Koleżanka przysłała mi zdjęcia wnętrz swojego nowego domu. Patrzę i z perspektywy mojego skromnego mieszkania w bloku widzę duże dysproporcje między tym, co ma ona, a co mam ja. Z jednej strony nie chcę czynić porównań, ale z drugiej takie porównanie samo mi się narzuca. Czy jest w tym zazdrość, albo, nie daj Boże, zawiść? Nie sądzę. Chyba raczej taki podskórny żal. Bo fajnie byłoby mieć większą łazienkę, kuchnię, garderobę, taras… i taki piękny widok z okna, choć i mój nie jest zły. A czy koleżanka jest szczęśliwa mając ten piękny i duży dom? Niby tak, ale jednocześnie marudzi, że wolałaby mieć dom parterowy i nie bliźniak, czyli taki jaki ma z kolei jej koleżanka Ewa. A więc ona też się porównuje i też nie jest w pełni zadowolona… Czy to ma sens?
Kiedy się nie porównujemy, nie czujemy tego dyskomfortu, niespełnienia, poczucia bycia … gorszym. Możemy dla równowagi porównać się do innych, choćby takich, którzy w ogóle nie mają własnego lokum, a wynajmują coś na wolnym rynku i tak naprawdę nigdy nie czują się u siebie.
Zawsze się porównywałam. Oczywiście z tendencją do porównywania się z lepszymi, według własnej hierarchii wartości. No bo kto porównywałby się z gorszymi i w jakim celu? Żeby poprawić sobie samopoczucie? Może na zasadzie, nie jest ze mną jeszcze tak źle, bo inni mają gorzej. W szkole podstawowej byłam jedną z lepszych uczennic, ale chciałam być najlepsza, każda gorsza ocena była porażką. Podstawowa kwestia sprowadzała się do tego, że chciałam być lepsza od Gośki i Kaśki, dwóch uczennic, które deptały mi po piętach. Podobnie było w szkole średniej, gdzie też miałam konkurentki, w końcu została tylko jedna, z którą przegrałam na maturze, bo ona miała z matematyki 5 a ja 4. Pogodziłam się z tym, wiedziałam, że są dziedziny, w których moje szanse na wyższe miejsce w rankingu są niewielkie. Tak, w nauce byłam niezła, gorzej było w innych kwestiach, np. materialnych. Na niewiele rzeczy było mnie stać, kiedy zaczęłam studia w stolicy, a porównując się do koleżanek z roku czułam się często jak Kopciuszek. Na szczęście w akademiku miałam współlokatorki równie skromnie sytuowane, więc nie odczuwałam tej różnicy zbyt boleśnie. Koncentrowałam się na dziedzinach, w których mogłam być lepsza, choćby w nauce. Starałam się więc zachować równowagę tłumacząc sobie, że … nie można mieć wszystkiego.
Im jestem starsza tym mniejsze znaczenie mają sprawy materialne (aczkolwiek ten dom koleżanki nadal robi na mnie wrażenie), a bardziej pociąga mnie sfera duchowości, pasji, zainteresowań, zaangażowania… Porównuję się z mądrymi i dobrymi ludźmi (jak Magda z Selfmastery.pl) i myślę sobie, taka młoda kobieta, a jaki intelekt, jaka pasja, elokwencja, oczytanie. Ona zna odpowiedzi na trudne pytania, których ja w jej wieku w ogóle sobie nie zadawałam. Może tamten mój świat nie skłaniał do refleksji, a może każdy musi mieć swój czas na pewne wnioski. Podziwiam ludzi z pasją. Oglądam piękne zdjęcia na blogach koleżanek (vide zielona pirania) i zachwycam się. Sama nie potrafię, więc nawet nie inwestuję w sprzęt fotograficzny. Są ludzie, którzy potrafią mocno się w coś zaangażować, nie tylko w sprawy zawodowe, a ja mam do wszystkiego stosunek … letni. Nie potrafię się w czymś … zatracić. Wiele rzeczy lubię robić, ale czy jest coś szczególnego, przy czym … zapominam o Bożym świecie? Chyba nie. Dlatego ciągnie mnie do ludzi pozytywnie zakręconych, zaangażowanych w coś w szczególny sposób, ale porównując się do nich wciąż odczuwam niezadowolenie z siebie. Wiem, że to nie jest dobre. Choć z drugiej strony… mobilizuje mnie jednocześnie do poszukiwań czegoś, co byłoby w stanie mnie porwać. A jeśli czegoś takiego nie ma? A jeśli jest, a problem tkwi w czymś innym, w mojej gotowości do zaangażowania się w coś? Ale to już zupełnie inny temat.
Problem z porównywaniem się jest taki, że zawsze znajdzie się ktoś lepszy, i w wielu dziedzinach możemy znaleźć osoby, z którymi porównanie się wypadnie na naszą niekorzyść. Jednych będzie to mobilizować, motywować, a innych dołować… Jeśli czujemy, że jesteśmy w stanie osiągnąć coś, co widzimy u innych, wtedy walczymy i jesteśmy zmobilizowani. Jednak częściej jest tak, że cel wydaje się być odległy lub nieosiągalny i wtedy takie porównywanie się może być nieco dołujące. Sedno sprowadza się do tego, aby zaakceptować to, co się ma, i pogodzić się z tym, że czegoś się nie ma. Trzeba mieć świadomość własnych ograniczeń i być realistą w ocenie swoich szans na zdobycie czegoś. Ale jeśli realna ocena wskazuje, że mamy szansę, to porównywanie się może dać nam impuls do podjęcia prób zdobycia czegoś, na czym nam zależy.
Kiedy osiągamy jakiś wyższy poziom czujemy, jak nasze poczucie własnej wartości wzrasta. Ale druga strona medalu jest taka, że kiedy spadamy w rankingu to i poczucie wartości spada.
Porównując się chcemy też dopasować się do otoczenia. Najlepszym przykładem niech będzie sposób ubierania się i moda. Mając młodsze koleżanki korzystam z ich rad w sprawie mody… zauważyłam jednak, że to, co im pasuje, mnie już niekoniecznie, wiec porównywać to ja się mogę z koleżankami w moim wieku… a tak w ogóle to najlepiej mieć swój własny styl. Porównywanie się może być dowodem na to, że brak nam pomysłu na siebie, że nie jest nam dobrze we własnej skórze, dlatego potrzebujemy porównań i potwierdzeń.
Porównując się do innych tracimy z oczu siebie mierząc się miarą sztucznych, zewnętrznych kryteriów.
Najczęściej porównujemy się w górę, do ludzi, którzy mają coś, co sami chcielibyśmy mieć…. np. wielki talent. Młode dziewczyny porównują się do aktorek, piosenkarek, modelek, czyli ogólnie celebrytek, a chłopcy do sportowców, zwłaszcza piłkarzy. Zapominamy, że jest to tylko wycinek tej osoby. Porównujemy czyjeś najmocniejsze strony ze swoją słabością, z czymś czego nie mamy. Jak wypadniemy w takim porównaniu? Patrząc tylko przez soczewkę tego, co ktoś ma, a my nie mamy, niewiele wiemy o innych cechach i niedoskonałościach tej osoby. O tym jak ten ktoś żyje i jaki jest, za to doskonale wiemy ile nam brakuje do jego ideału, który sobie tworzymy w głowie. Patrząc przez tę soczewkę, kompletnie zapominamy, że człowiek nie składa się z jednej cechy i nie staje się przez nią ideałem ani ona nie czyni też jego życia idealnym. Porównując się nie można zawężać obrazu danej osoby tylko do jednej wyidealizowanej części tego człowieka. Może amator śpiewania chciałby mieć talent, sławę i majątek Michaela Jacksona, ale kto chciałby mieć takie życie, jakie było jego udziałem, o końcu tego życia nie wspomnę? To, co zazwyczaj porównujemy to są rzeczy nieporównywalne. Wizerunek, który tworzą media, zwłaszcza społecznościowe, zawsze jest podrasowany. Ludzie pokazują to, co chcą pokazać i to jest normalne, ale kiedy uznajemy to za pełną prawdę o nich i o ich życiu i patrzymy na prawdę o sobie to czujemy się tylko gorzej. To wynika z tego, że nie wiemy o tych ludziach za wiele, za to o swoim życiu wiemy dużo. Możemy nawet wiedzieć, że to, co prezentuje ta osoba to tylko wizerunek ale to nie zmienia faktu, że pojawiają się w nas jakieś uczucia i to wpływa na nasze zachowanie. Czasami porównujemy się do ludzi, którzy mają gorszą sytuację od nas, żeby poprawić sobie samopoczucie. Jednak w praktyce to świetny sposób na to, żeby poczuć się ze sobą gorzej a nie lepiej. Bo takie zachowanie robi z nas małego człowieka, a nie człowieka jakim chcielibyśmy być, co wpływa negatywnie na poczucie własnej wartości.
Ani porównywanie się z wielkimi postaciami ani porównywanie się z osobami, które mają gorszą sytuację nie jest dobrym sposobem na szukanie własnej wartości czy tożsamości. Jest z góry oparte na fałszywie nadanych wartościach w dodatku w oparciu o fałszywe kryteria.
Porównywanie się może wydawać się pouczające, motywujące i potrzebne, jednak częściej bywa źródłem zawodu, spadku pewności siebie i generalnego poczucia, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Może też prowadzić do zniechęcenia. Wyobraźmy sobie, że piszemy wiersze i kiedy złapie nas wena udaje nam się stworzyć coś wspaniałego. Jesteśmy zachwyceni naszym dziełem, do czasu, kiedy wejdziemy na stronę poetów amatorów, gdzie możemy poczytać dzieła innych autorów. Nagle przestajemy być zadowoleni z tego, co napisaliśmy. Porównanie się do innych w takiej sytuacji odbiera radość i satysfakcję z tego, co stworzyliśmy. Nagle to, co było dobre, stało się niewystarczająco dobre. Nasze osiągnięcie zostało przyćmione. To może działać zniechęcająco i sprawić, że w ogóle przestaniemy pisać wiersze.Z powodu porównywania się możemy w ogóle nie zacząć czegoś robić. Kiedy sobie obejrzymy wspaniałe dzieła, obrazy, książki, zdjęcia, artykuły, możemy dojść do wniosku, że nie ma sensu nawet próbować, bo szanse są zerowe, skala czyichś osiągnięć, kiedy się do nich porównujemy, po prostu nas paraliżuje. Może się też pojawić podejrzenie, że oni mieli szczęście, albo lepsze warunki, albo więcej pieniędzy na sprzęt czy promocje. A prawda jest najczęściej taka, że ludzie ci musieli w to włożyć mnóstwo pracy. Może zarywali noce, żeby pisać teksty czy się uczyć. Albo, że po prostu są pracowici i wcale nie mają bogatych rodziców, może odkładają pieniądze z marnej pracy, żeby mieć na te warsztaty i sprzęt.
Czy nie lepiej byłoby przestać porównywać się do innych, skoro ma to więcej minusów niż plusów? A może robić to po prostu inaczej, tak żeby mieć z tego korzyść i żeby realnie pomogło nam to odnaleźć swoje miejsce i być zadowolonym z siebie. Można używać tych, do których się porównujemy, jako źródła inspiracji i świadomości, że to, co zrobili jest również w zasięgu naszych możliwości. Potrzebujemy swoich własnych kryteriów oceny tego, co robimy, które nie będą produktem porównań i pozwolą nam robić rzeczy po swojemu, w swoim tempie i rozsądnie korzystając z doświadczeń innych. Ustalenie własnych kryteriów powoduje, że przestaniemy rozglądać się dookoła a zaczynamy patrzeć na siebie i swoje wnętrze, bo tam wszystko się rozgrywa i tam należy szukać swoich standardów, a nie w porównaniach do innych ludzi.
*
Zainteresowanych tematem odsyłam do strony selfmastery.pl, która stanowi dla mnie inspirację i kopalnię tematów. Wpis zawiera również fragmenty zaczerpnięte z tej strony.