Archiwa miesięczne: Sierpień 2020

Ludzie są różni…

Jak mawiała moja babcia są ludzie i ludziska. Ten podział wyklucza takich, niedookreślonych, czyli większość. Bo czy człowiek może być wyłącznie dobry, albo wyłącznie zły? Zresztą kto ma prawo dokonać takiej oceny i wrzucić konkretnego człowieka do worka z napisem „zły” albo „dobry”. Znane, nie tylko z literatury, są przykłady ludzi, będących z pozoru przykładnymi obywatelami, ojcami i mężami, a okazywało się, że byli zdolni do okrutnych czynów, np. makabrycznych morderstw.

Nie ma czystego dobra i czystego zła. Są tylko złe i dobre czyny. Wśród hitlerowskich oprawców też byli dobrzy mężowe, wzorowi synowie, przykładni ojcowie. Człowiek nie jest jednowymiarowy. Ilu grzeszników nawróciło się, i zostało świętymi. Może do wielkiego dobra zdolni są tylko ci, którzy otarli się o wielkie zło?

W każdym drzemie ta ciemniejsza strona. Większość z nas jednak nie daje jej szans na ujawnienie się, bo kręgosłup moralny, wychowanie, kościół, określają co jest dobre, a co złe, a wielu z nas intuicyjnie to czuje nie potrzebując do tego drogowskazów ani autorytetów. Nie trzeba czytać biblii i chodzić codziennie do kościoła, aby wiedzieć, jaką postawę przyjąć wobec przejawów zła.

Co jednak w sytuacji, kiedy nauczyciel (kurator oświaty z Łodzi) mówi o wirusie LGBT gorszym od koronawirusa, ksiądz arcybiskup Jędraszewski o tęczowej zarazie, a prezydent Polski o tym, że LGBT to nie ludzie, a ideologia? Jeśli człowiek sam nie czuje intuicyjnie, co jest dobre, a co złe, to korzysta z takich „autorytetów”, które mu wskazują „wroga” i dają przekonanie, że on jest po właściwej, tej dobrej, stronie. Przecież słucha katolickiego radia i telewizji, słucha hierarchów, przewodników duchowych, nie wspominając o pewnym zbawcy narodu. Oni są mądrzy, oni wszystko wiedzą najlepiej, trzeba im zawierzyć i iść za nimi, choćby w ogień w obronie … religii i chrześcijańskich wartości.

Wielu ludzi nie stać na pogłębioną refleksję, na własną analizę, na swoje wnioski. Nie stać, bo albo nie mają dostatecznej wiedzy o świecie, albo nie wypracowali zdolności samodzielnego myślenia, albo mają inne życiowe sprawy na głowie, więc brak im czasu na jakąkolwiek autorefleksję. Słucham i czytam ludzi mówiących telewizyjnymi przekazami. Nie mają własnego zdania, nie mają nawet ochoty się nad tym własnym zdaniem zastanowić, bo media dają im gotowy „produkt”, w zależności od tego, po której stronie barykady stoją.

Zostaliśmy podzielenie na dwa nieprzystające do siebie światy. Oba nie są dobre. Choć po obu znajdą się ludzie nie czyniący krzywdy drugiemu człowiekowi.

Zawieszenie tęczowej flagi na figurze Chrystusa przed warszawskim kościołem nie narusza moich uczuć religijnych, ale innych katolików uczucia może naruszać. Dlatego można zapytać, po co ktoś zawiesza flagę tęczową właśnie tam? Bez refleksji, że może nie tędy droga. Wzajemne oskarżanie i prowokowanie nakręca spiralę niezrozumienia i podziałów. Jedni zrobią „strefę wolną od LGBT”, a inni w odwecie będą zawieszać przed kościołem tęczowe flagi albo niszczyć samochody z hasłami, którym się przeciwstawiają. Podejrzewam, że Chrystus nie miałby nic przeciwko tęczowej fladze na swoim pomniku. Prędzej zrezygnowałby z samego pomnika. Symptomatyczne w tym kontekście są również ostatnie słowa papieża Franciszka: Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi. Proszę wszystkich o zaprzestanie używania religii w celu budzenia nienawiści, przemocy, ekstremizmu i ślepego fanatyzmu.

Stwierdzam ze smutkiem, że niewielu z nas, stać na pogłębioną refleksję wobec problemów współczesnego świata, i tych prawdziwych, i tych sztucznie wykreowanych. Przyjmujemy na wiarę poglądy innych i ich interpretacje, bo tak wygodniej. Wielu z nas czyta wyłącznie tytuły, albo nagłówki artykułów, i już wiemy, co myśleć na dany temat. Nasze myślenie, zgodne z naszymi przekonaniami, z naszymi politycznymi poglądami, opiera się na tym, co dostajemy na tacy od podobnie myślących. Korzystamy z mediów, których przekaz uznajemy za właściwy. A potem posługujemy się gotowymi zwrotami i wyrażeniami, które zapadły nam w pamięć.

Wszystko odbywa się zgodnie z powiedzeniem, jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam… Ja nie muszę być z nikim, nie chcę być ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wolę być po stronie dobrych uczynków, a przeciwko przejawom zła. Nie chcę nikogo przekonywać do swoich racji, i nie chcę być przez nikogo przekonywana do jego punktu widzenia, choć nie unikam rozsądnych argumentów z różnych stron.

Ktoś powie, że to postawa strusia chowającego głowę w piasek, że jak jest „wojna” to trzeba po którejś stronie stanąć. Nie zgadzam się. Nie ma wojny, to sztucznie wykreowany konflikt służący niektórym partiom politycznym do podgrzewania atmosfery, do antagonizowania, dzięki czemu powiększają grono swoich zwolenników i mogą dzierżyć władzę. Społeczeństwo, które jest zgodne, bez konfliktów, nie popiera ekstremistów, a oni są po każdej ze stron.  Może to naiwne, ale takie społeczeństwo mi się marzy.

W swojej naiwności poszłabym jeszcze dalej i nawoływała do stosowania w praktyce biblijnego zwrotu „zło dobrem zwyciężaj”, jednak po pierwsze, czy to „zło” , które jedna strona uważa za zło, jest nim w istocie? A czym miałoby być „dobro”, skoro ci, którzy mienią się obrońcami wiary i wartości, posługują się językiem nienawiści do drugiego człowieka? Czy coś da się zrobić w sytuacji, kiedy nastąpiło zatarcie kryteriów dobra i zła?

Mam nadzieję, że może kiedyś…

Teoria vs. praktyka

Zawsze lubiłam książki psychologiczne, traktujące o duchowości, o życiu wewnętrznym, będące próbą odpowiedzi na pytanie „jak żyć”, aby to życie było lepsze, bardziej satysfakcjonujące, mniej obarczone błędami. Natomiast jakoś nigdy moich kroków nie skierowałam w kierunku psychologa, terapeuty, oprócz kilku rozmów ze znajomym, który eksperymentował na mnie swoje metody perswazji 😉

Pamiętam, jak szeroko otworzyły mi się oczy, kiedy przeczytałam książkę „Kobiety, które kochają za bardzo”, słynny poradnik autorstwa Robin Norwood o toksycznych relacjach. Ta książka była o mnie, bo akurat zakończyłam taką relację i próbowałam swoje życie układać na nowo. Potrzebowałam do tego przewodnika, który podpowie mi, jakie błędy popełniłam i czego unikać w przyszłości. Mogłoby się wydawać, że teoria przełoży się na praktykę. Ale kiedy spojrzę na ten czas z perspektywy ponad 20 lat, widzę, że nic, albo niewiele się zmieniło. Zachowywałam się podobnie, reagowałam zgodnie z wyuczoną praktyką. Może ktoś powie, że sztuką jest samo wyzwolenie się z trudnej relacji, pokonanie bezsilności, bezradności, która ogarnia osoby tkwiące w toksycznych, szkodliwych związkach.

Tylko, że odejście jest jedynie pierwszym krokiem na drodze do zdrowienia, potem powinna nastąpić ciężka praca, praca nad sobą, swoimi odruchami, swoimi celami i marzeniami. Poszukiwanie siebie, swoje sensu życia. Nie wystarczy odejść, choć to też jest sukces.

Kobiety, które uwalniają się od jednej, niełatwej relacji, najczęściej lądują w innej, równie trudnej. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie przepracowały wcześniejszego doświadczenia? Zapewne. Nikt nas tego nie nauczył. A może nie mamy odpowiedniego wsparcia, nie mamy autorytetu, kogoś, kto podpowie, co zrobić, aby nasze życie zmieniło się nie tylko zewnętrznie, ale też wewnętrznie. Psychologów też jest wielu, ale niewiele osób stać na takie otwarcie się wobec … obcego człowieka, nie wspominając już o tym, że jest to usługa nietania.

Książka o kobietach, które kochają za bardzo zrobiła na mnie wrażenie. Do tej pory ją pamiętam i polecam młodszym koleżankom, zwłaszcza tym, które tkwią w trudnych związkach. Ale dla mnie ta książka pozostała jedynie doświadczeniem czysto teoretycznym. Za teorią nie poszło DZIAŁANIE.

Zdarza się nam, że czytając czy słuchając jakichś treści, czujemy, że to jest o nas, że to jest nasza prawda, że w zasadzie to wiemy, co robić, aby było lepiej, inaczej, tak, jak trzeba. Ale na tym koniec.

To jest tak jakby plastrem zaklejać ropiejącą ranę, bez uprzedniego jej oczyszczenia. Nota bene miałam niedawno takie realne doświadczenie, że rana po wypadku rowerowym zasklepiła się jakimś nieładnym strupem, a lekarka nawet się jej nie przyjrzała, tylko kazała smarować maścią i zaklejać plastrem. Dopiero zmiana lekarza coś dała. Okazało się, że trzeba strup zerwać (bolało jak diabli), zdezynfekować i pozwolić, żeby ropa wyciekła i zaczęło się goić, tym razem „zdrowo”.

Chyba tak samo jest z naszymi nieprzepracowanymi traumami, życiowymi porażkami, nieudanymi związkami, toksycznymi relacjami. Rana nieoczyszczona, ale przykryta strupem, na to plaster i można żyć. Co z tego, że czasem zaboli, po co ją ruszać. Jak się ruszy to trzeba będzie pocierpieć, całe to zrywanie i oczyszczanie, to okropne. Lepiej nie widzieć.

Tak właśnie najczęściej żyjemy…. I większość nie odczuwa z tego powodu dyskomfortu, albo nie ma czasu, aby takowy poczuć. Bo życie składa się z tysiąca różnych życiowych problemów, mniejszych, większych, codziennych i nie ma nawet czasu zatrzymać się i zastanowić, czy ja jestem ze swojego życia zadowolona? A jeśli nie jestem, to jak sobie wyobrażam życie, które byłoby dla mnie lepsze, bardziej satysfakcjonujące. Co chciałabym robić?

Może do takich refleksji trzeba dojrzeć? A może trzeba poczuć taki poziom niezadowolenia z tego, co JEST, że już dalej nie można ignorować głosu w głowie proszącego ZAJMIJ SIĘ SOBĄ. Wsłuchaj się w siebie. Nigdy nie jest za późno, aby coś w swoim życiu zmienić.

Jedni całe życie wsłuchują się w siebie, są świetni w teorii, a kiedy przychodzi życiowy egzamin z dojrzałości emocjonalnej, znów odzywa się małe, bezbronne dziecko. Inni żyją dniem dzisiejszym, nie dzieląc włosa na czworo, może mniej refleksyjnie, może zdecydowanie zdrowiej, ale czy na pewno? Kryzys może dopaść każdego. I każdy inaczej się z niego wygrzebuje. Jeden różowymi tabletkami, inny terapią, jeszcze inny wyszukanymi w internecie teoriami, samorozwojem, etc.

Sama też nieustannie szukam swojej drogi. Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę. Może całe życie zejdzie mi na szukaniu i teoretyzowaniu. Ale to też ma sens. Może bardziej liczy się droga, niż sam CEL?