Archiwa miesięczne: Wrzesień 2021

Weź się w garść, czyli kilka słów o empatii…

Znamy się od wielu lat. I choć jest ode mnie starsza, zawsze dobrze się rozumiałyśmy. Pandemia spowodowała, że nie widziałyśmy się od października, a więc prawie rok. Trudno było zgrać terminy, bo ona wiecznie zajęta, choć już emerytka. A latem przyjechała do niej rodzina z dalekiego kraju i trzeba było się nią zająć.
Wreszcie miałyśmy się spotkać. Bo i pandemia była mniej straszna i obie zaszczepione, więc może nam się uda … Zadzwoniłam. Jak zwykle radosny głos, ale spotkać na razie się nie może. Dlaczego? Bo coś jej wykazało badanie USG, co trzeba zdiagnozować. Czy potrzebujesz jakiejś pomocy? – pytam. Nie, tylko spokoju, poradzi sobie. Wolałaby na razie nie spotykać się z ludźmi, dopóki sprawa się nie wyjaśni, to nie ma ochoty na towarzyskie kontakty.
Ludzie są różni. Jedni chcą i oczekują zainteresowania i wsparcia. Inni wolą pozostać sami. Czym innym jest potrzebować pomocy, o którą trzeba umieć i należy poprosić, ale zupełnie inną kwestią jest wsparcie słowne, towarzyszenie, empatia.
Po kilku ciężkich życiowych doświadczeniach zrozumiałam, że w trudnych momentach i tak jesteśmy sami. I siłę do przetrwania możemy czerpać tylko z tego, co mamy w środku, a może co wypracowaliśmy przez lata. Nikt nie jest w stanie nam pomóc. Ale można się chociaż wygadać, o ile komuś to pomaga. Z tym bywa różnie.
Poza tym, czas bywa najlepszym lekarstwem. To, co wczoraj wydawało się tragedią, dziś może być tylko przejściową trudnością. Człowiek jest w stanie pogodzić się ze wszystkim. Nie ma wydarzeń, których nie jesteśmy w stanie przeżyć, chociaż wydaje nam się to niemożliwe. Każdy ma takie lęki, obawy, które postrzega jako nie do pokonania. A jednak życie toczy się dalej, choć w naszej wyobraźni świat miał się zatrzymać… to nadal żyjemy. Śmierć bliskiej, najbliższej osoby, może być takim doświadczeniem, którego nie możemy sobie wyobrazić. A jednak kiedy to się stanie, nadal trwamy, jakby w odrętwieniu, ale żyjemy…
Moja znajoma straciła syna, odszedł po długiej i ciężkiej chorobie. Można było się na to przygotować, ale ona nie była gotowa. Walczyła do końca. Nie wierzyła, że będzie go odwiedzać na cmentarzu. Bliscy jej tłumaczyli, że przecież „ma dla kogo żyć”, bo syn zostawił dzieci, poza tym ma drugiego syna. Nic nie docierało. Trwała w odrętwieniu ponad rok. Potem zaczęła powoli odzyskiwać swoje życie, trzeba było zająć się innymi sprawami. Zachorowała z mężem na covida. Było ciężko, ale przeżyli. Niedawno wyjechali do sanatorium. Po kilku latach zobaczyłam lekki uśmiech na jej twarzy.
Na życiowe dramaty reagujemy różnie, bo każdy jest inny i nie da się nauczyć reagować. Emocje i osobowość zawsze wezmą górę.
Ale jak reagować na problemy innych? Jak z nimi rozmawiać? Na chorobę, zwłaszcza na depresję, która w ostatnim czasie bije niechlubne rekordy popularności. Bez względu na wiek, płeć czy sytuację materialną, ludzie wpadają w jej szpony. Obserwuję takich ludzi z bliska, którzy podjęli walkę, biorą leki, a ja czekam, kiedy ich życie nabierze barw. I zdarza mi się pytać – jak się dziś czujesz? Zauważam, że takie pytanie drażni.
Jak pocieszać? Jak mobilizować? Mówić truizmy, że jutro będzie lepiej. Bez sensu. Podobno najgorzej odbierane jest stwierdzenie „weź się w garść”. Bo gdyby chora osoba to potrafiła, zapewne by z tej „złotej rady” skorzystała.
Może lepiej powiedzieć: pamiętaj, że jestem blisko, jakbyś chciała porozmawiać, a nawet pomilczeć… to po prostu jestem.
Jedno jest pewne, nie można wziąć na siebie bólu drugiego człowieka, choć czasami bardzo by się chciało mu ulżyć.

Poza pracą też jest życie…

Znam osoby, dla których praca jest jak powietrze, jest niezbędnym elementem życia, a perspektywa odejścia na tzw. zasłużoną emeryturę, staje się koszmarem sennym. Obserwuję takie „przypadki” z bliska i nie wiem tak naprawdę, o co w tym chodzi? Co jest największym motorem takiego postępowania i trzymania się kurczowo stanowiska?
Zapewne w przypadku takich osób, praca daje adrenalinę i człowiek czuje, że żyje, a życie pozazawodowe praktycznie nie istnieje. Nie zawsze są to osoby samotne, a więc takie, które mogą odczuwać strach przed pustką, nudą, brakiem wyzwań. Może niektórzy potrzebują swoistego reżimu, obowiązków, zadań, bo przecież kilkadziesiąt lat żyli w swoistym kieracie i nie wyobrażają sobie poza nim życia?
Żartujemy w pracy, że jedna z naszych znacznie starszych koleżanek będzie przychodzić do firmy korzystając z ….balkonika. Tak kurczowo trzyma się stanowiska, że każdy koszt jest w stanie ponieść, aby móc dalej wykonywać swoją pracę. Mam na myśli koszt dużego stresu, a więc i zdrowia, ale też sprowadzenie życia do pracy zawodowej. Rozmawiałam z nią na ten temat i wiem, że z jednej strony odczuwa lęk, co ona będzie robić, kiedy nie będzie pracować (mieszka sama w dużym domu), a z drugiej wciąż narzeka, że nie ma czasu na … lekarza, rehabilitację, wyjazd, spotkanie z rodziną czy koleżankami. Aktywność zawodowa i towarzysząca jej adrenalina powodują, że brakuje czasu na refleksję, że może poza pracą też jest życie? Może ona nie chce tak żyć i tak pracować, ale nawet nie jest w stanie dostrzec inne możliwości, otworzyć się na coś nowego.
Od czego to zależy, że jedni odchodzą bez żalu i nie przeraża ich emerytura, a inni nie są w stanie tego zrobić? A może praca jest dla takich ludzi pasją? A bez pasji trudno żyć. Może to władza, stanowisko, pieniądze… poczucie bycia ważnym? Można komuś coś załatwić, ludzie zabiegają o względy. Szef raz pochwali, raz opieprzy, zdarzają się sukcesy i porażki. Coś się dzieje… czujesz, że żyjesz. Kiedy praca jest jak powietrze, odchodząc z niej – w jakimś sensie – przestajemy żyć…
Kiedy pracujemy po to, aby zarobić, rozwijać się, a nawet robić karierę, ale na nasze życie składa się jeszcze wiele innych elementów, rodzina, pasje, życie towarzyskie, to odejście z pracy oznacza jedynie, że ta druga część staje się dominująca, a nawet zajmuje już 100 proc. naszego życia. Zresztą nikt nie twierdzi, że nie można po odejściu na emeryturę „dorabiać”. Jeśli emerytura niska to można robić to dla pieniędzy, a jeśli w miarę znośna, to dla satysfakcji, dla … rozrywki, dla dobra innych, każdy powód jest dobry, nawet taki, że konieczność „wyjścia do ludzi” mobilizuje, aby bardziej o siebie zadbać.
Znam takich ludzi, którzy po przejściu na emeryturę rozsypują się, wpadają w depresje, a potem tkwią w marazmie. Znam też takich, którzy budzą się wtedy do życia, otwierają na świat i nowe doświadczenia, robią coś, czego w swoim „normalnym” życiu zawodowym w ogóle nie brali pod uwagę. Nigdy nie jest za późno, aby zapytać siebie, w czym jestem dobra… co moje życie zawodowe pokazało, jaki mam potencjał, który mogłabym wykorzystać … inaczej.
Tak, praca zawodowa na pełen etat, zasklepia w myśleniu… wydaje się człowiekowi, że decyzja o odejściu to droga jednokierunkowa, bo ta sama firma już raczej nie przyjmie emeryta na etat. Poza tym, kiedy spróbuje się wolności, to nie chce się wracać do obowiązków. Najlepiej aktywność zawodową wygaszać stopniowo, choćby przechodząc na połówkę etatu, a potem na zlecenie… Jednak nie wszystko od nas zależy, pracodawca też ma swoje interesy, ale negocjować można, a jeśli to nie przyniesie rezultatów, to można zmienić pracodawcę. Może warto poznać inną instytucję…
W stanie „zasłużony odpoczynek” jest taka pułapka, że niewielu emerytów naprawdę na tym etapie życia odpoczywa. Okazuje się, że wtedy przychodzą inne obowiązki, dla jednych wnuki, dla innych opieka na starymi i chorymi rodzicami czy współmałżonkami. Znam też kobietę, dla której emerytura oznaczać będzie konieczność nieustannego „bycia z mężem”, który jest zaborczy, marudny i z wiekiem stał się mniej znośny 😉
Jak widać każdy ma swoje problemy, jedni boją się samotności, a inni nadmiernej bliskości.
Jeśli ma się wybór, wszystko jest względne i nie ma sposobu, aby podjąć absolutnie trafną decyzję. Mam kolegę, który odszedł z ciekawej pracy. Potem wielokrotnie analizował swoją decyzję, bo nie musiała być ona akurat taka. Jednak gdyby przedłużył pracę zawodową, nie miałby swojej wiejskiej chaty, którą „własnymi rękami” zbudował. A żadne pieniądze, czy też „zastrzyki adrenaliny” nie zrekompensowałyby mu tego.
Jedno jest pewne, pożegnanie z pracą zawodową daje poczucie wolności. Już nic nie musimy, ale możemy, jeśli chcemy. I taki aspekt tego stanu jest dla mnie samej najbardziej pociągający 😊