Zadzwoniła do mnie dziś koleżanka z samego rana z pytaniem, czy nie wyskoczyłabym na kilka dni nad morze. Pomysł świetny, koleżanka fajna i dawno nie widziana. Niestety, od razu musiałam odmówić. Jednego dnia mam zaplanowane, odkładane już raz, imieniny Anny, drugiego dnia firmowe spotkanie, na którym obiecałam bezwzględnie być, a ja słowna jestem. A na weekend jak zwykle wyjeżdżam do rodziny. Nie mogę pojąć, dlaczego jestem wciąż taka zajęta? Niemal każdy dzień mam zaplanowany. I nie są to jakieś fanaberie, ale pożyteczne zajęcia czy obowiązki.
Zastanawiam się czasem, jak sobie radzą kobiety obarczone rodziną, zmuszone codziennie gotować, sprzątać (nie tylko po sobie), i oczywiście pracować. Kiedy one na to wszystko znajdują czas?!
Wracam do domu przed 21.00. A ponieważ sową nie jestem, to niewiele mi czasu zostaje na domowe obowiązki i trzeba iść spać. Rankiem nadrabiam to, czego nie zrobiłam wieczorem i tak w kółko jak w kieracie. Pracy nie mam na tyle absorbującej, aby przynosić ją do domu. Staram się wychodzić z biura i natychmiast o nim zapominać.
A co z urlopem?
Samej trudno mi uwierzyć, ale już go spędziłam… w różnych miejscach. Nie mogę mieć oczywiście do nikogo pretensji, bo to mój wybór, co chcę z wolnym czasem zrobić. Faktem jest, że podróże nie są moją pasją, więc oprócz kilku niedługich wypadów nie opuszczałam rodzinnych stron.
Znajomości i przyjaźnie trzeba podtrzymywać więc idąc tym tokiem rozumowania odwiedziłam dwie koleżanki, potem jedna z nich była u mnie, potem zjechała do mnie rodzina, a jeszcze potem ja pojechałam do innej rodziny. I dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił…
Poza tym cierpię na niemoc twórczą i tym chaotycznym wpisem chciałam chociaż zostawić ślad życia…
Tym, którzy jeszcze nie urlopowali, życzę wspaniałego wypoczynku, a tym którzy już z wakacji wrócili, aby zbytnio się nie przemęczali. 🙂