Archiwa miesięczne: Kwiecień 2021

Żeby być dobrym, trzeba też umieć być złym…

Idąc chodnikiem zdarza mi się wpaść na kogoś, choć próbuję go wyminąć, ja w prawo i on w prawo, a potem on w lewo i ja w lewo, i właściwie już nie da się uniknąć zderzenia… i kto przeprasza? Ja. Dlaczego? Bo jestem z natury miła i uprzejma.

Można być miłym, dobrym, uczynnym, empatycznym, wyrozumiałym, współczującym… Ale w innych okolicznościach można być złym, wściekłym, a nawet agresywnym. Bo życie stawia przed nami różne wyzwania, a nasza dobroć też ma swoje granice. Może warto czasami pokazać pazury, powarczeć… Nadmierna dobroć wobec innym, kończy się tym, że stajemy się niewidzialni, nikt się z nami nie liczy, po prostu przestajemy istnieć. Na temat bycia przesadnie miłym i konsekwencji takiej postawy natrafiłam na stronie selfmastery.pl i przyznam, że odnalazłam w nim wiele elementów, które są mi znane z autopsji.

Staramy się być mili, łagodzimy objawy złości u innych, bo chcemy żeby było fajnie i miło. Ustępujemy, zgadzamy się na wszystko i dbamy o wszystkich, oprócz siebie. Siebie stawiamy na szarym końcu. Dlaczego tłumimy wyrażanie swoich potrzeb, choć przecież je mamy. Kłamiemy i nikt nie wie, czego my sami chcemy. Zakładamy maskę, a w środku cierpimy, bo nie dajemy sobie przyzwolenia na pokazanie prawdziwej twarzy. A jak już czasem wybuchniemy, to dla otoczenia szok, a dla nas poczucie winy, bo to do nas nie pasuje.

Sztuką jest zachowanie równowagi, od bycia przesadnie uległym do wpadania we wściekłość.

Może nam się wydawać, że to straszne być niemiłym, obojętnym, niepomocnym, ale równie straszne jest bycie wykorzystywanym, słabym człowiekiem, tracącym siebie po kawałku. Trzeba zaakceptować swoją ciemniejszą stronę i zacząć z niej korzystać, a więc nauczyć się mówić „nie”. Spróbujmy być mili lub niemili, w zależności od okoliczności. Dajmy sobie wybór. Kiedy uchodzimy za dobrego i miłego człowieka, to cieszymy się sympatią otoczenia. Jednak płacimy za to wysoką cenę, bo stajemy się niewidzialni, a nasze poczucie wartości oscyluje wokół zera. Może lepiej zrezygnować z tych iluzorycznych korzyści, jakie daje bycie zawsze miłym. Trzeba czasem pokazać pazury i zęby, nie czekając na wybuch, który każdemu przesadnie miłemu człowiekowi może się zdarzyć.

Warto zacząć upominać się o to, czego chcemy i przestać czerpać zadowolenie z tego, że jesteśmy zawsze łatwi we współpracy, nie mamy żadnych uwag i nie wyrażamy swoich potrzeb. Dużo miłych osób myśli, że sprzeciw i zdecydowanie będą mieć negatywne konsekwencje, że można być albo miłym albo złym, nic pomiędzy. Problem w tym, że dobrze rozumianym przeciwieństwem bycia miłym wcale nie jest bycie złym tylko bycie równorzędnym i asertywnym. Mili walczą z agresywną częścią siebie zamiast ją wykorzystywać, nie chcą być zagrożeniem dla innych, dbają o to, żeby nikt nie zobaczył ich ciemniejszej strony i nie dowiedział się, że ona w ogóle istnieje, sami też nie chcą jej widzieć. Ale często właśnie tutaj tkwi siła do powiedzenia „nie”.

Chodzi o możliwość mówienia „tak”, kiedy chcemy powiedzieć tak i „nie” kiedy chcemy powiedzieć nie. Do tego potrzebujemy tej mniej zgodnej części siebie w swoim charakterze. Nie chodzi o atak na kogoś, ale o odwagę i zdolność do powiedzenia prawdy na temat tego, co czujemy w danej chwili, o zdolność do powiedzenia „nie” w odpowiednim momencie, zamiast tego całego udawania i okłamywania siebie i innych. Do tego tej ciemnej strony potrzebujemy.

Przeciwieństwem bycia przesadnie miłym nie jest wcale agresja, tylko asertywność, moc bycia tym, kim jesteśmy. Jeśli nie boimy się mówić o tym, czego chcemy to zwiększamy swoje szanse na to, żeby to dostać. Bycie przesadnie współczującym, zgodnym powoduje, że ustępujemy, a potem czujemy się fatalnie. Żeby tak nie było potrzebujemy dostępu do pełnego spektrum zachowań. A więc – bycie uprzejmym i odnoszenie się z szacunkiem do ludzi – tak, bycie popychadłem, zgadzanie się na wszystko wbrew sobie i niekończące się próby zadowalania innych – nie.

To ma bardzo praktyczne zastosowanie. Jeżeli na przykład zamierzamy starać się o awans i podwyżkę, to zamiast być miłym, trzeba się przygotować. Wiedzieć dokładnie, dlaczego właśnie my zasługujemy na awans, móc to uzasadnić i być gotowym, że jeśli nasze oczekiwania nie zostaną spełnione, będziemy musieli tego poszukać w innym miejscu. Jeśli tego nie zrobimy, to czeka nas tkwienie w tym samym miejscu do emerytury, za te same pieniądze i na tym samym stanowisku.

W tym miejscu przychodzi mi na myśl moja 30-letnia koleżanka, która robi zawodowo coś, co jej się nie podoba, ale praca jest w miarę spokojna. Natomiast chciałaby robić coś innego, co oznacza zmianę miejsca pracy (w ramach tej samej firmy), być może na bardziej stresującą, ale też bardziej inspirującą i kreatywną. I stanęła przed dylematem, czy lepiej rzucić się na nową, pociągającą dziedzinę, czy zostać w znanych, ciepłych koleinach zawodowych? Zmiana to niewiadoma, może żałować, ale może uznać to z perspektywy czasu za świetny wybór. Problem w tym, że ona jest miła i poproszona przez szefa swojego działu, aby przemyślała sprawę i została na dotychczasowym stanowisku, bo … jak my sobie bez Ciebie poradzimy, trzeba będzie rozdzielić obowiązki na pozostałych członków zespołu, a to wzbudzi duże niezadowolenie, etc., zaczęła się łamać. I tak szef zagrał na jej poczuciu winy, które zakiełkowało i powoli wydaje owoce, bo początkowo stanowcza zaczęła mieć wątpliwości i już nie wie, czy odejść czy nie.

Wiele osób ma takie wrażenie, że kiedy są mili to są też dobrzy. Ale bycie miłym to wcale nie to samo, co bycie dobrym. Często jest odwrotnie. Próba unikania konfliktów za wszelką cenę, powoduje że nie przeciwstawiamy się nawet wtedy, kiedy trzeba się przeciwstawić.

Wyobraźmy sobie, że nasz przyjaciel stał się narkomanem. Każdy grosz przeznacza na prochy. Jest z nim coraz gorzej. Przychodzi do nas pożyczyć pieniądze, bo wie, że jesteśmy dobrzy, mili i uczynni. Co wtedy robimy? Wiemy, że te pieniądze pójdą na narkotyki, ale on tłumaczy, że to… na jedzenie, bo od dwóch dni nic nie miał w ustach, albo na wyjazd nad morze, bo chce zerwać z nałogiem i potrzebuje uciec. Z jednej strony chcemy mu wierzyć, poza tym jesteśmy przecież przyjaciółmi, jak można odmówić przyjacielowi pożyczki. A co jak mu nie pożyczymy? Wkurzy się na nas, nakrzyczy, pójdzie do kogoś innego, albo ukradnie gdzieś pieniądze i narobi sobie kłopotów. No i pożyczamy te pieniądze, przyjaciel dziękuje, a my nadal mamy wątpliwości, czy zrobiliśmy dobrze. Bo bycie dobrym oznacza czasem postawienie się, szczerość i gotowość do wspierania przyjaciela, a nie jego nałogu.

Znam wiele historii kobiet, które „pomagały” mężom popadać w coraz większe uzależnienie, albo znosiły jego agresję słowną lub fizyczną, właśnie dlatego, że były miłe, dobre i bały się konfrontacji. A tego nie da się uniknąć, jeśli nasze życie ma być autentyczne i chcemy być dobrym człowiekiem. Wiele kobiet zostawało z takim mężem do końca, bo wydawało im się, że tak będzie dobrze, że przecież dobra żona nie może opuścić męża w potrzebie. A te kobiety, którym na skraju wytrzymałości udawało się wyrwać z piekła, miały poczucie winy podsycane przez rodzinę, ale paradoksalnie tylko taka postawa dawała szansę na zmianę.

Znam historię kobiety, która spędziła z alkoholikiem 10 lat, bo była – w swoim przekonaniu – dobra. Kiedy w końcu odeszła, szybko pojawiła się następna „dobra”, tym razem cierpliwości wystarczyło na 5 lat. Kolejnym razem trafił na jakąś „niedobrą”, jak on krzyczał, ona też krzyczała, awantury słychać było w całym bloku. Te „dobre” odchodziły same, a ta „zła” wyrzuciła pana z mieszkania, a on wrócił potulny i przepraszający, bo widział, że z tej kategorii zawodnikiem nie da się tak pogrywać jak z poprzedniczkami. W końcu miał do wyboru, albo leczenie i powrót do małżeńskiego łoża, albo dalsze picie i wypad pod most.

Żeby móc być dobrym trzeba być też zdolnym do walki, do złego, do postawienia się. W przeciwnym razie stajemy się ofiarą tych, którzy nie mają takich dylematów. Uczymy się walczyć po to, żeby nie musieć walczyć, ale kiedy trzeba umiemy się obronić. To od razu zniechęca drugą stronę do walki jak widzi, że podwijamy rękawy. Kiedy umiemy powiedzieć „nie” i  stawiać granice – to powoduje, że często potem nawet nie musimy walczyć. Wystarczy warknąć i zaszczekać, nie trzeba gryźć. Cały świat cierpi na tym, że mili ludzie nie są w stanie powiedzieć „nie” i przeciwstawić się. Jeżeli jesteśmy przesadnie mili przyczyniamy się do tego, że prawdziwi drapieżnicy rosną w siłę i sami też na tym cierpimy.

Zacznijmy od drobiazgów, np. od mówienia prawdy w chwilach, kiedy coś czujemy. Nie mam ochoty pójść do koleżanki na imieniny, bo boli mnie głowa, a poprzednią noc słabo spałam, to nie udaję, że chcę i potem męczę się cały wieczór, bez humoru. Mówię prawdę i nie boję się niezadowolenia, jakie to może wywołać. Z czasem jest coraz łatwiej. Nauczmy się mówić takie rzeczy w taki sposób, który nie jest agresywny ani nie jest przepraszający – jest uprzejmy, ale bezpośredni. Dobra osoba nie musi być miła – warto to po raz kolejny powtórzyć. Dobrze rozwinięty człowiek ma dostęp do swojej agresji i panuje nad nią, ale nie powstrzymując się na siłę i zgadzając na wszystko  Raczej wyraża swoje potrzeby, szczerą chęć albo niechęć do zrobienia czegoś i nie przejmuje się tak bardzo tym, czy się to komuś spodoba czy nie.

Może więc uznać, że agresywna część jest w nas i otworzyć się na nią, nawet jeśli to nie będzie przyjemne i przestać za wszystko przepraszać, nawet za to jak ktoś na nas wpadnie na chodniku. Komunikujmy się krótko i zwięźle, ale kulturalnie i z szacunkiem. Mówmy to, co chcemy powiedzieć,  bezpośrednio. Wyrażanie się jasno i wprost to nie to samo, co nieuprzejmość czy chamstwo. Stawajmy w swojej obronie i przestańmy być tacy cholernie mili. 😉

* * *

Zainteresowanych tematem radzenia sobie z problemem „bycia przesadnie miłym” zachęcam do zajrzenia na stronę selfmastery.pl, z której obszerne fragmenty wykorzystałam przy tworzeniu tego wpisu.

W poszukiwaniu drobnych przyjemności, czyli jak pokonać anhedonię

Czy Ty przypadkiem nie cierpisz na anhedonię? – zapytała mnie koleżanka któregoś dnia, kiedy znów zaczęłam narzekać na brak interesujących lektur, porywających filmów i w ogóle niemoc odczuwania pozytywnych wrażeń przy różnych okazjach. Oniemiałam, bo słowo anhedonia było mi kompletnie obce.

Poczytałam co nieco na ten temat i dowiedziałam się ciekawych rzeczy, które dały mi do myślenia.

Anhedonia oznacza, że utraciło się umiejętność cieszenia się z małych rzeczy i odczuwania radości. Dotyka ona w szczególności ludzi zapracowanych, żyjących w stresie, przeciążonych ilością bodźców i informacji. Sama nie zaliczyłabym się do kategorii mocno zapracowanych, liczba stresów też u mnie raczej przeciętna. Poza tym jakieś „małe radości” przecież miewam…

Z wielką przyjemnością obejrzałam ostatnio po raz trzeci czy piąty kilka filmów. Uwielbiam karmić wiewiórki w pobliskim parku, w ogóle lubię tam spacerować, a czasem biegać. Moje oczy cieszą roślinki i te w domu, i te na balkonie, ale też wszystkie wokół … Lubię stworzenia duże i małe, może kiedyś się na jakieś zdecyduję, jak już będę na emeryturze. Kocham książki, choć ostatnio nic ciekawego mnie nie poruszyło, ale na takie sytuacje zawsze jest klasyka. Lubię sobie dogadzać różnościami kulinarnymi, może nieszczególnie wyszukanymi, ale mam kilka ulubionych potraw, które pałaszuję z niekłamaną radością…

A więc chyba nie cierpię na anhedonię, a jeśli już to po prostu czasami jakieś jej objawy mnie dotykają. Jednak warto zachować czujność, bo anhedonia należy do bardzo częstych objawów depresji i nie można jej bagatelizować. A jak dodamy jeszcze problemy ze snem, to czujność trzeba podwoić. Bo z badań wynika, że osoby, które sypiają poniżej pięciu godzin na dobę mają zdecydowanie większą skłonność do depresji i anhedonii niż te, które śpią około ośmiu godzin.

Moje spanie nie należy do książkowych, sypiam 5-6 godzin, mam też problem z wybudzaniem. Sporo na ten temat czytałam, pytałam też lekarza, który … zakazał mi „leżenia w łóżku bez spania”. Może to mało odkrywcze, ale bywa skuteczne. Otóż powinniśmy kłaść się do łóżka wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy senni, naprawdę senni, a nie na przykład zmęczeni. Warto ustalić sobie czas na sen, i jak w moim przypadku wystarczy 6 godzin, to kłaść się o 23.00, skoro wstaję o 5. Wypróbowałam już sporo metod na lepszy i dłuższy sen, ale nie będę walczyć z naturą, która nie pozwala mi spać dłużej niż 6 godzin. Jeśli po tych 6 godzinach czujemy się wyspani, wypoczęci, to chyba trzeba się z tym pogodzić, aczkolwiek z żalem.

Anhedonia może się pogłębiać przy sezonowej obniżce nastroju lub w czasie izolacji i niepokoju związanego z koronawirusem. Coś w tym jest…. bo trzecia fala koronawirusa, zimny początek wiosny, zawirowania wokół akcji szczepień, wszystko to mnie samą nie nastrajało optymistycznie. Na szczęście idzie ku lepszemu, więc i moja anhedonia też – mam nadzieję – odejdzie w zapomnienie.

Jak sobie pomóc?

Potrzebujemy więcej światła. Szukajmy więc miejsc, gdzie jest go więcej – idźmy na spacer, odsłońmy żaluzje, wychodźmy na balkon i spędzajmy tam jak najwięcej czasu. Pewne rzeczy z racji pandemii, które kiedyś sprawiały nam przyjemność, dziś są często niedostępne lub trudno dostępne. Dlatego zamiast rozpaczać nad tym, co było, lepiej poszukać sobie nowych drobnych przyjemności, które wydają nam się zwyczajne. Możemy je opisywać, nagrywać, fotografować, nadając im w ten sposób większa moc.

Mam nadzieję, że już niedługo wrócą stacjonarne zajęcia jogi. Bo do ćwiczeń on line nie dałam się namówić licząc na to, że dam radę sama się zdyscyplinować, ale było z tym różnie. Okazuje się, że samodyscyplina nie jest moją najmocniejszą stroną.

Z pewnością aktywność fizyczna, zwłaszcza na świeżym powietrzu, może nam pomóc w walce z anhedonią. Poprawia krążenie, dotlenia, i daje zastrzyk hormonów szczęścia. Poza tym warto ćwiczyć uważność, medytować – skupiać się na tym, co tu i teraz, nawet jeżeli trwa to tylko kilka minut, uczy dostrzegać małe przyjemności.

Szalenie ważny jest SEN, o którym już wspomniałam. Chodzenie spać i wstawanie o tej samej porze, spanie w przewietrzonym pomieszczeniu i unikanie mediów przynajmniej dwie godziny przed snem pomaga zmniejszyć zmęczenie i poprawia funkcje poznawcze. Ogólnie człowiek wyspany ma więcej siły i ochoty w starciu z codziennością.

I jeszcze coś, co może bagatelizujemy, ale jest też niezmiernie ważne, czyli zdrowa, zbilansowana dieta, która pozwala zachować zdrowie fizyczne i przy okazji daje naszemu mózgowi odpowiednia dawkę przyjemności. Z jedzeniem jest ten problem, że można w tym dogadzaniu sobie pójść za daleko. Kiedy rozmawiam z koleżankami o konieczności stosowania zdrowszej diety, to słyszę niezmiennie, że tak niewiele już mają przyjemności, więc po co odmawiać sobie nawet smacznego jedzonka. Owszem, zgadzam się, że od czasu do czasu można sobie dogodzić, problem w tym, że takie dogadzanie staje się codziennością.

Ponadto próbujmy budować swoją samoocenę, czyli polubić same siebie. Aby sobie w tym pomóc, postarajmy się przynajmniej od czasu do czasu traktować siebie jak swojego przyjaciela – docenić osiągnięcia, wybaczyć błędy i pocieszać się w trudnych chwilach. Jeśli przyjdzie do nas załamana przyjaciółka z tekstem, że coś jej się nie udało, to będziemy ją pocieszać, przytulać i głaskać po głowie mówiąc, że to nic takiego, że następnym razem się uda, etc. Natomiast same siebie potrafimy nieźle objechać za niepowodzenie i w myślach nawrzucać sobie: głupia, znów ci nie wyszło, jak mogłaś, jesteś do niczego…. Nikt nam tak nie dokopie, ja my same…. Warto to zmienić.

Przyda się też grono dobrych ludzi wokół, bo szczera rozmowa bywa najlepszym lekiem na złe samopoczucie – i wcale nie musi to być profesjonalna terapia, wystarczy chwila z kimś bliskim. Dbajmy więc o ludzi wokół siebie, postarajmy się utrzymywać kontakty z osobami, na których możemy polegać.

Nie zapomnijmy o odpoczynku, jest on równie ważny jak praca (czy to zawodowa, czy obowiązki domowe). Pozwolenie sobie na relaks, a nawet drobne leniuchowanie to nic złego, a czasem jest wręcz niezbędne.

I na koniec kilka słów, które gdzieś w necie zobaczyłam i które utkwiły mi w głowie, jako sposób na długowieczność. Jedz dwa razy mniej, spaceruj dwa razy więcej, uśmiechaj się trzy razy częściej, kochaj ponad wszystko….

Tak niewiele, a zawiera wszystko, co najważniejsze.