Dni szybko mijają. Ledwo zacznie się tydzień już nadchodzi weekend. Niedawno było lato, dziś śnieg za oknem. Mam wrażenie, że kiedyś było inaczej, czas nie pędził w takim tempie, a może tylko tak mi się wydaje. Może moje życie było barwniejsze, obfitsze w wydarzenia, które zapadały w pamięć. Teraz dzisiaj podobne jest do wczoraj, te same czynności, te same nawyki, przyzwyczajenia, zajęcia.
A może to depresja? Jesień sprzyja depresji. Specjaliści twierdzą, że taka przejściowa, sezonowa obniżka nastroju jest czymś naturalnym, dni krótkie, mało słońca a dużo pochmurnych dni. Wstajemy, kiedy jest ciemno, wracamy do domu też w ciemnościach. Pozostaje tylko nadzieja, że za tydzień, miesiąc, a może dłużej wszystko znów nabierze kolorów. A może zdarzy się coś, co zmobilizuje do działania.
Na razie żyję sobie z dnia na dzień. Nie martwię się jakoś szczególnie tym kiepskim stanem, bo wiem, że nie da się cały czas być w dobrej formie, każdy ma prawo do gorszych dni i marnej kondycji i nie wierze tym wszystkim, którzy twierdzą, że nic ich nie rusza. Owszem, może tak żyją lat kilka lub dłużej, ale kiedyś i oni pękają i rozsypują się na kawałeczki. A otoczenie jest w szoku. Jak to? Ona? Przecież jest taka pełna energii, wesoła, silna, po prostu niemożliwe, aby miała depresję. Taka właśnie była reakcja otoczenia na chorobę mojej kuzynki Zuzanny.
Wszystko w jej domu funkcjonowało jak w zegarku. Mąż, córka, nowy dom, samochód. Perfekcjonistka. Cały dom na jej głowie, ale ze wszystkim świetnie sobie radziła. Mąż nieźle zarabiający, ale mało angażujący się w sprawy przyziemne. Zuzanna trzymała wszystko w garści. I żyło im się całkiem dobrze. Ale na życiu każdej rodziny jest jakaś rysa. U nich było to pijaństwo męża Zuzanny. Twierdził, że to przez pracę, przez kolegów, w końcu, że to przez nią, bo jest taka strasznie wymagająca. Zdarzało się, że ktoś go przyprowadzał do domu, bo sam nie był w stanie dojść. Zuzanna narzekała, ale znosiła te epizody z godnością. Sprzątała, tłumaczyła wobec rodziny i przełożonych, żyła w niepewności. Kilka dni lub tygodni małżonek był trzeźwy, a potem przychodził dzień, kiedy to zaczynała się wielodniówka.
I przyszedł dzień, kiedy Zuzanna zachorowała. Na początku nie było do końca wiadomo, co jej się stało, bo jakoś tak stopniowo przestało jej zależeć: na mężu, na jego niepiciu, na córce, na jej nauce, na domku, który tak wysprzątała i wychuchała, na psie, który chodził głodny wokół jej nóg. Wstawała coraz później, zmuszała się do zrobienia córce śniadania, wielki wysiłek wkładała w sprzątanie. Zakupów nie miała ochoty robić, nie chciało jej się ubierać, żeby wyjść na miasto. Nic jej się nie chciało. Najchętniej leżałaby w łóżku. Rozmowa niewiele dawała. Po prostu czuła się słaba. Weź się w garść – powtarzali wszyscy znajomi i rodzina. Kiwała głową bez przekonania i nadal nic się nie zmieniało. Kiedyś wyszła z domu w kapciach i zrobiła sobie spacer10 kmdo domu siostry,. Innym razem wzięła za dużo tabletek. Mąż i córka musieli jej pilnować. On wcale nie przestał pić, ale zdecydowanie ograniczył, musiał, gdyż wiele obowiązków spadło na niego.
Nie pamiętam już jak długo Zuzanna była chora. Pamiętam, że brała leki, że kilka razy była hospitalizowana. Widziałam ją w złym stanie i nie mogłam uwierzyć, że to jest ta właśnie kuzynka, która zawsze miała najwięcej do powiedzenia i która zawsze była duszą towarzystwa. Jej po prostu nie było. Leki ją wyciszyły, ale też otępiły. Z czasem brała ich coraz mniej i mniej, a w końcu odstawiła. Depresja odeszła… tak samo jak przyszła nieproszona, tak odeszła sama bez jakiejś konkretnej przyczyny. Zuzanna wróciła do dawnej formy, a jej mąż do dawnego picia. Nikt nie wie i nie może przewidzieć, czy choroba wróci…mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Trafiam od czasu do czasu na temat depresji. Nie za bardzo wiem, jak odróżnić taką sezonową, jaka właśnie jest moim udziałem, od tej podstępnej choroby, która odmienia życie człowieka o 360 stopni. Czy sama potrafiłabym u kogoś zauważyć symptomy tej choroby, czy potrafiłabym ją zauważyć u siebie? Nie mam pojęcia. Kiedy moja niezdiagnozowana jeszcze niedoczynność tarczycy osiągnęła swoje apogeum, mój tryb życia był bardzo … depresyjny. Wiecznie śpiąca i zmęczona, ociężała, wycofana, pozbawiona dystansu i wiecznie sfrustrowana. Nie był to długi okres, tak mi się wydaje, ale dobrze pamiętam te stany zniechęcenia. Kiedyś podnosiłam sobie nastrój poprzez kultywowanie życia towarzyskiego zakrapianego alkoholem, co w sumie przynosiło odwrotny skutek od zamierzonego choć miało też swoje zalety.Teraz, jeśli mam obniżony nastrój dłużej lub krócej to staram się z tym walczyć w inny, w moim przekonaniu zdrowszy sposób, choćby zmuszając się do chodzenia na jogę, marszobiegów, albo innych form aktywności. Życie towarzyskie toczy się innym trybem, ani lepszym ani gorszym. Po prostu jest inaczej.