Archiwa miesięczne: Czerwiec 2019

Pomaganie, oczekiwanie, wykorzystywanie…

Nie wiem, czy każdy tak ma, ale większość chyba podobnie patrzy na kwestie pomagania a z drugiej strony poczucia bycia wykorzystywanym. Owszem można być życzliwym, miłym, uczynnym, pomocnym, ale czy można za to oczekiwać jakiejś wdzięczności? Czy oczekiwanie swoistej rekompensaty za nasze dobre serce nie zadaje kłam przekonaniu, że pomagamy bezinteresownie?

No cóż, ja bym bezinteresowność zarezerwowała dla najbliższej rodziny, a więc rodzice, dzieci czy rodzeństwo. I to też nie do końca. Bo przecież czegoś za to oczekujemy, choćby wdzięczności czy szacunku. Rodzice, którzy wychowali dzieci, oczekują, że te dzieci będą się nimi zajmować na starość. Dzieci, kiedy jeszcze są niesamodzielne, ciągną od rodziców pieniążki i nawet nie pytają, jak ciężko rodzic musi na te pieniążki pracować. Rodzice pracują, dzieci się uczą, każdy ma swoje obowiązki, role są rozpisane. Tata obiecuje zakup hulajnogi, jak dziecko dostatnie dobre świadectwo. Takie dość często spotykane transakcje w rodzinie zapewne nie uczą bezinteresowaności, tylko podejścia “coś za coś”. Suma sumarum w relacjach rodzinnych pewne kwestie są oczywiste i nawet jeśli jedna strona daje więcej, to jest szansa, że kiedyś druga jakoś się za to odwdzięczy.

Gorzej z tym naszym “dobrym sercem” jest w relacjach koleżeńskich, a już najgorzej w damsko-męskich. Znajoma ma w pracy młodego zdolnego chłopaka, który jest fajny, szarmancki, przystojny i …niedojrzały. Bardzo go lubi, zresztą nie jest w tym odosobniona, bo cała damska część biura za chłopakiem zerka pożądliwie. Chłopak dobrze wie, jak wykorzystać swój urok i czar, prawi komplementy na prawo i lewo, żartuje, prowokuje, a wyobraźnia koleżanek pracuje na wysokich obrotach. W sprawach zawodowych chłopak jest bystry, ale niedokładny, spóźnialski, chaotyczny, niezdyscyplinowany. A że znajoma pozycję w biurze ma niekwestionowaną i sporo od niej zależy, chłopak upatrzył sobie ją jako powierniczkę i obiekt żartów z podtekstem. Dziewczyna wpisała się w taką konwencję z radością i długo było miło. Ona mu pomagała, ratowała z opresji, wywalczyła u szefa premie, a on prawił komplementy, uśmiechał się szeroko, żartował, że jest “panią jego serca”.

Problem zaczął się w momencie, kiedy to pomaganie chłopakowi zaczęło wywoływać u znajomej pewne …oczekiwania. Jak wyjechał w zagraniczną delegację to oczekiwała jakiegoś sympatycznego prezentu, a dostała breloczek do kluczy. Jak miała imieniny, to oczekiwała, że nie zadowoli się życzeniami, ale przyniesie też kwiaty. Jak musiała się za niego tłumaczyć szefowi, bo zawalił kolejny termin oddania projektu, to oczekiwała, że nie tylko jej podziękuje, ale będzie na tyle empatyczny, żeby martwić się również o jej pozycje w firmie, która w wyniku jego błędów też ucierpiała.

Była więc dobra i pomocna, ale czegoś za to oczekiwała.

Czy pomaganie i oczekiwanie czegoś w zamian, ma sens? Jeśli pomagamy za coś, to czy to jest nadal pomaganie, czy transakcja wiązana? Ja Tobie załatwię to, a Ty zrób dla mnie coś innego.

Czy potrafimy więc pomagać, nie oczekując niczego w zamian?

Moja znajoma pomagała chłopakowi dlatego, że go lubi, a może trochę się w nim zadurzyła, ale pewnie powinna zakreślić granice tego pomagania, żeby nie czuć się … wykorzystywaną.

I o to tytułowe poczucie bycia wykorzystywanym tu chodzi. Jest to uczucie okropne. Sama też nie raz go doświadczyłam. Czujemy się wykorzystywani w pracy, w związkach i przyjaźni. Problem w tym, że jest to nasze subiektywne odczucie. Gdybyśmy zapytali o to osobę nas wykorzystywującą, to najprawdopodobniej oczy wyszłyby jej z orbit, ze zdziwienia. Dla niektórych korzystanie z uprzejmości innych to sposób na życie. Na świecie wielu jest Samarytanów, ale niemniej zapatrzonych w siebie egoistów. Może ci ostatni nie byliby tacy, gdyby nie spotkane po drodze dobre dusze, które nad biednym chłopakiem czy dziewczynką się roztkliwiają i dają się wykorzystywać, tylko idiota by z takiej możliwości nie skorzystał.

Jeśli coś robisz, nie oczekuj wdzięczności, niczego nie oczekuj, bo jeśli oczekujesz, to znaczy, że nie chcesz prawdziwie pomóc. Wyjątkowe są w życiu sytuacje symetrii w dawaniu i braniu, nawet w zgodnym małżeństwach bywa z tym różnie, najczęściej jedna strona daje z siebie więcej, druga mniej. Dopóki to dawanie nie stanowi problemu dla strony dającej, dopóki nie oczekuje ona wdzięczności, czy czegokolwiek innego, to w zasadzie nie ma nad czym deliberować. Natomiast na glebie “poczucia bycia wykorzystywanym”, nic dobrego nie wyrośnie, takie relacje są niezdrowe i trzeba albo przestać dawać za dużo (w swoim mniemaniu), albo zmienić relacje.

I jeszcze na koniec zabawna i jednocześnie pouczająca historyjka. Zdarzyło mi się kiedyś mijać się na chodniku ze starszą panią z pieskiem. Zajmowali oboje całą szerokość chodnika. Żeby ich minąć musiałam wejść na trawnik, co wywołało u pani atak słowny z epitetami pod moim adresem. A ja tylko chciałam być uprzejma i oczekiwałam choćby uśmiechu za to, że ustąpiłam miejsca. I spotkała mnie za to “nagroda”. Trzeba było wejść między panią a pieska, pociągnąć za smycz, coby i paniusia, i piesek poczuli 😉

Morał z tego taki: uważaj, nigdy nie wiesz, komu robisz uprzejmość, więc lepiej nie ryzykuj 😉

Maryla Rodowicz, czyli coś na sen

W niedawno przeczytanym przez mnie wywiadzie, Maryla Rodowicz stwierdziła, że śpi 9-10 godzin, bo to najlepiej działa na jej … urodę. Myślę o tym jej spaniu od kilku dni, bo wydaje mi się, że wraz z wiekiem człowiek sypia coraz krócej, czego sama jestem najlepszym przykładem. Do tego łatwo się wybudza.

Jak naszej Maryli udaje się tak długo spać, nie wiem, ale chętnie poznałabym jej sposób na sen.

Sama miewam różne patenty na zasypianie.

Kiedyś zasypiałam przy włączonym telewizorze, co jest niezdrowe, bywa też nieskuteczne. Chyba bardziej nam się wydaje, że dzięki brzęczącemu pudełku szybciej zasypiamy, a może po prostu źle znosimy ciszę, która zwłaszcza przed snem potrafi … dzwonić w uszach, a głowa podsuwa jakieś nabrzmiałe tematy, aby się z nami podrażnić, co potrafi odsunąć sen na dalszy plan.

Grające lub gadające radio ma tę zaletę, że nic w ciemności nie miga, ale za to potrafi zainteresować i skutecznie wybudzić. Kiedyś trafiłam na tak interesującą audycję radiową, z nocnymi rozmowami ze słuchaczami, że zarwałam noc, poszłam z podkrążonymi oczami do pracy.

Od kilku lat preferuję przed snem audiobooki. Zaczęłam od lekcji angielskiego, bo miałam etap samouctwa, który dość szybko się skończył z racji braku okazji I możliwości weryfikacji swoich umiejętności. A jak już się taka zrodziła, bo daleka rodzina z USA przyleciała, to się okazało, że ja słówko znam, ale jak je wypowiem, to oni mnie nie rozumieją. Bywało więc, że musiałam napisać. I co mi przyszło z tego słuchania lektora I świetnej angielszczyzny, skoro efektów wymiernych nie było.

Potem przerzuciłam się na słuchanie powieści. Dużo zależy od lektora. Są głosy, które przed snem są dla mnie irytujace, a inne działają jak balsam. Z powieściami był jednak pewien problem. Wciągnięcie się w akcję powodowało odciągnięcie się od snu, nasłuchiwanie, podniesiony poziom adrenaliny. I jak w takim stanie zasnąć? Nie da się.

Ostatecznie stwierdziłam, że najlepiej działają na mnie (przed snem) powieści już znane. I na tyle fajne, że da się ich słuchać w nieskończoność. Zatem od roku słucham jednego głosu, jednego aktora, czytającego cztery powieści jednego pisarza.

Nie muszę w napięciu śledzić akcji, bo znam ją na pamięć. Głos Mariusza Bonaszewskiego działa na mnie kojąco i usypiająco. Treść powieści może nie jest sielska i anielska (kryminały), ale to mi w zupełności nie przeszkadza. Chodzi przecież o skutek, a nie metody do niego prowadzące.

Gdyby tak był konkurs na najbardziej dziwaczną fanaberie, to może dzięki tej mojej metodzie na sen, miałabym w nim szansę.;-)

Organek, czyli coś inspirującego…

Nieczęsto trafiam na coś inspirującego, na coś, co mnie poruszy, coś uświadomi. Ostatnio prawie w ogóle. A jeszcze żebym miała ochotę podzielić się na blogu refleksjami na ten temat, to już rzadkość. Może jest to jeden z powodów, że ostatnio nie piszę. A może nie piszę, bo nie mogę przyzwyczaić się do tego miejsca w sieci, i wciąż nie opanowałam możliwości, jakie wordpress posiada. W zasadzie ważne jest tylko to, że potrafię zamieścić notkę. I cieszę się z tego, że cała treść z bloxa została tu przeniesiona. A reszta ma drugorzędne znaczenie. Blog może sobie wisieć po … wieczne czasy. 😉

Z pisaniem bywa u mnie różnie. Był czas intensywny, ale się skończył. Kiedy obserwuję inne znajome blogerki, to też dostrzegam … syndrom wypalenia u tych “starszych”, a niektóre przenoszą się do innych stref interentowej dżungli. Jestem pełna podziwu wobec tych idących z duchem czasu oraz tych “młodszych”, którym i weny, i czasu na blogowanie wystarcza. Czasami zazdroszczę. Sama kiedyś też taka byłam, ale już nie jestem. Wszystko w życiu się zmienia, wszystko przemija, fascynacje, zainteresowania, pasje, znajomości, emocje… życie jest ciągłą zmianą.

Dlatego czekam na lepsze czasy, również dla swojej weny twórczej. Nie czekam bezczynnie. Postanowiłam zajrzeć na bloggera i tam zacząć coś pisać. Może coś innego niż tu, a może kiedyś tutaj działalność zakończę i przeskoczę tam na stałe. Cokolwiek się stanie i jakąkolwiek decyzję podejmę, zostanie ona światu wirtualnemu ogłoszona 😉

Na razie nie podaję adresu bloga, przynajmniej dopóki nie zacznę pisać intensywniej.

Nie wyrabiam się z pisaniem na jednym blogu, to założyłam drugi, czyż to nie paradoks.

Przechodzę do Organka, czyli mojej inspiracji.

Kilka dni temu miałam okazję przeczytać w Gazecie Wyborczej wywiad z Tomaszem Organkiem, muzykiem i … pisarzem. Oprócz kwestii muzycznych, na których znam się bardzo słabo, wręcz w ogóle, poruszył w tym wywiadzie sprawy trudne. Wiara w Boga, relacje z bliskimi, kondycja współczesnego świata. Wspomniał o nieżyjącej Mamie, o swoich skomplikowanych z nią relacjach I jej niełatwym odchodzeniu. W tym miejscu podzielił się refleksją natury ogólnej, z której wyciągnęłam wniosek, że zapamiętujemy bliskich nam ludzi właśnie takich, jakimi byli w tym niełatwym czasie odchodzenia. Sama łapię się na tym, że niektóre bliskie mi osoby widzę z okresu choroby, a nie z czasów kiedy byli sprawni i pełni życia. Po prostu te ostatnie lata odciskają mocne piętno na najbliższych osobach, które opiekowały się swoimi ojcami, matkami, babciami czy dziadkami, tym bardziej taki okres życia zapada w pamięć.

 Organek zapytany, czego się boi, odpowiada:  Boję się upokorzenia. Kiedy człowiek umiera w cierpieniu, schodzi z niego całe człowieczeństwo – to, kim był, i to, kim chciał być. Zostaje czysta, goła, śmierdząca fizyczność. I to jest straszne. Bo człowiek aspiruje do czegoś więcej przez całe życie i nagle to, kim się stał, nie ma znaczenia. W obrządku katolickim jest wezwanie: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie”, ale jeżeli ja mam wybierać nagłą i niespodziewaną śmierć albo umieranie roczne ze świadomością rozpadających się tkanek ciała, to wybieram pierwszy scenariusz.

Niesposób się z Organkiem nie zgodzić.Może dlatego, kiedy koleżance zmarła niedawno wiekowa Babcia, jak się okazało – we śnie, to pomyślałam, że to piękna śmierć.

W dzisiejszych czasach postępu medycyny nie tylko żyjemy dłużej, ale też cierpimy dłużej, że “odchodzenie” bywa pasmem bólu i dla konkretniej osoby i dla jej bliskich. Z pozoru truizm, bo przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć, a tym bardziej samemu zdecydować, jak jego odchodzenie będzie się odbywać. Na etutanazję za naszych czasów, w naszym pięknym kraju, niesposób liczyć, choć chętnych z pewnością by nie brakowało. Łatwo jest na ten problem patrzeć z perspektywy człowieka zdrowego, optyka ulega radykalnej zmianie w czasie choroby. Bycie zwolennikiem “naturalnej śmierci” oznacza w wielu przypadkach  “nienaturalne” podtrzymywanie ledwo tlącego się życia, bywa że w mocno inwazyjny sposób, dostarczający wiele bólu.

Organek we wspomnianym wywiadzie mówił jeszcze wiele mądrych, w mojej opinii, rzeczy. Ciekawy i dobry człowiek. Nietuzinkowy. Pomyślałam, czy nie skusić się na jego świeżutką (pierwszą i jedyną) powieść: „Teoria opanowywania trwogi”. Dość dawno nie kupiłam książki “papierowej” zadowalając się e-bookami. Chyba czas najwyższy dotknąć normalnej książki. Muszę też posłuchać jego utworów muzycznych, choć na muzyce nie znam się jakoś szczególnie, ale z pewnością wiem, co mi się podoba.;-)