Ktoś z przeszłości…

Miałam sen. Byłam w jakimś pomieszczeniu, w którym przebywało wraz ze mną dwóch panów z mojej przeszłości. Bardzo zależało mi, aby porozmawiać z jednym z nich, a drugiego próbowałam uniknąć. Chciałam poprosić Andrzeja o numer telefonu, bo go zgubiłam. Podeszłam do niego, wyraziłam swoją prośbę, podnoszę wzrok, a to wcale nie jest on, tylko ten drugi. Szok. I w tym momencie zadzwonił budzik…. Niestety.

Jak ten sen zinterpretować? Faktem jest, że nie mam do Andrzeja numeru telefonu. Po prostu kontakt się urwał. Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio przejeżdżałam obok jego bloku, po raz pierwszy od wielu lat i jakaś nostalgia mnie dopadła. Bo wspomnienia mam tylko dobre. A rozstaliśmy się… bo po prostu tak wyszło.

Czy istnieje coś takiego jak „żałoba po związku”?

Spotkałam się z opinią, że taka „żałoba” powinna trwać tyle samo, co związek (sic). Przerażająca wizja, przynajmniej dla mnie.

Nie wiem tak naprawdę, co autor owego poglądu miał na myśli. Czy chodzi o to, aby się przez ten czas umartwiać, leczyć rany, nie zakochiwać się, nie próbować wchodzić w nowe związki?

Nie mam pojęcia, ale z poglądem trwania w takowej żałobie (dłużej niż rok) nie mogę się zgodzić, choć zdaję sobie sprawę, że coś jest na rzeczy.

Kiedy miłość odchodzi, kiedy wieloletni związek rozpada się to wszyscy wychodzą z tego poturbowani (nie tylko on i ona, ale ich dzieci, a może i inni członkowie rodziny).

Rozumiem, że pojawia się potrzeba odreagowania, zwłaszcza po traumatycznym związku. Trzeba jednak nad nią zapanować. Tym bardziej kiedy ma się „na głowie” dzieci. Właśnie odpowiedzialność za nie powinna powstrzymywać nas przed rzuceniem się w wir przygód. Dla dzieci rozstanie się rodziców jest szokiem, bardzo trudnym doświadczeniem, a one w tym wszystkim kompletnie przecież nie zawiniły (podświadomie będą siebie winić, niestety). Nie jest dobrze, kiedy funduje się dzieciom kolejne wstrząsy związane choćby z „wujkiem”, z którym mama zaczyna spędzać coraz więcej czasu, a tatuś też będzie prowadzał się z jakąś „ciocią”. Nie twierdzę, że bezpośrednio po związku nie da się kogoś normalnego, dobrego, kochanego poznać. Niektórzy w drodze na pocztę, czy w autobusie spotykają kolejne „miłości swojego życia”. Jednak z poszukiwania (choćby przez portale randkowe) lepiej – moim zdaniem – zrezygnować. I na to przyjdzie czas, kiedy już sprawy z eks unormują się, a emocje opadną.

Wiem, że nie da się precyzyjnie określić owego okresu żałoby, choć sama optuję za maksymalnie jednym rokiem. To kwestia indywidualna, bo każdy jest inny i potrzebuje mniej lub więcej czasu na tzw. pozbieranie się. A może niektórzy potrafią dopiero po rozpadzie chorego związku złapać wiatru w żagle, odetchnąć pełną piersią? Może oni byli chorzy w związku, a wraz z jego rozpadem następuje cudowne ozdrowienie? Jednak każda choroba wymaga rekonwalescencji, jak po operacji np. kręgosłupa, niby jest już dobrze, ale i dźwigać nie można, na ćwiczenia i rehabilitację trzeba chodzić, po prostu należy UWAŻAĆ.

Jeśli związek nam nie wyszedł to choćbyśmy czuli, że naszej winy w tym nie ma żadnej, to prawda leży najczęściej pośrodku. Albo na początku popełniliśmy błąd i brnęliśmy dalej (dlaczego?), a może po drodze coś zgubiliśmy (dlaczego?), nie potrafiliśmy dostrzec znaków ostrzegawczych (dlaczego?). Takie pytania można mnożyć. Rozpad związku, jakakolwiek byłaby jego bezpośrednia przyczyna, jest zawsze naszą osobistą porażką. A każdą porażkę trzeba „przerobić”, aby móc wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Dlaczego – moim zdaniem – trzeba w ogóle zakładać sobie jakąś żałobę? I co pod tym słowem mam na myśli?

Głównie spokój i wyciszenie emocji, pogodzenie się z realiami, załatwienie kwestii logistycznych (rozwód, mieszkanie, praca, alimenty itp.). Jeśli ktoś sądzi, że w całym tym porozwodowym zamieszaniu jakiś kochanek na odreagowanie nie przeszkadza, to w zasadzie mogę się zgodzić, pod warunkiem, że to właśnie „kochanek” (sporadyczne spotkania, brak emocjonalnego zaangażowania, ot czysta chemia). Nie mam nic przeciwko, ale za długo na tym świecie żyję i za dobrze znam kobiety, aby nie wierzyć w nasze (babskie) predyspozycje do … nieangażowania się. Może jakieś wyjątki od reguły są, ale najczęściej to my kobiety wpadamy jak śliwki w kompot, zakochujemy się. Czy czas po rozpadzie jednego związku, kiedy to jesteśmy zdołowane, niedowartościowane, niedopieszczone, pełne różnych, w tym negatywnych emocji to jest dobry czas na zakochiwanie się? Nie. A tym bardziej na budowanie nowego związku.

W przypadku panów (rozwiedzionych) sytuacja jest trochę inna. Jeśli to nie pan spowodował rozwód znajdując sobie nowszy model, to taki pan (prawdopodobnie sam mieszkający, uwolniony z domowo-rodzinych obowiązków) może sobie spokojnie odreagowywać i skakać z kwiatka na kwiatek. Coś takiego jak „żałoba po związku” wydaje mi się w przypadku panów trudna do realizacji. Wiem, wiem, że trafiają się panowie wrażliwi, empatyczni, którzy po rozwodzie też muszą się pozbierać i nie w głowie im jakieś hulanki i swawole. Owszem, ale jeśli będą chcieli zagłuszyć ból rozstania, odreagować wchodząc w romanse, to tak naprawdę mniej ryzykują i jestem przekonana, że łatwiej im realizować scenariusz „znajomości bez zobowiązań”. Różnimy się. Kobiety i mężczyźni. Jeśli mężczyzna w fazie odreagowywania twierdzi, że  jego aktualna partnerka (kochanka) ma takie samo podejście to jestem skłonna mu wierzyć, że takie ta partnerka sprawia wrażenie. A jaka jest prawda? Znam kobiety.

Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytania, na których odpowiedź wydaje mu się prosta, kiedy decyduje się na nowy związek, kolejny romans, przygodę, chwilę zapomnienia. Problem w tym, że wiele naszych założeń kompletnie rozmija się z tym, co możemy potem poczuć lub nie poczuć. Bo uczuć nie da się kontrolować. I wtedy znów ktoś będzie cierpiał.

No cóż, takie jest życie…

5 komentarzy do “Ktoś z przeszłości…

  1. świechna

    Żałoba po związku trwa tyle, ile trwa. Konstrukcje czasowe są sztuczne, bo to sprawa indywidualna. U siebie zaobserwowałam, że to 1-2 lata i jeśli nie popędzam spraw, nie pozostaje we mnie ani tyci żalu.

    Nie sądzę, aby panowie mieli lepiej pod tym względem, inaczej okazują działanie stresu czy smutku, bo tak wychowują ich (najczęściej) kobiety, ale psychiczny dyskomfort jest pewnie na podobnym poziomie. Wydaje mi się też, że niemożność wyrażaniu żalu (chłopaki nie płaczą) czasami przedłuża żałobę i wzbudza nostalgię która zagraża nowemu związkowi.

    Polubione przez 1 osoba

    Odpowiedz
    1. jola2019 Autor wpisu

      Też tak podejrzewam, że sen zostal sprowokowany …. bo trochę o Andrzeju myślalałam, poza tym dręczy mnie, jak to się stalo, że wykasowalam jego nr komorki. Pozdrawiam serdecznie. J.

      Polubienie

      Odpowiedz

Dodaj komentarz