Archiwa miesięczne: Październik 2013

Pomysł na siebie

Są w życiu kobiety okresy, do których można przypisać jednoznaczne role, żony, matki, babci… Są też okresy i są takie kobiety, które albo nie mogą albo nie chcą w żadnej z tych ról się spełniać. I na takich kobietach chciałabym się skoncentrować oraz na tych po 50-tce, a wiec najbardziej mi bliskich. Obserwuję je, bo przecież mam w tym wieku koleżanki, czytam o nich, słucham, a czasem i oglądam.

Kobietami celebrytkami raczej nie będę się zajmować, choć przyznam, że z przyjemnością oglądam choćby piosenkarkę Urszulę Dudziak, która zdaje się być w szczytowej formie, pomimo dość zaawansowanego wieku.

Kobiety, które mocno identyfikują się z rolami przypisanymi im przez społeczeństwo, mają o tyle łatwiej, że te rolę są zawsze jakby „pod ręką”. I jak nie mają „pomysłu na siebie” w innym wydaniu, wtedy wsiąkają w rolę matki, żony i babci. Dzieci czy małe czy duże, zawsze absorbują, można się wraz z nimi zamartwiać i cieszyć, można im pomagać i wspierać, można po prostu być z nimi, czy fizycznie czy mentalnie niemal non stop. W takiej sytuacji nie sposób odczuwać pustki, jakkolwiek ją sobie wyobrażamy.

Kiedy kobiecie nie dane było macierzyństwo albo po prostu nie chce żyć już życiem bliskich, jej życie może wyglądać zgoła inaczej. Ma ona w dzisiejszych czasach mnóstwo możliwości wymyślenia „pomysłu na siebie”. Niektóre pomysły mogą być ograniczone kosztami, ale tak naprawdę nie ma siły, aby nie udało nam się coś, co robimy z pasją i przekonaniem. Wystarczy wykrzesać z siebie entuzjazm i motywację.

Czy dużo jest takich kobiet z „pomysłem na siebie”? A może więcej jest takich, które takowego pomysłu nie mają i snują się po świecie w poczuciu bezcelowości?

Myślę, że te pierwsze należą jednak do mniejszości, choć w porównaniu z mężczyznami i tak jesteśmy zdecydowanie aktywniejsze. Na kursach tanecznym spotykam się z przewagą kobiet, na jodze również, na blogach też mam wrażenie dominacji kobiet. Czyli wniosek z tego taki, że my kobiety wciąż szukamy „pomysłu na siebie”, niełatwo nam wcisnąć na nogi ciepłe papucie i kazać gotować pierogi dla wnuków.

Mam szczęście znać kilka energicznych i pełnych optymizmu kobiet w swoim wieku. Zarażają mnie śmiechem, entuzjazmem i dystansem do świata. Jedna z nich jest osobą niewidomą, ale zupełnie jej to nie ogranicza. To mnie wydaje się, że na jej miejscu nie zrobiłabym czegoś, co ona bez żadnych oporów robi. Organizuje wystawy, spektakle teatralne, mnóstwo czyta, pisze. Jest zawsze elegancka i zadbana, mieszkanie ma świetnie urządzone i wysprzątane, a o jej zdolnościach kulinarnych nie wspomnę. Kiedy do mnie dzwoni, zawsze ma coś pozytywnego do przekazania. Był czas, kiedy spełniała się głównie w roli żony i matki, z czym pomimo niepełnosprawności, radziła sobie bardzo dobrze. Potem miała okres poszukiwań „pomysłu na siebie”, bywało ciężko, jak to w życiu, w końcu znalazła coś dla siebie. Jej aktywność wprawia mnie czasem w osłupienie. Czasem myślę sobie, że jej się jeszcze chce. Mogłaby sobie siedzieć spokojnie z mężem przed telewizorkiem, a ona jeździ, tworzy, organizuje, po prostu żyje. Widocznie tego jej trzeba i w tym się spełnia.

„Pomysłów na siebie” może być całe mnóstwo. Nie wszystkie wzbudzają mój aplauz. Mam koleżankę spełniającą się w pracy, która pomimo osiągnięcia wieku emerytalnego, wciąż z zapałem i ogromnym zaangażowaniem pracuje próbując udowodnić wszystkim, że jest niezastąpiona. I takie przekonanie w firmie rzeczywiście panuje, zwłaszcza u szefostwa, dlatego nikt nie wysyła ją na emeryturę. A ona sama, gdyby na takiej emeryturze się znalazła, zapewne przeżyłaby szok a może wpadłaby w depresję, bo praca stanowi dominującą cześć jej życia i praktycznie przysłania wszystko inne. Niełatwo mi się z nią współpracuje, bo sama mam do pracy dystans, uznając, że jest niezbędna, ale nie stanowi o sensie mojego życia, poza tym nie jest moją pasją, niestety. Może tu właśnie tkwi problem, że ludzie łączący zawód z pasją, nie muszą szukać „pomysłu na siebie”, bo nie ma już wolnego miejsca w ich życiu.

Kolejna z moich koleżanek, którą poznałam wiele lat temu na niwie zawodowej, też spełnia się w pracy. Jest faktem, że wykonuje ciekawy zawód, wciąż gdzieś bywa, wyjeżdża na konferencje, uczestniczy, organizuje. Notorycznie nie odbiera telefonów, bywa też, że nie oddzwania, kiedy się nagram. Najczęściej jednak informuje mnie w krótkich żołnierskich słowach, że właśnie zaczyna spotkanie i nie może rozmawiać. Obiecuje oddzwonić i na obietnicach często się kończy. Kiedy po jakimś czasie wreszcie się odezwie, mam wrażenie jakby jakaś „łaska pańska” na mnie spłynęła. Kiedyś zżymałam się i obrażałam, bo czułam się w ten sposób ignorowana. Z czasem przyzwyczaiłam się do takich zachowań, uznając, że muszę zdecydować, czy ta znajomość jest dla mnie ważna i jeśli uznam, że jest ważna, to zaakceptuję ją taką, jaka jest i nie będę próbowała koleżanki wychowywać, bo jest już na to za późno. Wiem, że w trudnych sytuacjach zawsze mogę na nią liczyć, i tylko to się liczy, zwłaszcza na pewnym, dojrzałym już etapie życia.

Spośród tych moich bliższych i dalszych znajomych, sama należę raczej do kategorii mniej aktywnych, i zawodowo, i towarzysko chyba też. Może i malkontenctwo występuje u mnie w znaczniejszym nasileniu niż u innych. Czy zawsze taka byłam, czy taki mam teraz czas? A może jestem obecnie na etapie szukania nowego „pomysłu na siebie”, co zdaje się trwać już dość długo i końca nie widać. A może moim pomysłem jest właśnie owo poszukiwanie? Nie liczy się cel, a ważna jest droga, która do niego prowadzi. Może ja wciąż jestem na tej drodze i może na niej pozostanę, co wcale nie musi być takie złe, bo cały czas czegoś nowego próbuję i doświadczam.