Archiwa miesięczne: Grudzień 2014

Spełnienia M A R Z E Ń !

Nie widziałam jej ponad 30 lat. Chociaż to nie do końca prawda, bo przecież byłam na pogrzebie jej męża, a właściwie tylko na mszy. Tyle było ludzi, że niełatwo mi było ją dostrzec, a tym bardziej przyjrzeć się, upewnić, czy bardzo się zmieniła….

Jej męża też znałam i też nie widziałam go kilkadziesiąt lat. Odszedł niespodziewanie, nie był stary… A ile ona ma teraz lat?. Może 60? Na pewno jest ode mnie starsza, co oczywiste…

Pani Ania. Moja nauczycielka z podstawówki. W pierwszy dzień Świąt wychodziła z kościoła a ja wchodziłam. Od razu się poznałyśmy… niewiele się zmieniła, ten sam dobry, szczery uśmiech. Złapała mnie za rękę, ścisnęła ją i zaczęła mi składać życzenia świąteczno-noworoczne. Spełnienia marzeń! Westchnęłam. No cóż, na marzenia to trochę mało czasu zostało – stwierdziłam. Uśmiechnęłam się smutno…

A potem łzy stanęły mi w oczach, bo tak serdecznie, życzliwie i ciepło na mnie patrzyła. Emanowało z niej coś wyjątkowego…

Myślałam o niej potem długo … coś we mnie się poruszyło, czegoś dotknęła.

W okresie świąteczno-noworocznym dużo czytam, poszukuje, szperam, kontempluje. Przeglądam zebrane przez lata wycinki z gazet, notatki. Odkurzam książki, które czytałam i bywa, że mam ochotę do nich wrócić, bo przecież książka żyje, dopóki jest czytana. Zgodnie z tą zasadą odkładam książki, do których z jakichś powodów już nie zajrzę, takie „na jeden raz”. Przynoszę je do pracy, wołam koleżanki, które przeglądają je i wybierają coś dla siebie. To, co zostanie oddaję do swojej dzielnicowej wypożyczalni.

W tym świąteczno-noworocznym okresie porządkuje też papiery, dokumenty, zdjęcia. Trwa to zazwyczaj długo, bo przecież wiele z tych rzeczy wiąże się ze wspomnieniami. Przy każdym zdjęciu powracają te minione chwile. Są takie drobiazgi, które przechowuję, choć … sama się sobie dziwię, choćby pocztówkę od mojego eks, którą przysłał mi z Berlina. Kiedyś rzucałam na nią okiem i szybko odkładałam do pudełka. Jeszcze bolało. A ostatnimi laty czytam ją, po raz dziesiąty, a może setny i próbuję zrozumieć, co się stało z tym chłopakiem z tamtego czasu, kiedy wydawał się być taki … taki … wymarzony? Chyba to właściwe słowo, bo przecież widziałam go wtedy takim, jakim chciałam go widzieć, a nie takim, jakim w rzeczywistości był. Kiedy pisał do mnie o tęsknocie, to zapewne to czuł, a ja przyjmowałam te słowa z wiarą i przekonaniem o romantycznym zakończeniu naszej znajomości. Pocztówka przywołuje te uczucia, które wtedy w nas żyły. Nieważne, co stało się później, kiedy przestało już być tak romantycznie. Ale im więcej czasu mija, tym owa pocztówka nie wywołuje już u mnie skojarzeń z tym, co było złe i co stało się potem, a raczej uosabia tylko ten moment… tę chwilę, ten czas, kiedy po raz pierwszy ją czytałam… kiedy tęskniłam i wierzyłam. Czas leczy rany? Może tak, a może my z czasem łagodniejemy a nasza pamięć wybiera tylko to, co dobre z przeszłości.

Wracając do pani Ani i jej życzeń „spełnienia marzeń” i moim wewnętrznym sprzeciwie, kiedy te słowa padły. Jakie marzenia? W moim wieku? To był odruch. A przecież tyle mądrych książek się naczytałam i tyle dobrych rad nasłuchałam o tym, że na realizację marzeń nigdy nie jest za późno…. I co z tego? Wygląda na to, że tak głęboko w podświadomości tkwi jednak przekonanie, że to już nie jest możliwe, a może, że na szczęście się nie zasługuje? Człowiek w środku bywa jednak … niereformowalny. Na zewnątrz uśmiech i pewność siebie, a w środku smutna mała dziewczynka, której nikt nie rozumie.

Spotkanie z nauczycielką uświadomiło mi też, że czas … nie ma większego znaczenia, można go pokonać. Kiedy ściskałam jej rękę, nie czułam tej „odległości” 30 lat. Serce ścisnęło wzruszenie, jakbym znów miała kilka, kilkanaście lat.

To, co dotarło do mnie wtedy z wielką mocą to konieczność popracowania nad swoją wiarą w spełnianie marzeń, bo okazało się, że kiepsko u mnie w tej dziedzinie.  A zacząć trzeba od tego, aby te marzenia ponazywać… nie bać się ich artykułowania, bo przecież nie spełni się coś, czego sami nie potrafimy określić.

A może wielu z nas po prostu nie ma marzeń? Takich prawdziwych. Takich, których realizacja dałaby nam szczęście? Może to są jedynie takie zwyczajne oczekiwania, zdrowie dla siebie, rodziny i względny materialny dostatek.

Zapytajmy swoich bliższych i dalszych znajomych czy członków rodziny o ich marzenia, to uznają nas za dziwaków. Wyłączam z tego eksperymentu dzieci i młodzież, bo oni marzeń mają bez liku. Chodzi mi o ludzi w wieku zdecydowanie dojrzałym. Doprawdy niewielu jest wśród nich takich, którzy natychmiast potrafią wypowiedzieć swoje marzenia. Ci, którym szwankuje zdrowie będą „marzyć”, aby im się polepszyło. Ci, którzy nie mają pracy, będą „marzyć”, aby ją znaleźć. Ci, którym nie układa się w małżeństwie, będą „marzyć” o zgodzie i dobrych relacjach. Ale nie o takie marzenia przecież chodzi… co nie znaczy, że te zwyczajne są gorsze, czy że można je bagatelizować. Marzenia muszą mieć inny ciężar gatunkowy. Muszą odbiegać od codzienności i unosić nas …nad ziemię. Nawet jeśli ktoś nazwie je „bujaniem w obłokach”, to właśnie o takie marzenia mi chodzi. Coś wyjątkowego, coś tylko dla nas, coś niepowtarzalnego …

Marzenia po prostu trzeba mieć, trzeba sobie o nich przypominać, bo przecież kiedyś było ich wiele. Nie można się ich bać. Nawet, jeśli komuś będą wydawać się śmieszne, nieadekwatne do naszego wieku, czy możliwości. Bo kiedy mamy marzenia, nawet takie z pozoru nieprawdopodobne do spełnienia, to nasze działania podporządkowujemy ich realizacji, a wtedy cały świat, otoczenie skłania się ku temu, aby nam się udało. Wiara czyni cuda, a wiara w marzenia czyni cuda z pewnością. Dzięki pani Ani przypomniałam sobie o swoich marzeniach.

Spełniajmy więc swoje marzenia, a najlepiej zacząć od Nowego Roku 🙂