Mistrzostwa świata w piłce nożnej z 1974 r. pamiętam bardzo dobrze, choć byłam jeszcze dzieckiem. Wyrwana ze snu w środku nocy jestem dziś w stanie podać wyniki wszystkich meczów „orłów Górskiego”. Pamiętam te ogromne emocje, zwłaszcza rozgrywany w strugach deszczu mecz z Niemcami, który miał ogromną dramaturgię i choć przegraliśmy 0:1 to jednak nasi chłopcy dali z siebie wszystko i utytłani w kałużach schodzili z boiska z podniesioną głową. Sama przepłakałam po tym meczu kilka dni i dopiero wygrana o III miejsce z Brazylią spowodowała, że łzy rozpaczy przerodziły się w łzy radości. chociaż jakiś niedosyt pozostał, bo takich okazji jak ta z 1974 r. w historii piłkarskich drużyn nie trafia się wiele. Waleczność naszych piłkarzy w tamtym okresie była niesamowita. Ambicja, odwaga i skuteczność ogromna. Tych cech zabrakło nam w mistrzostwach A.D. 2018.
I jak dziś czytam o „orłach Nawałki” to mnie po prostu szlag trafia. Bo o żadnych porównaniach nie może być tu mowy. Reprezentacja Polski przegrała te mistrzostwa nie dlatego, że piłkarzom zabrakło umiejętności, zabrakło im tych wszystkich cech, jakie miały „orły Górskiego”, a więc ambicji, odwagi i woli walki. Nikt nie powie, że nasi piłkarze nie potrafią grać, bo to bzdura. Ich umiejętności doceniają zagraniczne kluby, a nawet FIFA (co za ironia) dała nam całkiem niedawno ósme miejsce w swoim rankingu. I co z tego, skoro ten nadmuchany balon został przekłuty i wyszło z niego takie nie wiadomo co… ot kawałek rozciągniętej gumy.
Prawie z każdego billboardu patrzą na mnie od dłuższego czasu albo drużyna, albo Lewandowski, albo Nawałka, w niemal każdej reklamie występują piłkarze z trenerem włącznie, boję się nawet otworzyć lodówkę ze strachu, że wyskoczy z niej któryś z naszych wyżelowanych pięknisiów. Trudno się zatem dziwić, że w takiej sytuacji nasz apetyt na dobry wynik w Mistrzostwach znacznie się zaostrzył i spodziewaliśmy się zaciętych bojów o wynik. A okazało się, że bohaterowie tych wszystkich reklamowych spotów po prostu byli zmęczyli i mistrzostwa oddali bez walki. Być może szczyt ich możliwości przypadał na Euro 2016 i tej drużyny na więcej już nie stać, tylko na odcinanie kuponów z gasnącej sławy.
Na piłce i na polityce znają się wszyscy. I niech mi nikt nie mówi, że my kobiety znamy się na piłce mniej, zwłaszcza, że nie tyle o znajomość techniki i reguł mi chodzi, raczej o postrzeganie tego widowiska sercem, a nie rozumem. I w tym jesteśmy najlepsze, bo doskonale czujemy, czy w drużynie jest „wola walki”, czy chłopaki mają serce do gry. A u naszych tego nie było. Niestety. Żal mi tych wszystkich, którzy zainwestowali czas i pieniądze, aby oglądać spotkania polskiej reprezentacji na żywo w Rosji, żal mi nawet tych, którzy sączyli piwo z rozpaczy w strefach kibica. Sama nie miałabym aż takiej determinacji i wystarcza mi przekaz telewizyjny. Oglądam mecze innych reprezentacji na tych mistrzostwach i większość z nich śledzę z wypiekami na twarzy, bo piłka grana z ambicją i determinacją, potrafi dostarczyć niesamowitych wrażeń. Nie jestem ślepa, aby nie dostrzec dobrej techniki, umiejętności przewidywania, zgrania zespołów, siły i odwagi, a więc tego wszystkiego, co składa się na styl gry. Bo można przegrać, ale schodzić z boiska z podniesioną głową, bo przegrało się po walce. To, co zaprezentowali nasi chłopcy walką nie było.
Żal.
Meczu o „pietruszkę” z Japonią oglądać nie będę. Nawet jeśli w naszych chłopakach coś się wtedy obudzi, ja już wiarę w nich straciłam, choć wiary w piłkę nie stracę nigdy, jak też wiary w to, że może kiedyś „orły Górskiego” znajdą godnych naśladowców, a nasza reprezentacja znów dostarczy mi niezapomnianych wrażeń. Takich jak … 44 lata temu.