaka? Kiedyś się zapisałam do biura matrymonialnego. Zapłaciłam dużo pieniędzy, w umowie miałam pięciu facetów. Jednego mi umówili, ale był zupełnie nie w moim typie! Jak zadzwonili do mnie z drugim, to nie mogłam znaleźć czasu. Zalogowałam się na kilku portalach, ale nie umiem flirtować. Spodoba mi się z opisu, z wyglądu, no to oczko puszczę, napiszę jakieś zdanie, ale sama nie wiem, czego oczekuję. Dam telefon, to zacznie mnie gnębić. A nawet gdybym znalazła chłopaka, to ciężko by mi było wprowadzić go do domu. Tyle się słyszy różnych historii. Jak go później wyrzucić, jak coś nie wyjdzie? Jak widzę, co się dzieje u innych – rozwody, problemy – to mam wątpliwości, czy małżeństwo to jest takie wielkie szczęście. Teraz porobiło się rozwódek i wdów. Babiniec się robi coraz większy, więc nie jestem już zagrożeniem. Koleżanki znów zapraszają mnie na imprezy. Czasem czuję ich zazdrość: „Ty nie musisz wracać do domu, nie czeka tam na ciebie głodne dziecko albo mąż. Ty robisz, co chcesz”. To prawda. Mam mnóstwo przyjaciół – z jednymi żegluję, z innymi jeżdżę na narty, jeszcze z innymi zwiedzam świat.

Klementyna55 lat, polonistka, nauczycielka, redaktorka

Dzieci nigdy mnie nie zachwycały – to jest małe, wrzeszczy i trzeba przewijać. Siedzi to i ma taką minę, jakby wszystko wiedziało, tylko nic nie chciało powiedzieć. Ja zawsze miałam koncepcję, że nie robi się dziecka, tylko człowieka. Jeżeli się już do tego zabiera, to trzeba uważać, co się w domu dzieje. Bo to, niestety, zostanie mu na całe życie. Ono tego nie wymaże.

Opiekowałam się rodzicami do ich śmierci. Byłam jedyną osobą, która była w stanie im zapewnić funkcjonowanie. Status osoby samotnej jest inny, bo ona niby nie ma obowiązków. Rodzice mieli przecież rodzeństwo, ale wszyscy mówili – córka sobie nie potrafi znaleźć chłopa, rodziny nie założy, dzieci nie ma, to niech się chociaż rodzicami zajmie.

Można pomieszkiwać z rodzicami, wziąć ich na chwilę do siebie, ale swoje drzwi i swoją osobność trzeba mieć dla dobra obu stron. A ja przez źle rozumianą odpowiedzialność się tego wyrzekłam – ta decyzja oznaczała dla mnie też rezygnację z życia prywatnego. A potem złożyło się tak, że jedyny ważny dla mnie facet umierał równolegle z moją mamą. Wszystko mi się zawaliło i trochę czasu upłynęło, zanim się z tego pozbierałam.

Nigdy nie żałowałam, że nie założyłam rodziny.
To jest mój sukces, że nie uległam presji obyczajowej, nie dałam się wmanewrować, że nie zrobiłam czegoś, do czego nie czułam powołania, a na czym by ucierpiał człowiek, którego bym powołała do życia. Mam zwierzęta – cztery koty, psa i żółwia. Uczę się od nich mądrego stosunku do świata.

Barbara – 62 lata, emerytka, tłumaczka

Są kobiety, dla których mężczyzna jest ważniejszy niż dziecko, i myślę, że do nich należę. Optymistycznie wierzę w wielką miłość, choć niekoniecznie jedną na całe życie. Natomiast dziecko może – ale nie musi – być jej materializacją. Dwa razy w życiu zdarzyło mi się, że patrzyłam na mężczyznę i myślałam sobie: „Tak. Z nim tak”. Tylko że do tego trzeba dwóch osób i jakoś nigdy nie udało nam się zgrać. Nie było więc tak, że z założenia nie chciałam dziecka, ale nie było ono też celem samym w sobie. Teraz się uważa, że dziecko jest ważniejsze i bardziej potrzebne niż partner. Dziecko trzeba sobie zrobić i mieć. Kobiety myślą: „Chcę mieć dziecko, żeby nie być sama, żeby mieć kogoś do kochania, żeby przekazać geny, bo rodzina oczekuje, bo związek mi się rozpada, bo koleżanki mają, bo jak nie teraz, to kiedy? Zegar biologiczny tyka i ja szast-prast muszę coś z tym zrobić”.

Nie przemawiają do mnie kalkulacje, co się życiowo bardziej opłaca. Mam o sobie takie aroganckie mniemanie, że nie jestem wyrachowana. Może tylko wtedy, kiedy się targuję z wydawcą o stawkę. Natomiast w życiu po prostu się staram, żeby było pięknie.

Instynkt macierzyński? Nigdy mnie nie skręcało ze wzruszenia, gdy widziałam małe dzieci. Bardzo bym chciała, żeby nie wtłaczać kobiet bezdzietnych w stereotyp niespełnienia i rekompensaty – że muszą czymś wypełnić wolny czas i przestrzeń emocjonalną, poświęcić się pracy, pasji.
Znam absolutnie szczęśliwe kobiety, które nie podróżują ani nie zdobywają szczytów, tylko siedzą pod piecem i robią na drutach albo patrzą przez okno na las. Ale kobiety bez dzieci same uważają się za niespełnione. To jest silnie kulturowo wymuszane.

(…) Takie parcie na kobiety powoduje, że często obok słowa „bezdzietna” słyszę słowo „egoistka”.

No pewnie, że boję się niedołężności, tego, że nie będę samodzielna, ale to jest złudzenie, że dziecko będzie ci na starość podawać herbatę. Byłam kilka razy w szpitalu, więc wiem, jak to wygląda. Dzieci przed niczym nie zabezpieczają, zawsze się umiera samotnie. Na pewno jest łatwiej, jak przychodzą do szpitala, zwłaszcza córki, one zrobią coś przy łóżku chorego, bo mężczyźni są bezradni – będą siedzieli i patrzyli przerażeni. Wstydzą się. Ja to rozumiem.
Zresztą dzieci coraz częściej uciekają od opieki nad rodzicami. Opłacają panie Ukrainki, żeby broń Boże tej śmierci nie oglądać. Może lepiej nie mieć tej goryczy, że synek mógłby przyjść, a nie przychodzi. Kiedy pojadę na wakacje, z kimś się zaprzyjaźnię i pojawia się pytanie, czy mam dzieci, to odpowiadam, że mi się nie chciało, i to ucina wszelkie rozmowy.

Natomiast kiedy byłam w Indiach, to od razu słyszałam: „Jakaś ty biedna!”. To było mówione z autentycznym współczuciem. Tam dziecko jest darem niebios i rzeczywiście zadawałam sobie pytanie: czy ten brak dzieci jakoś umniejsza moje człowieczeństwo? To mi dało trochę do myślenia. Może z dzieckiem byłoby lepiej – byłoby miłą, przytulną osobą i bym miała wnuków troje? A może wręcz przeciwnie – byłoby pijakiem albo zimnym, wrednym osobnikiem? Rozmyślam o tym czysto teoretycznie, bez skurczu żalu.