Archiwa miesięczne: Październik 2021

Ta chwila, kiedy miłość jest wieczna…

Zbliża się okres odwiedzania cmentarzy. W tych dniach myślimy o śmierci więcej i częściej. Nasze odejście z tego świata wydaje nam się jeszcze odległe i przecież nie będziemy tego świadomi (świadomi straty), bo świat widziany naszymi oczami zniknie. Po prostu my tego własnego odejścia … nie przeżyjemy, więc nie ma nad czym deliberować.

Nasze myśli biegną do tych wiekowych członków rodziny, których kiedyś stracimy i wielce prawdopodobne jest, że będzie to nie tak bardzo odległa przyszłość.

Pamiętam czas, kiedy opiekowałam się Tatą, wtedy, kiedy już był na etapie powolnego odchodzenia. Trwało to rok…a więc był czas godzenia się z tym, co nieuniknione. Pamiętam, jak bardzo starałam się być uważna i skoncentrowana na „byciu blisko”, wiedziałam, że to może być jeden z ostatnich momentów. Chciałam, aby każda z takich chwil była ze mną jak najdłużej, abym mogła je wspominać i czuć, kiedy Taty nie będzie.

Pamiętam, jak masowałam kręgosłup nieżyjącej już Babci, oczywiście robiłam to nieporadnie, ale z dużym zaangażowaniem, aby ulżyć jej bólowi. I też wtedy mocno koncentrowałam się na tej CHWILI, bo wiedziałam, że kiedyś ten moment będzie do mnie wracał. To jest tak, jakby człowiek chciał tę energię, wynikającą z bliskości z kimś, kogo się kocha „wchłonąć” i żywić się nią wtedy, gdy tych bliskich nam ludzi już nie będzie.
Dotyk, bliskość, zapach, dobre słowo… Nigdy nie wiemy, kiedy tej fizycznej powłoki drugiego człowieka może nam zabraknąć. Trzeba więc z każdej okazji korzystać, póki jest czas. Bo czy da się kochać „na zapas”? Aby wystarczyło na czas, kiedy już nie będzie tych, których kochamy? A może i nas nie będzie, ale wtedy to już nie będzie miało większego znaczenia… Spokojnych refleksji nad grobami bliskich wszystkim życzę…

Awaria Facebooka, czyli syndrom odstawienia…

O awarii Facebooka dowiedziałam się z telewizora. Akurat tego wieczora nie miałam ani okazji, ani potrzeby korzystania z mediów społecznościowych. Nie sądziłam, że dla niektórych ludzi ten kilkugodzinny brak może być tak ….trudny do przetrwania. Moja młoda znajoma stwierdziła, że dotknęły ją co prawda niewielkie, ale jednak objawy odstawienia takie jak niepokój czy pobudzenie.
Ze wszystkich znanych mi nałogów, których mogłabym się (hipotetycznie) obawiać siecioholizm jawi mi się jako najmniej groźny. Sieć więcej mi daje (wiedza), niż zabiera (czas). Poza tym moja praca zawodowa jest bez komputera i Internetu niemożliwa, więc nawet gdybym w domu komputer omijała szerokim łukiem, to i tak w pracy spędzam przy nim co najmniej osiem godzin. Gdybym była siecioholiczką to najprawdopodobniej cierpiałabym na syndrom odstawienia podczas urlopu. Nic takiego nigdy mnie nie dotknęło. Gdybym była siecioholiczką to rzucałabym się na komputer w celu regulowania emocji, jak mi źle, jak mi smutno, a nawet wtedy, kiedy radość mnie rozpiera, no bo charakterystyczne dla nałogowców różniej maści jest właśnie owo przywiązanie do czegoś (swoistego narkotyku), co reguluje emocje. A ja emocji w necie unikam, jak to tylko możliwe. Najlepszym sposobem jest niewielka aktywność, zaangażowanie w zdrowych proporcjach. Nie mam tendencji do ekshibicjonizmu, nie mam też ochoty wchodzić z butami w czyjeś życie, nawet jeśli ktoś wystawia je na światło dzienne. Jakieś emocje to ja mogę wyrażać pisząc do konkretnej, znanej mi z sieci czy z reala osoby, która jest zainteresowana moim punktem widzenia. O tak, wtedy to mnie nawet ponosi 😉
Robiłam kiedyś za „wybawcę” młodej osoby płci pięknej, która została porzucona po miesiącu znajomości i bardzo to przeżywała. Było to kilkanaście lat temu na pewnym internetowym forum. Nie da się ukryć, że w swoją rolę zaangażowałam się aż nadto. Na szczęście owa internautka przeżyła od tego czasu kilka nowych znajomości z płcią brzydką, przy których też jej sekundowałam, a sytuacja na dziś jest taka, że ten pan, dzięki któremu poznałyśmy się w sieci, został jej kolegą. Dodam jeszcze, że poznałyśmy się w tzw. realu i nadal się kumplujemy 😉
Oprócz regulowania emocji sieć może być zapełnieniem pustki, co też pachnie holizmem. Może? I kiedy nie mam żadnych planów towarzyskich, kiedy nic ciekawego się nie dzieje, ale też wtedy, kiedy inne zajęcia wydają mi się mniej interesujące, włączam w domu komputer lub smartfon i …scrolluję. Zdarza się, że mam z tego powodu wyrzuty sumienia (nie lubię mieć wyrzutów sumienia), bo leży na półce kilka książek, z czego dwie zaczęte. Podobnie z książkami w czytniku, które porzucam po kilkudziesięciu stronach. Czekają też filmy, których wciąż nie mam czasu obejrzeć. Wtedy czuję, że może jednak siecioholiczką jestem.
Na pocieszenie tłumaczę sobie, że inni mają gorzej (wiem, wiem, że takie porównywanie się jest okropne, a jednak to robię). Jak w sieć się zagłębie (również jej część blogową) i trochę poczytam, to stwierdzam, że ja buszuję w przerwach między normalnym życiem, a niektórzy żyją w przerwach między buszowaniem. Pocieszenie to może niewielkie. Dlatego postanawiam nad sobą pracować. Najpierw obowiązki, potem … przyjemności 😉