Archiwa miesięczne: Listopad 2018

Jak dobrze (nie) mieć sąsiada…

Dobrze mieć domek z ogródkiem, najlepiej gdzieś za miastem. Cisza zapewniona. Ale jak się tego nie ma, to ma się najczęściej mieszkanie w bloku, z jego wadami i zaletami. Do tych pierwszych zaliczyć trzeba dochodzące z różnych stron odgłosy świadczące o tym, że obok naszego mieszkania też toczy się życie. Całkowita cisza w zasadzie nie istnieje, a kiedy zdarzy się taka chwila, to doprawdy nie wiadomo, co z nią zrobić i zaczynamy nawet odczuwać dyskomfort. 😉

Z pozoru najgorsze wydają się dźwięki … wiertarki, młotka, tłuczka, odkurzacza itp. Mają one jednak tę zaletę, że są niedługie, choć intensywne. Poza tym każdy remont czy sprzątanie kiedyś się kończą, więc sąsiedzi są wobec siebie wyrozumiali, bo nikt nie jest w tej dziedzinie bez grzechu. Osobiście najtrudniej znoszę odgłosy dobywające się z … rur wodociągowo-kanalizacyjnych. Mam wrażenie, że kiedyś ich nie słyszałam, a może po prostu nie zwracałam na nie uwagi.

Moje mieszkanie łączy się z jednej strony z łazienką młodej sąsiadki, której plan porannych ablucji znam już na pamięć. Szum wody w rurach potrafi mnie skutecznie zdekoncentrować, ale też zagłuszyć inne dźwięki. Z kolej moja łazienka sąsiaduje z dużym pokojem drugiej, nieco starszej sąsiadki, a to znaczy, że szum wody w moich rurach też jest u niej słyszalny. Kiedyś wspomniała w rozmowie, że wiedziała o moim powrocie z wyjazdu, bo usłyszała szum wody w łazience. No cóż, to co sami robimy nam przeszkadza zapewne mniej. Trudno zresztą stwierdzić, czy te dźwięki rzeczywiście są aż tak irytujące. Raz tak, raz nie, to zależy od tego, co wtedy robimy. Kiedy sama jestem już na nogach, nie mam problemu z żadnymi dźwiękami.

Najgorzej jest nocą, kiedy budzi mnie poranna krzątanina sąsiada z góry, który wstaje o godz. 3 lub 4 nad ranem. Oprócz dźwięków łazienkowych dochodzi jeszcze głośne radio (bo chyba słabo słyszy) i szuranie po podłodze. Zastanawiałam się, czy nie porozmawiać z tym panem. Ale co mu powiem? Żeby nie chodził po własnym mieszkaniu, albo nie korzystał z łazienki, albo nie wstawał o tak nieludzkiej porze? Wolnoć Tomku w swoim domku…

Nie wiem, czy sąsiad pracuje czy nie, zdarza się, że wraca do domu ok. 7 rano z walizeczką na kółkach. Jak wchodzi po schodach niesposób go nie usłyszeć. Podejrzewam, że może pracować na nocne zmiany, np. jako portier, być może stąd takie dziwne pory wstawania. Mieszka w naszym bloku od niedawna. Prawdopodobnie sam. Lat może mieć zarówno 60 jak i 70. Wysoki i nieszczupły. Kiedy wracam wieczorem do domu nie dostrzegam w jego oknach światła. Natomiast dźwięki kroków i szumów łazienkowych do mnie docierają. Czyżby nie włączał światła? Człowiek nietoperz? Lubi zagadywać sąsiadów z bloku, zwłaszcza młodych, do moich uszu dolatują czasami skrawki rozmowy. Mnie nie zaczepia, wystarczy „dzień dobry”. Kiedyś w mroźny dzień paradował bez skarpet w plastikowych chodakach.

Nie mam pojęcia, czy z jego zdrowiem psychicznym jest wszystko w porządku. Człowiek sam siebie nie jest w stanie zdiagnozować, a co tu mówić o innych. Gdyby nie był moim sąsiadem z góry, nie byłabym zainteresowana jego osobą. Ale jestem na niego skazana, no chyba że zmieniłabym mieszkanie, co raczej w grę nie wchodzi.

Tłumaczę sobie, że zawsze mogłoby być gorzej. Mogłabym mieć nad swoją głową rodzinę z czwórką dzieci albo kilku studentów urządzających całonocne imprezy. A mam tylko pracującego starszego pana z zaburzonym zegarem biologicznym snu. Jedno tylko nie daje mi spokoju. Kiedyś w tym samym mieszkaniu na górze, w którym mieszka ów sąsiad, mieszkała rodzina, w tym niepełnosprawny, jeżdżący na wózku mężczyzna. Jak to możliwe, że wtedy ich nie słyszałam, ja w ogóle nie wiedziałam, że ktoś nade mną mieszka.

Widocznie miałam wtedy ważniejsze sprawy na głowie….

Listopadowe refleksje…

W pierwszych dniach listopada słowa „Śpieszmy się kochać…” nabierają szczególnego znaczenia. Odwiedzając groby bliskich zastanawiamy się, czy udało nam się wystarczająco kochać i okazywać tę miłość, dostatecznie zrozumieć czy docenić, a może nawet przebaczyć, jeśli był ku temu powód. W wielu przypadkach może nie tyle mamy poczucie winy, że coś w relacjach z bliskimi się nie udało, ale czujemy niedosyt, bo zbyt późno dojrzeliśmy do refleksji, że można było inaczej, więcej, bliżej i że tak naprawdę to od nas zależało.

Powtarzam często, że innych nie możemy zmienić, możemy zmienić tylko siebie… i chyba większość z nas uzna słuszność tego stwierdzenia na podstawie własnych doświadczeń. Kiedy więc ktoś z naszych bliskich lub dalszych nie spełnia oczekiwań, jest wobec nas niesprawiedliwy, a nawet zwyczajnie zły, to mamy dwa wyjścia, odciąć się (odejść) od tej osoby, a jeśli to niemożliwe, ignorować jej złe emocje i najzwyczajniej w świecie nie brać ich do siebie. Można kogoś kochać, ale już niekoniecznie lubić. Wiele jest takich relacji, choćby między rodzeństwem. Żyją jak pies z kotem, albo są wobec siebie obojętni albo nie mają kontaktu. Pojawia się wtedy poczucie winy, bo przecież to rodzina, a więzy krwi są najważniejsze. Ale nic na to nie można poradzić, skoro emocje biorą górę i bliscy sobie ludzie potrafią się na siebie obrazić i nie odzywać latami, bywa że z bardzo prozaicznych powodów.

Dlatego stojąc nad grobami tych, którym już nic nie jesteśmy w stanie powiedzieć, wyjaśnić, dać, czy okazać, może warto zastanowić się nad relacjami z tymi, którzy jeszcze wśród nas są i mamy jeszcze szanse na to, aby coś między sobą zmienić.