Stało się stało… Euro nadal trwa, a naszych chłopaków już nie ma w grze. Żal. Nie spełnił się sen o następcach „Orłów Górskiego”. Może ten zespół jest sympatyczny, z pewnością ma kilka indywidualności, ale poziom gry jest kiepski i nic tego nie zmieni.
Nie rozpaczałam po przegranym meczu z Czechami. Pod dwóch pierwszych „zwycięskich” remisach już wiedziałam, że tylko wyjątkowe szczęście (a pech przeciwników) może spowodować, że przejdziemy do ćwierćfinałów. Oprócz kilkuminutowych zrywów w meczach z Grecją i Rosją, nie stać nas było na podjęcie równorzędnej walki. Mecz z Czechami obnażył słabości biało-czerwonych do końca.
Chłopaki nie płaczą, ale nasi podobno płakali w szatni. I wcale się nie dziwię, bo przegrać po zaciętej walce to nie wstyd, w ich przypadku ani gryzienia trawy nie było, a i umiejętności zabrakło.
Po tej pięknej katastrofie w meczu z Czechami rozpoczęły się rozliczenia, czyli nasze polskie piekiełko. Smuda odchodzi, Lato jeszcze trwa, choć wiadomo, że żaden z nich gola już nie strzeli.
Szkoda. A mogło być tak fajnie. I dziś w Warszawie, albo jutro w Gdańsku mogliśmy znów zdzierać gardła śpiewając „Polska biało-czerwoni…”