Archiwa miesięczne: Styczeń 2021

Nie dyskutuj z chamem, czyli jak panować nad emocjami…

Problem tłumienia emocji zawsze mnie interesował, bo należę do kategorii osób, które … awantury zrobić nie potrafią, krzyk jest im obcy, a gniew czy złość traktują jako coś, czego okazywać nie wypada. Za to potrafią zamknąć się w sobie, popłakać, obrazić się, a także rozkminiać problem aż do znudzenia.

Tłumienie emocji nie jest dobre…

Kiedy tłumimy emocje nasze ciało zaczyna niedomagać. Pojawiają się dolegliwości bólowe, dokucza kręgosłup, męczą problemy gastryczne. Według niektórych teorii długotrwałe tłumienie złości może też prowadzić do depresji.

A więc, po co tłumić emocje, skoro zdrowiej jest je z siebie wyrzucić? I co się wtedy dzieje? Bywa, że z baranka przeistaczamy się w wilka. Nasi bliscy patrzą na nas zaskoczeni, a znajomi mówią: wydawała się taką spokojną kobietą, a tu nagle jakby diabeł w nią wstąpił.

Chęć uwalniania emocji pewnie jest słuszna, ale niekoniecznie sprawdzi się w praktyce i niekoniecznie u każdego. Bo czy jest możliwe, abyśmy stali się nagle innymi ludźmi? Nasza emocjonalność, a raczej inteligencja emocjonalna, jest taka jaka jest, możemy nad nią popracować, rozwijać ją, ale czy da się ją diametralnie zmienić?

Zdarzało mi się obserwować emocje Ewy, do niedawna koleżanki z pracy, stanowiącej przykład kogoś, kto na pewno emocji nie tłumi, i zdarzało mi się słuchać jej podniesionego głosu, wręcz krzyku podszytego gniewem. Czy te „wybuchy” złości miały jakieś uzasadnienie czy nie to nie ma większego znaczenia, istotne jest to, że ja nie byłam w stanie się im przeciwstawić stosując ten sam sposób … dyskusji. Gdybym to zrobiła, wtedy mogłybyśmy pokrzyczeć na siebie (do siebie) wzajemnie, uwolnić emocje, a potem prędzej czy później wszystko wróciłoby do normy (?).  Rozmawiałyśmy na ten temat wiele razy i Ewa uważa, że właśnie tak powinnam była reagować, czyli upodobnić się do niej. I wtedy byłoby to – jej zdaniem – zdrowsze dla nas obu. Ale czy na pewno? Ja takiego sposobu wyrzucania z siebie emocji po prostu nie znam. Może to kwestia wychowania w domu, w którym emocje były skrywane, co z czasem stało się nawykowe, bo jako dziecko nauczyłam się … nie sprawiać problemów i ustępować innym.

A może to moja koleżanka powinna nad sobą popracować i kontrolować emocje? Naturę choleryka zapewne niełatwo zmienić, ale chyba jeszcze trudniej jest zmienić naturę osoby cichej i delikatnej.

Kiedy Ewa odczuwała złość, po prostu ją okazywała… potem twierdziła, że to nie była złość na mnie, ale na „sprawę”, która nie szła po jej myśli. A ja czułam się niesłusznie zaatakowana, więc u mnie to była raczej złość na jej złość. Wolałabym bowiem spokojnie problem omówić, bo oczywiście powodem tych wszystkich emocji były sprawy zawodowe. Różnica w naszych reakcjach mogła też brać się z tego, że ja do obowiązków zawodowych nie podchodziłam – w przeciwieństwie do niej – tak emocjonalnie.😉

Naiwnością byłoby sądzić, że w wieku bardzo dojrzałym miałabym się nauczyć awanturować, wpadać w furię…? Nie sądzę i nie chcę.

Podoba mi się powiedzenie kiedyś zasłyszane, którego treść brzmi mniej więcej tak: nie dyskutuj z chamem, bo sprowadzi Cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem. Kiedyś podejmowałam próby polemiki z kimś odległym mi mentalnie, ale z czasem przekonałam się, że nie warto, bo to niczemu nie służy, a skutek bywa opłakany, również dla mnie samej.

Znajomość własnych emocji – nasza kontrola nad emocjami zaczyna się od ich rozpoznania i nazwania. Żeby kontrolować emocje musimy wiedzieć co czujemy, mieć słownik uczuć, żeby je nazwać i wiedzieć jak je odczuwamy w ciele.

Kluczowe wydaje mi się nie tyle uwalnianie emocji, ale kierowanie emocjami, które polega na świadomym zauważaniu aktualnego stanu i posiadaniu skutecznej metody, żeby zmienić ten stan, kiedy tego potrzebujemy. Jeżeli zauważamy i rozpoznajemy własne emocje, łatwiej będzie nam dostrzegać emocje w innych ludziach i okazywać im empatię.

Moja koleżanka z pracy już dawno firmę opuściła, większość z nas narzekała na jej emocjonalność w kontaktach, niejedna osoba ma żal, bo w tym potoku słów, często padały jakieś osobiste, a więc bolesne przytyki. Kiedy teraz z nią rozmawiam, bo kontakt zachowałyśmy, i omawiamy jakiś temat, to nadal łapię się na tym, że czuję rozdrażnienie w momencie, gdy ona podnosi głos, więc szybko zmieniam temat, aby uniknąć tego znanego mi z przeszłości stanu. Nie potrafię dyskutować z kimś, kto podnosi głos, a jednocześnie można mieć wrażenie, że nie dopuszcza (nie szanuje) innych punktów widzenia.

Kiedy kogoś lepiej znamy, możemy nauczyć się reagowania na emocje tej osoby w sposób, który będzie w efekcie dla nas korzystny i wcale nie musi oznaczać tłumienia emocji, ale też nie oznacza ich uwalniania. Bo trzeba mieć na względzie fakt, że odpowiadanie emocją na emocje tworzy spiralę, na końcu której nie ma już pierwotnego powodu konfliktu, a my wcale nie uzyskamy … spokoju i wyciszenia.

Kontrolowanie emocji jest wielkim wyzwaniem. To zdolność przeciwstawienia się działaniu pod wpływem impulsu albo aktualnej emocji, a to wymaga zauważania impulsów i emocji, określania pożądanego stanu i wykorzystaniu odpowiedniej strategii do zmiany. Dlatego warto pracować nad samoświadomością, nawet jeśli jest to orka na ugorze.

Kontrola emocji jest trudna właśnie dlatego, że w ciągłym pośpiechu rzadko w ogóle zdajemy sobie sprawy z własnych uczuć albo w ogóle nie potrafimy ich nazwać. Sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że istnieją dwa poziomy emocji – uświadomione i nieuświadomione. Z emocjami, które sobie uświadamiamy jesteśmy w stanie coś zrobić. Potrzebujemy do tego dobrej strategii. Sprawa komplikuje się w przypadku emocji nieuświadomionych. To są emocje, które znajdują się pod progiem świadomości, coś się w nas gotuje, ale nie zostało zauważone i zidentyfikowane.

Tego rodzaju emocje są szczególnie niebezpieczne. Wyobraźmy sobie, że jakaś stresująca sytuacja w pracy, nie do końca uświadomiona, powoduje u nas rozdrażnienie, ale dopiero po jakimś czasie, np. po powrocie do domu wystarczy drobiazg, aby wyprowadzić nas z równowagi. Tak naprawdę to skumulowana reakcja, ale nie jesteśmy świadomi tego, że sytuacja w domu ma niewiele wspólnego z tym, co nas tak naprawdę zdenerwowało. Właśnie dlatego tak ważny jest kontakt z tym, co w danej chwili odczuwamy, nawet jeżeli są to subtelne odczucia. Warto od czasu do czasu zadać sobie pytanie o to, co czujemy w danej chwili? Nazwać emocje, które mamy. Zlokalizować, gdzie to uczucie jest w ciele. Dzięki temu, kiedy pojawi się następnym razem łatwiej je rozpoznamy. Kolejny krok polega na zauważeniu jak te emocje wpływają na nasze zachowania. Jak to, co czujemy wpływa na nasz stosunek do innych osób,  i na nasze ogólne samopoczucie? Kolejny krok to wzięcie odpowiedzialności za to co czujemy i jak się zachowujemy. Zamiast reagować, można odpowiedzieć w sposób jak najbardziej dla nas i dla innych konstruktywny. Warto ćwiczyć empatię dla siebie i innych. Pytajmy samych siebie, dlaczego teraz to czujemy, albo czemu mamy ochotę tak się zachować? Skąd u kogoś takie zachowanie albo uczucie?

Emocje pojawiają się i znikają, nie ze wszystkimi potrafimy się zidentyfikować i zmierzyć. Nie ma sensu ich oceniać, czy są uzasadnione czy nie. Dobrze je dostrzec, przyjrzeć się i puścić wolno. Samo ujrzenie ich w dziennym świetle odbiera im moc, często destrukcyjną zarówno dla nas i naszego zdrowia, jak i dla naszych relacji z innymi.

Kontrolowanie emocji wcale nie oznacza, że… ustępujemy, wycofujemy się, nie potrafimy się przeciwstawić, czyli jesteśmy mało asertywni. Możemy wyrazić swoje zdanie w sposób, który rozbroi potencjalną bombę, a nie podpali do niej lont.

Kiedyś buntowałam się jak ktoś mi mówił „Bądź mądrzejsza i ustąp”, teraz uważam, że coś w tym jest, bo mądrość w tym kontekście oznacza, że zanim zareagujmy potrafimy „na trzeźwo” ocenić, co jest dla nas lepsze, co nam się bardziej kalkuluje. Człowiek panujący nad emocjami nie musi być zimny i wyrachowany, bo wszystko zależy od tego, jaki cel mu przyświeca. 😊

*

Zainteresowanych tematem inteligencji emocjonalnej zachęcam do zajrzenia na stronę selfmastery.pl, z której sama czerpię pełnymi garściami. 😊

Niezależność emocjonalna, czyli jak runęła koncepcja „drugiej połówki jabłka”…

Niektóre moje młodsze koleżanki singielki wciąż poszukują „drugiej połówki jabłka”, a ja się zastanawiam, czemu nie szukają drugiego jabłka. Bo skoro same są połówką, to są jakby … niepełne, jakieś niepełnowartościowe? Całe moje dojrzałe życie spędziłam wierząc w coś, co okazało się być … mrzonką. Czy gdybym to wiedziała wcześniej, to zmieniłoby moje podejście do związków? Nie sądzę. To przecież tylko słowa, nazwy, określenia, a istotne jest to, co za tym idzie. Chociaż z drugiej strony wiadomo, że słowa mają wielką moc, że stajemy się tym, w jaki sposób się określamy. Taki jest zresztą cel afirmacji.

Za koncepcją szukania „drugiego jabłka”, a nie „drugiej połówki jabłka” przemawia również stwierdzenie, które utkwiło mi głowie wiele lat temu i które zapamiętałam, oraz próbowałam, z różnym skutkiem, zaimplementować. „Kiedy wewnętrznie pusta, ruszasz szukać miłości, możesz znaleźć tylko pustkę”.

Dlatego moim młodszym koleżankom powtarzam do znudzenia, że mężczyzna może wnieść nową wartość do ich życia, może je wzbogacić, może je uczynić jeszcze piękniejszym, ale tylko wtedy, kiedy będąc same też czują się pełne i szczęśliwe, kiedy mają poczucie własnej wartości, kiedy nie muszą być z kimś „na siłę”, aby poczuć się pełnowartościowe. Kiedy nie odczuwamy braku, czujemy się „pełne”, mamy czym się dzielić i zawsze znajdzie się ktoś, komu możemy coś od siebie dać. Kiedy mamy wewnętrzną pustkę, to czym mielibyśmy się dzielić? Nie można dzielić się czymś, czego się nie ma. Kiedy zejdą się ze sobą dwie osoby, takie „dwie połówki jabłka”, to każda sobie myśli, że ta druga jest po to, aby coś im dać, żeby tę połowę brakującą zapełnić. W ten sposób wciąż czegoś od siebie oczekują, chcą aby druga strona odgadywała w lot ich pragnienia i spełniała ich marzenia. No bo jak może być inaczej, skoro stanowi … dopełnienie i bez niej nie da się żyć. Ludzie „zawieszają się” na sobie wzajemnie, tworząc często toksyczną zależność, uzależniają się emocjonalnie, z czasem pojawiają się pretensje, rozczarowania, a na końcu niechęć, a nawet nienawiść. Finał takiego związku łatwo przewidzieć.

Wiele takich „związków” widziałam i o wielu słyszałam, przynajmniej w mojej grupie wiekowej niełatwo znaleźć pozytywne przykłady, choć zapewne i takie się zdarzają. Może w młodszych pokoleniach wygląda to nieco inaczej, bowiem zmieniło się postrzeganie tradycyjnej roli kobiet i mężczyzn. Mamy równouprawnienie, przynajmniej teoretycznie.

Wracając do niezależności emocjonalnej, inspirację do zainteresowania się tym tematem znalazłam znów na stronie selfmastery.pl, gdzie został on potraktowany szeroko, nie tylko w kontekście związków damsko-męskich. Bo bycie niezależnym emocjonalnie, to również nie przejmowanie się tym, co mówią i myślą o nas inni, to nie uzależnianie swojego szczęścia, samooceny i samopoczucia od tego, co zewnętrzne.

Każdy z nas lubi być chwalony, doceniony, a nie lubi krytyki. Kiedy spotykamy się z aprobatą otoczenia, czujemy się z tym dobrze, kiedy usłyszymy coś niepochlebnego na swój temat nasz nastrój ulega radykalnej zmianie na gorsze. Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych widać, jak jesteśmy uzależnieni od opinii innych. Obserwując na przykład reakcje zaszczepionej przedwcześnie grupy celebrytów, trudno mi znaleźć przykład osoby z tej grupy, której reakcja na ataki (hejt) byłaby godna, właściwa, dojrzała. Nawet pani Janda, którą bardzo cenię, nie stanęła na wysokości zadania. Można uznać, że takie „zachowanie” jest nie do obrony, ale dojrzałość i niezależność emocjonalna polega właśnie na tym, aby z takimi sytuacjami stanąć „w prawdzie”, a nie miotać się od ściany do ściany prezentując emocjonalne rozchwianie.

Wracając do moich młodszych koleżanek szukających drugiego jabłka. Dostrzegam czasami tendencję do tego, żeby związkiem zapełnić jakieś braki na poziomie wewnętrznym, jakby związek miał być czymś, co nas naprawi od środka i przyniesie ulgę. Nie szukamy miłości, tylko kogoś, kto nam tę miłość da. A chodzi o to, aby niczego od drugiej osoby nie potrzebować, aby stać na własnych nogach. A jeśli coś dajemy, to nie po to, żeby dostać coś innego w zamian, aby druga osoba była nam za to wdzięczna. Dajemy, bo mamy i chcemy dać, nie oglądając się na rewanż.

Związek nie może być ucieczką od samotności, bo w konsekwencji staje się ucieczką od samego siebie, od wewnętrznej pustki i smutku. Kiedy jesteśmy niezależni emocjonalnie i mamy już poukładane stosunki same z sobą, to wtedy czując miłość (do wszystkiego) możemy realizować ją także poprzez związek. W drugą stronę to nie działa.

Drugi człowiek staje się lustrem, dzięki któremu poznajemy siebie. Ale kiedy chcemy mieć czas dla siebie, to w sposób naturalny oddalamy się, a druga strona świetnie to rozumie, bo sama też potrzebuje od czasu do czasu wolności. Można mieć czas dla relacji, kiedy mamy czym się dzielić, ale też czas dla siebie, kiedy potrzebujemy swojej samotności i wyciszenia. A może nie samotności, a właśnie towarzystwa, oderwania od codzienności. Znam małżeństwo, w którym kobieta ma rytuał spotkań z koleżankami raz w miesiącu, i pomimo nawału obowiązków przy dwójce dzieci, mąż nie tylko jej to ułatwia, ale popiera. Sam również ma zainteresowania, do realizacji których akurat małżonka nie jest mu potrzebna. Każde z nich ceni niezależność partnera, oczywiście do pewnego stopnia, co się samo przez się rozumie 😊

Zainteresowanych tematem niezależności emocjonalnej w znacznie szerszym kontekscie zachęcam do zajrzenia na stronę selfmastery.pl