Kolejne taneczne zajęcia za mną. Postanowiłam, że nie będę próbowała … prowadzić, nie będę marudzić, czyli spróbuję wyluzować. Ale w ferworze walki łatwo nie jest. Wciąż ćwiczymy kroki, których użyteczności jeszcze nie mamy okazji poznać, a więc i przyjemności z tańca niewiele. To tak jak wkuwanie słówek z języka obcego, żadna to radocha, ale niezbędne aby nauczyć się mówić.
Andrzej, instruktor tańca, poprosił wczoraj mojego partnera Adama o chwilę rozmowy. Zaproponował mu udział w zajęciach poniedziałkowych podkreślając, że to będzie „za darmo”. Argumentował to faktem deficytu mężczyzn i nadpodażą kobiet. Nie zauważyłam, aby Adam się wahał, a już na pewno nie próbował konsultować tego ze mną, czyli swoją partnerką nr 1 (a może wypadało zapytać mnie o zdanie?). W każdym razie z powodu braku mężczyzn na kursach (co jest zjawiskiem częstym we wszystkich znanych mi szkołach tańca) mój partner będzie „obsługiwał” dwie kobiety (takiemu to dobrze).
Żarty żartami, ale mam co do takiego pomysłu mieszane uczucia. Rozumiem Adama, że wyraził zgodę, bo przecież każda okazja jest dobra, aby ćwiczyć a ćwiczenie czyni mistrzem. Stwierdził, że dzięki takim intensywnym ćwiczeniom już niedługo będzie tańczył jak John Travolta w „Gorączce sobotniej nocy”. Poza tym, to dobry uczynek dla jakiejś kobiety, która pewnie tak samo jak ja czeka już kilka miesięcy na kompatybilnego wiekowo partnera i powoli traci nadzieję. Co mam jej żałować, skoro mnie nie ubędzie! Ale czy na pewno nie ubędzie? Czy poniedziałkowe zajęcia z partnerką nr 2 nie spowodują, że Adam nie będzie chciał chodzić ze mną na dodatkowe, czwartkowe zajęcia.
A może będzie mu się tańczyć z nową partnerką lepiej niż ze mną i spadnę z pozycji nr 1, a potem zostanę bez partnera? Nie ma to jak optymistycznie patrzeć w przyszłość, haha, czego próbuję się z marnym, jak widać skutkiem, uczyć. No cóż, trzeba pogodzić się z tym, czego zmienić nie jesteśmy w stanie, Mam nadzieję, że uda mi się unikać pytań typu „a jak ona wygląda”, „jak tańczy”, „czy odwozisz ją do domu?”. Niby łączy nas tylko taniec, ale malutka nutka zazdrości daje o sobie znać.
Cała ta sytuacja to kolejny dowód na to, że panowie mają lepiej, tak w ogóle. Wielu z nich zaczyna życie po 50-tce, z nową rodziną, malutkim dzieckiem i nie widzą w tym żadnego problemu. Odsetek takich panów jest duży i doprawdy trudno im się dziwić, że mając do wyboru równolatkę (czyli panią w wieku ich eks żony), a kobietę 10-20-30 lat młodszą wybiorą tę drugą. Premier Włoch daje w tym względzie świetny przykład. A i z naszego rodzimego podwórka można podać ich mnóstwo. Ostatnio czytałam wywiad z Janem Jakubem Kolskim, który zostawił małżonkę po chyba 30 latach związku i zaczyna wszystko od początku, z przewijaniem pieluch włącznie. Jakoś w tym medialnym szumie brak doniesień o jego eks żonie, pani Grażynie (aktorce znanej najbardziej z filmu „Kogel mogel”), jak sobie poradziła z rozstaniem. Kobietami odstawionymi na boczny tor już nikt się nie interesuje, poza najbliższą rodziną. Pani Aleksandra Justa, żona Zbigniewa Zamachowskiego była podobno w depresji po odejściu męża. Jej losem zainteresowała się Krystyna Janda, chyba nawet złożyła jej jakąś zawodową propozycję, a przynajmniej próbowała „wyciągnąć ją z domu”. Taki jest los porzuconych kobiet.
Mężczyźni mają lepiej, ale kobiety są chyba silniejsze. Myślę, że prędzej czy później jedna z drugą podniosą głowę po odejściu wiarołomnego męża i zaczną żyć, niezależne, mądre, dojrzałe i ciekawe świata. Chyba właśnie dlatego kobiet na uniwersytetach trzeciego wieku, różnych kursach, np. tańca jest zdecydowana przewaga, bo kobiety mają w sobie chęć do zmian, poszukują, uczą się. Statystycznie kobiet w ogóle, ale też w wieku średnim jest więcej. Wolni panowie mogą więc przebierać jak w ulęgałkach. I wielu rzeczywiście kaprysi, albo skacze z kwiatka na kwiatek uznając to za sposób na samotność. Nie dość, że panów mniej to i wybór kiepski, o czym nie raz miałam okazję się przekonać przy okazji moich poszukiwań.
Pogodziłam się już z faktem, że jestem sama i być może sama pozostanę. Nie będę szukać „na siłę”, rywalizować, stawać na rzęsach po to, aby z kimś być. Jeśli zdarzy mi się uczucie, to je przyjmę, a może raczej mu się poddam, pod warunkiem, że będzie stanowiło szansę na prawdziwe partnerstwo i przyjaźń. Nie korzystam z okazji i propozycji od panów będących w związkach, a takie trafiają mi się dość często. Nie zadowala mnie to, co oni byliby w stanie mi dać, czyli chwileczkę zapomnienia.
Wracając do mojego partnera tanecznego, to lubię go, taka sympatia od pierwszego wejrzenia, choć iskrzenia brak. Wydaje się być uczciwym, prostolinijnym, dobrym człowiekiem. Może to wystarczy jako gwarancja, że da sobie radę z dwiema tanecznymi partnerkami i zrobi to tak, aby żadna z nas nie czuła z tego powodu dyskomfortu. Jeśli da radę „zadowolić” nas obie, to czemu nie?