Archiwa miesięczne: Styczeń 2013

Mężczyźni mają lepiej

Kolejne taneczne zajęcia za mną. Postanowiłam, że nie będę próbowała … prowadzić, nie będę marudzić, czyli spróbuję wyluzować. Ale w ferworze walki łatwo nie jest. Wciąż ćwiczymy kroki, których użyteczności jeszcze nie mamy okazji poznać, a więc i przyjemności z tańca niewiele. To tak jak wkuwanie słówek z języka obcego, żadna to radocha, ale niezbędne aby nauczyć się mówić.

Andrzej, instruktor tańca, poprosił wczoraj mojego partnera Adama o chwilę rozmowy. Zaproponował mu udział w zajęciach poniedziałkowych podkreślając, że to będzie „za darmo”. Argumentował to faktem deficytu mężczyzn i nadpodażą kobiet. Nie zauważyłam, aby Adam się wahał, a już na pewno nie próbował konsultować tego ze mną, czyli swoją partnerką nr 1 (a może wypadało zapytać mnie o zdanie?). W każdym razie z powodu braku mężczyzn na kursach (co jest zjawiskiem częstym we wszystkich znanych mi szkołach tańca) mój partner będzie „obsługiwał” dwie kobiety (takiemu to dobrze).

Żarty żartami, ale mam co do takiego pomysłu mieszane uczucia. Rozumiem Adama, że wyraził zgodę, bo przecież każda okazja jest dobra, aby ćwiczyć a ćwiczenie czyni mistrzem. Stwierdził, że dzięki takim intensywnym ćwiczeniom już niedługo będzie tańczył jak John Travolta w „Gorączce sobotniej nocy”. Poza tym, to dobry uczynek dla jakiejś kobiety, która pewnie tak samo jak ja czeka już kilka miesięcy na kompatybilnego wiekowo partnera i powoli traci nadzieję. Co mam jej żałować, skoro mnie nie ubędzie! Ale czy na pewno nie ubędzie? Czy poniedziałkowe zajęcia z partnerką nr 2 nie spowodują, że Adam nie będzie chciał chodzić ze mną na dodatkowe, czwartkowe zajęcia.

A może będzie mu się tańczyć z nową partnerką lepiej niż ze mną i spadnę z pozycji nr 1, a potem zostanę bez partnera? Nie ma to jak optymistycznie patrzeć w przyszłość, haha, czego próbuję się z marnym, jak widać skutkiem, uczyć. No cóż, trzeba pogodzić się z tym, czego zmienić nie jesteśmy w stanie, Mam nadzieję, że uda mi się unikać pytań typu „a jak ona wygląda”, „jak tańczy”, „czy odwozisz ją do domu?”. Niby łączy nas tylko taniec, ale malutka nutka zazdrości daje o sobie znać.

Cała ta sytuacja to kolejny dowód na to, że panowie mają lepiej, tak w ogóle. Wielu z nich zaczyna życie po 50-tce, z nową rodziną, malutkim dzieckiem i nie widzą w tym żadnego problemu. Odsetek takich panów jest duży i doprawdy trudno im się dziwić, że mając do wyboru równolatkę (czyli panią w wieku ich eks żony), a kobietę 10-20-30 lat młodszą wybiorą tę drugą. Premier Włoch daje w tym względzie świetny przykład. A i z naszego rodzimego podwórka można podać ich mnóstwo. Ostatnio czytałam wywiad z Janem Jakubem Kolskim,  który zostawił małżonkę po chyba 30 latach związku i zaczyna wszystko od początku, z przewijaniem pieluch włącznie. Jakoś w tym medialnym szumie brak doniesień o jego eks żonie, pani Grażynie (aktorce znanej najbardziej z filmu „Kogel mogel”), jak sobie poradziła z rozstaniem. Kobietami odstawionymi na boczny tor już nikt się nie interesuje, poza najbliższą rodziną. Pani Aleksandra Justa, żona Zbigniewa Zamachowskiego była podobno w depresji po odejściu męża. Jej losem zainteresowała się Krystyna Janda, chyba nawet złożyła jej jakąś zawodową propozycję, a przynajmniej próbowała „wyciągnąć ją z domu”. Taki jest los porzuconych kobiet.

Mężczyźni mają lepiej, ale kobiety są chyba silniejsze. Myślę, że prędzej czy później jedna z drugą podniosą głowę po odejściu wiarołomnego męża i zaczną żyć, niezależne, mądre, dojrzałe i ciekawe świata. Chyba właśnie dlatego kobiet na uniwersytetach trzeciego wieku, różnych kursach, np. tańca jest zdecydowana przewaga, bo kobiety mają w sobie chęć do zmian, poszukują, uczą się. Statystycznie kobiet w ogóle, ale też w wieku średnim jest więcej. Wolni panowie mogą więc przebierać jak w ulęgałkach. I wielu rzeczywiście kaprysi, albo skacze z kwiatka na kwiatek uznając to za sposób na samotność. Nie dość, że panów mniej to i wybór kiepski, o czym nie raz miałam okazję się przekonać przy okazji moich poszukiwań.

Pogodziłam się już z faktem, że jestem sama i być może sama pozostanę. Nie będę szukać „na siłę”, rywalizować, stawać na rzęsach po to, aby z kimś być. Jeśli zdarzy mi się uczucie, to je przyjmę, a może raczej mu się poddam, pod warunkiem, że będzie stanowiło szansę na prawdziwe partnerstwo i przyjaźń. Nie korzystam z okazji i propozycji od panów będących w związkach, a takie trafiają mi się dość często. Nie zadowala mnie to, co oni byliby w stanie mi dać, czyli chwileczkę zapomnienia.

Wracając do mojego partnera tanecznego, to lubię go, taka sympatia od pierwszego wejrzenia, choć iskrzenia brak. Wydaje się być uczciwym, prostolinijnym, dobrym człowiekiem. Może to wystarczy jako gwarancja, że da sobie radę z dwiema tanecznymi partnerkami i zrobi to tak, aby żadna z nas nie czuła z tego powodu dyskomfortu. Jeśli da radę „zadowolić” nas obie, to czemu nie?

Nareszcie jesteś…

Słyszę te słowa w każdą sobotę, kiedy przyjeżdżam. „Nareszcie jesteś”. Tak mnie wita. Nie wyobrażam sobie weekendu bez niego. Czasami nie rozumie, co mówię, są takie chwile, coraz dłuższe, jakby go nie było. Nieobecny. Zapatrzony gdzieś w dal. Wiem, że każda chwila, każdy dzień jest darem od losu. Jednocześnie każda chwila naznaczona jego cierpieniem, bo organizm odmawia posłuszeństwa. Fizycznie i psychicznie coraz słabszy.

Jak reagować na cierpienie kogoś bliskiego? Być obecnym. Być blisko. Biorę więc za rękę i trzymam. Czasami milcząc, czasami coś opowiadając, na co i tak najczęściej nie ma odpowiedzi.

Mój tata. Wiekowy. Schorowany. Wymagający opieki, zaangażowania, cierpliwości.

Kiedyś to on był moim opiekunem, teraz role się zmieniły. Stary człowiek jest jak dziecko.

Moje relacje z Tatą przechodziły różne etapy. Wiele lat zajęło mi pogodzenie się z jego emocjonalną obojętnością (przynajmniej tak interpretowałam jego postawę). Jak widziałam ojców z córeczkami na rękach, bawiących się, przytulających, całujących to jakoś dziwnie się czułam. Nadal mam poczucie niezawinionego… braku, ale zaakceptowałam ten stan. Ostatecznie przeszłości zmienić nie można, a to co mogłam zmienić, starałam się zrobić. Nie pamiętam z dzieciństwa ani jednej sytuacji, abym siedziała tacie na kolanach, aby mnie przytulał. Pocałunek, cmok może jakiś się zdarzał, okazjonalnie. Wiedziałam, że tata istnieje, a nawet jest obok, chodzi po domu, ale emocjonalnie był bardzo odległy. Nie mogę powiedzieć, że nas (czyli mnie i siostrę) nie kochał. Zapewne kochał, ale kompletnie nie umiał tego okazywać. A jeśli jeszcze dodam, że szanowna małżonka taty, czyli moja mama zaanektowała córki dla własnych celów „emocjonalnych” to efekt był jaki był. Z czym mi się pozytywnym kojarzy tata z dzieciństwa? Z zapachem świeżego chleba. Bo to on wracając z pracy taki świeży chlebek przynosił. Ponieważ bardzo pragnęłam tego chlebka oczekiwałam jednocześnie powrotu taty, wyglądałam przez okno i cieszyłam się, kiedy zobaczyłam zarys jego sylwetki. Chleb i tata, w zasadzie piękne skojarzenie. Nawet jeśli chleb był dla mnie wtedy ważniejszy.

Niełatwo jest dzieciom wówczas, gdy rodzice nie tylko się nie kochają, nawet nie lubią się i nie szanują, a bywa że czują do siebie wyłącznie nienawiść. W mojej rodzinie był brak uczucia ze strony mamy do taty. A czy tata ją kochał? Nie miałam pojęcia, wydawało mi się, że nie kocha, bo przecież nie umiał tego okazać. Relacje między rodzicami to jedna sprawa, relacje dziecka z rodzicami, kiedy to dziecko dorasta to już inna bajka. Bo człowiek dorosły więcej już rozumie, a jak nie rozumie to poczyta, posłucha mądrzejszych od siebie, a w ostateczności pójdzie na terapię, jeśli uzna, że jego życie jest do bani z powodu niewyrównanych rachunków z przeszłości.

U mnie obrazek obojętnego taty wciąż wracał, nawet kiedy już wyprowadziłam się z domu, nawet wtedy, kiedy już miałam za sobą kilka poważnych związków. Coś jednak było nienaprawione, coś mnie uwierało. A kiedy dowiedziałam się, że tata może być poważnie chory, zrozumiałam, że czas coś zrobić. To ja jeździłam z tatą po lekarzach i to ja wiedziałam jak groźna jest choroba. Przestraszyłam się, zaczęłam analizować moje z tatą relacje i śpieszyć się go kochać. Wiedziałam, że w domu rodzinnym, gdzie jest mama i siostra nie damy rady porozmawiać szczerze i być tylko dla siebie. Postanowiłam pojechać do sanatorium, do którego tata wyjechał, być tam z nim choćby jeden dzień, z daleka od świata znanego i znanych problemów. Tylko on i ja. I nasze niezałatwione  sprawy. Moje podstawowe zadanie, jakie sobie postawiłam, to powiedzieć tacie, że go kocham i to samo wyegzekwować od niego. Śmieszne? Kiedy oglądam amerykańskie filmy tam jak mantra brzmią takie słowa w rodzinach. Czy coś się za nimi kryje, czy są szczere, czy znajdują odzwierciedlenie w życiu codziennym? To insza inszość. Ale u mnie było tak, że ja wiedziałam, czułam „miłość” taty, ale bez gestów i wciąż niewypowiedzianą. Poza tym tkwiła we mnie ta mała dziewczynka, której zabrakło czułości ojca wtedy, gdy był na to najlepszy czas. Wyjazd do sanatorium, rozmowa z tatą była też „zadaniem”, jakie dostałam od Andrzeja, kolegi, który robił mi „wodę z mózgu”, a tak poważnie to był psychoterapeutą.

Spędziliśmy z tatą cudowny dzień, ten dzień jest moim ogromnym psychicznym „kapitałem”, z którym idę przez życie. Trudno jest nadrobić stracony czas, ale zawsze jest czas, aby poukładać sobie relacje z najbliższymi.

Wzięłam tatę w ogień pytań, zwłaszcza chciałam wiedzieć, jak on swoje dzieciństwo wspomina (masakra), czy on jakichś oznak czułości ze strony swoich rodziców doznał. Wiem, że to go nie tłumaczy, ale dobrze to wiedzieć. Poszliśmy do kawiarni, był wieczorek taneczny, zatańczyliśmy. Zapaliliśmy papierosa, tata palił od wielkiego „święta”, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy. Byliśmy tylko my dwoje. Strasznie bałam się tego wyartykułowania „Kocham Cię tato” i poproszenia o rewanż. Przeciągałam ten moment i przeciągałam. Kiedy odprowadzał mnie na dworzec, już nie było ucieczki. Powiedziałam. Pocałowałam. Proszę powiedz, że też mnie kochasz –zwróciłam się do niego. Konsternacja. Nie umiał tego powiedzieć. Cały nasz dzień przecież był wyrazem łączącej nas miłości. Nie ustępowałam. Powiedz proszę! Powiedział, uff. Niby tak niewiele, bo to tylko słowa, ale niektóre słowa czynią cuda. Biegłam na peron ze łzami wzruszenia w oczach.

Choroba taty okazała się nie być taka groźna, jak lekarze sugerowali. A ja od czasu tej naszej pamiętnej niedzieli zyskałam pewność, że byłam i jestem kochaną córką.  Zrozumiałam, że tylko on w rodzinie daje mi bezwarunkową akceptację, co mylnie traktowałam jako obojętność.

Teraz jestem na etapie godzenia się z nieuchronnym. Ale czy można się z tym pogodzić?

Styl wolny

W tym tygodniu byłam w szkole tańca dwa razy.  

Nie widzieliśmy się z Adamem sporo czasu, co uprawniło mnie (w moim własnym mniemaniu) do ucałowania go w policzek. Zajęcia nie należały do łatwych, było sporo obrotów, w których nie czujemy się oboje zbyt pewnie. Miałam obawy, czy moje ręce w nadgarstkach nie zostaną zbyt mocno nadwyrężone (wciąż mam wrażenie, że Adam próbuje mi wykręcić rękę, hehe).

Jedna z dziewczyn, która zaczynała z nami, wyszła w trakcie zajęć. Nie przyszedł partner? Nie wiem. Zwracam na nią uwagę, bo była pierwszą osobą, którą poznałam przychodząc na kurs. Wydawało mi się, że ma niewielkiego … garba. Czasami widać go bardziej, czasami mniej. Od pierwszych zajęć zmieniła już dwóch partnerów.

Pomyślałam sobie, że jestem szczęściarą, nie tylko dlatego, że nie mam jakichś widocznych niedoskonałości, ale też dlatego, że trafiłam na partnera tanecznego, który jest słowny i który z pewnością zawiadomiłby mnie o ewentualnej absencji.

W tym tygodniu zaliczyliśmy z Adamem również spotkanie taneczne, które określamy jako free style. Mogliśmy tańczyć, co chcemy i muzyka wcale nam w tym nie przeszkadzała. Było różnie, czasami irytująco. Przejawiam tendencje do prowadzenia i mądrzenia się. Adam starał się prowadzić, co oczywiste, ale ja wciąż miałam wrażenie, że czyni to niezbyt stanowczo, więc próbowałam się buntować, dyskutować, zwracać uwagę, eh… okropna bywam.

Adam zachowywał spokój, ja powściągałam swoją naturę dominy, i tak jakoś upłynęły nam zajęcia, z których wyszliśmy oboje ze świadomością, że warto było się pomęczyć. Mamy już przebłyski przyjemności z tańca, a nie świadomości wkuwania kroków.

Wróciłam z tańców zmęczona, głodna i w nastroju nieciekawym. Zadzwonił Darek. Zastanawiałam się, czy odebrać. Nie dzwonił przed Świętami (podobno próbował, jak mi doniósł w odpowiedzi na moje życzenia przekazane drogą mailową), przed Nowym Rokiem też mu się nie udało, owszem wyjeżdżałam, ale … dla chcącego nie ma nic trudnego. Nie powiem, jestem tą znajomością zdegustowana. Nawet jeśli jestem dla niego tylko koleżanką, to też mam prawo mieć jakieś oczekiwania, a on ich nie spełnia. Nie wiem, jak z tego wybrnąć. Nie potrafiłam (chyba) ukryć w trakcie rozmowy swojego rozczarowania… nim, naszą relacją. Mam wrażenie, że nasze rozmowy kręcą się wokół jego życia, jego spraw, bo ja pytam, jestem zainteresowana. A on? Mam wrażenie, że moje życie jest dla niego niezbyt interesujące. Odebrałam dziś maila od Darka treści „czym wczoraj Cię zirytowałem?”. Widocznie czuje, że coś jest nie tak i ma rację, ale ja mam problem, bo … nie chcę tracić go jako kolegi, ale nie mogę pozbyć się emocji i poczucia zawiedzionych nadziei. Może z czasem moje emocje osłabną i będę mogła podejść do naszej znajomości „na luzie”.
Mam nadzieję, że tak się stanie….