Depresja jest chorobą i nie można jej lekceważyć. Dlatego przypadki kliniczne powinny być leczone przez wykwalifikowanych specjalistów, ale nie o takich przypadkach chcę napisać.
Tematyka depresji interesuje mnie z różnych względów, również z powodu coraz większej liczby osób bliższych mi i dalszych z kręgu znajomych, które z tą chorobą się zetknęły. Być może słowo „depresja” bywa nadużywane. Każdy z nas miewa w swoim życiu okresy przygnębienia i frustracji, a nie jest to depresja. Każdego z nas może dotknąć tragedia, długotrwały stres, który może, ale nie musi przerodzić się w depresję. Bez względu na wiek, status cywilny, sytuację rodzinną, wykształcenie można zachorować.
Każdy ze znanych mi przypadków jest inny i każda droga do zdrowienia może być inna.
W przypadku kobiety 30-letniej zadziałała psychoterapia, ale też farmakologia. Jednak decydująca była zmiana pracy. Bo … młoda kobieta po prostu utknęła w martwym zawodowo punkcie, co ją mocno dołowało. Zaczęły się problemy ze zdrowiem, bardzo różne objawy, niejednoznaczne. Lekarskie konsultacje i badania nic nie dawały, bo przyczyn nie znaleziono. Wtedy pojawił się pomysł: A może to depresja? I po nitce do kłębka, po kilkunastu godzinach psychoterapii, coś zaskoczyło. A że szczęście sprzyja odważnym, to i w sprawach zawodowych drgnęło i kobieta mogła zmienić zajęcie i miejsce pracy na zdecydowanie bardziej kreatywne.
Drugi przypadek, tym razem kobiety po pięćdziesiątce też nie wydawał się być z początku depresją. Po prostu pojawiły się życiowe problemy, takie rozciągnięte w czasie i wymagające czujności, poświęcenia i zaangażowania. Stan napięcia wywołał objawy lękowe, niezbyt mocne, ale odczuwalne. Potem zaczęły się problemy ze snem, które są jednym z pierwszych zwiastunów depresji. Problemy z zaśnięciem, nocne wybudzenia, trudności z koncentracją i pamięcią, ogólnie złe samopoczucie. Psychiatra stwierdził, że to zaburzenia depresyjno-lękowe i zaordynował proszek, który miał pomóc w problemach z zasypianiem, choć jest lekiem antydepresyjnym. Znajoma była bardzo zaskoczona diagnozą. Ale objawy nie pozwalały na jej zignorowanie. Zanim recepta została zrealizowana, problemy życiowe znalazły rozwiązanie, a kobieta odetchnęła z ulgą i kolejne noce były już przespane. Po co więc posiłkować się farmakologią? Lek wykupiła, ale uznała, że nie ma już konieczności skorzystania z jego dobroczynnych skutków, tym bardziej, że przecież również jakieś uboczne zapewne są, zwłaszcza na początku kuracji.
Oba przypadki, o których wspomniałam, nie wzięły się z …. niczego. Problemy zdrowotne i rodzinne, stres, stagnacja, brak celu, to wszystko składa się na rezultat w postaci różnych objawów, bo organizm reaguje na długotrwałe negatywne stany emocjonalne. Rodzi się pytanie, dlaczego u jednych określone sytuacje prowadzą do depresji, a u innych nie. Co robić, jaki mieć stosunek do rzeczywistości, aby ustrzec się depresji, a może ją zatrzymać lub zniwelować?
Jako niestrudzona poszukiwaczka różnych sposobów, teorii i metod radzenia sobie z rzeczywistością, nie mogłam nie trafić na buddystów, których podejście do depresji uważam za ciekawe i być może, w stosunku do niektórych, pomocne. A ponieważ od pewnego czasu słucham na youtubie Ajana Brahma, postanowiłam dokonać interpretacji, na użytek tego bloga, jego wykładu na temat depresji.
Oczywiście podejście buddyjskie do problemu nie dotyczy przypadków ciężkich, a takich w których człowiek zachowuje podstawowe funkcje umysłowe i podstawową sprawność, chociaż towarzyszy mu poczucie bezsensu i szarości.
Są trzy podstawowe przyczyny depresji na świecie – twierdzi Ajan Brahm. Pierwszą przyczyną jest wszechobecne wyszukiwanie negatywizmu, czepianie się i wytykanie błędów. Drugą przyczyną jest nadmiar pożądania, lgnięcia i przywiązania. Mamy taką tendencję, że nasze potrzeby są większe, zarówno materialne jak i społeczne, niż były w przeszłości. Straciliśmy poczucie doceniania prostoty. Trzecia, i chyba najczęstsza przyczyna jest taka, że sama natura ludzkiej egzystencji potrafi być przygnębiająca.
Już w dzieciństwie jesteśmy oceniani, bardzo często negatywnie. Nie każdy może być najlepszy w klasie, w szkole, w społeczeństwie. Nie każdy może być mistrzem świata, nie każdy trafi na wspaniałego partnera, czy satysfakcjonującą pracę. Często nam się nie udaje, choć bardzo się staramy. A wtedy czujemy się gorsi, przegrani… tym mocniej to odczuwamy, kiedy otoczenie wciąż nam to wytyka. Żona ciosa kołki na głowie męża, że za mało zarabia, że sąsiedzi mają ładniejszy dom. Matka krzyczy na córkę, że znów przyniosła złą ocenę, i nie dostanie się na studia. Ludzie szukają błędów i wad, zarówno u siebie, jak i w otoczeniu. Nie można wymagać, aby ktoś z kim zwiążemy nasz los był perfekcyjny, skoro my sami tacy nie jesteśmy.
Nasze mózgi zostały tak zaprogramowane od dzieciństwa, że zaczynamy wierzyć w ten negatywny strumień określeń wciskanych nam do głowy, o tym, że nie jesteśmy wystarczająco ładni, inteligentni, bogaci. Czujemy się gorsi i zaczynamy wierzyć w te wszystkie nasze niedoskonałości, a to kończy się depresją. Kiedy mamy jakiś defekt fizyczny, to widzimy tylko ten jeden element, może to być duży nos, szerokie biodra, mały lub duży biust, krzywe zęby, etc. Kiedy mamy odstające uszy, to widzimy tylko ten aspekt swojej fizyczności. Nie widzimy zgrabnych nóg, regularnych rysów, pięknych ust. Uszy stanowią niewielki procent naszej fizyczności, ale w naszej głowie to 100 proc. Tak jesteśmy, niestety, zaprogramowani przez społeczeństwo, że widzimy tylko złe rzeczy, zamiast tych dobrych. Bardzo łatwo popaść w depresję, kiedy skupiamy się bardziej na defektach, prawdziwych czy wyimaginowanych, a nie na tych dobrych i pozytywnych, które mamy.
Widać to również w relacjach, kiedy jakiś jeden błąd partnera powoduje, że nie dostrzegamy całej naszej relacji w całości, koncentrując się tylko na tym błędzie. I jesteśmy gotowi wszystko zburzyć, całe nasze wspólne życie, z powodu tego jednego incydentu, wady, problemu. Cała reszta jest już nieważna, zapomniana. To trochę szalone, żeby ciągle wyciągać brudy i błędy zamiast spojrzeć na problemy obiektywnie i rozważnie. Czy nie lepiej uznać błędy i wady swojego partnera za… dodatek i pokochać go w całości. Gdyby byli perfekcyjni, miłość byłaby płytka, bezsensowna. A jeśli spojrzymy na wszystkie niedoskonałości z szerszej perspektywy, to miłość ma większy sens.
Starajmy zatem dostrzegać pełny obraz rzeczy, dzięki czemu nie jest on dłużej negatywny.
Nasz negatywizm powoduje, że wyciągamy brudy z przeszłości i nosimy je wszędzie ze sobą. Kiedy dostaniemy rano burę od szefa, nauczyciela, rodzica (jak zwykle za niewinność) chodzimy cały dzień przygnębieni, przeżuwając całą sytuację na różne strony, a wieczorem opowiadamy o niesprawiedliwości, jaka nas spotkała. Możemy wpaść w depresję, kiedy porzuci nas partner, czy zostaniemy zwolnieni z pracy. Każdy powód zewnętrzny może nas doprowadzić do długotrwałego przygnębienia, stresu, a to z kolei do depresji. Kiedy zerwiemy znajomość pamiętamy złe rzeczy, jak zostaliśmy zranieni, zapominamy o rzeczach fajnych. Lepiej zostawić to, co wydarzyło się w przeszłości, zapomnieć wszystkie błędy i tragedie, po prostu puścić żal, nawet żałobę. Kiedy ktoś bliski odchodzi, dobrze jest pamiętać jego życie, a nie śmierć i chorobę. Dobrze pamiętać piękne historie z nim związane, zamiast nosić ból i cierpienie. Kiedy widzimy nasz negatywizm, nietrudno zrozumieć skąd bierze się depresja. Ludzie przyciągają negatywne rzeczy, negatywne wspomnienia, wady, błędy i kolekcjonują to. Jeśli zebraliśmy dużo tych negatywnych rzeczy, to nasze życie jawi się jako okropne, żałosne, beznadziejne.
Może dlatego nie jestem zwolenniczką pisania pamiętników, bo wiem, co nasza ułomna ludzka pamięć najbardziej eksponuje: tragedie, dramaty, błędy, traumy…. A przecież wszystkie piękne, radosne, szczęśliwe chwile naszego życia z pewnością przeważają nad chwilami gorszymi. Problem w tym, że myślimy, iż wszystkie dobre rzeczy nam się należą, nie doceniamy ich. Zamiast tego doceniamy wszystko, co złe. Tak działa umysł. Możemy to zmienić, jeśli walczymy z depresją. Trzeba zostawić to wszystko, co złe za sobą. A nie kierować się podejściem, że musimy uczyć się na błędach. Bo więcej nas uczą sukcesy niż porażki, gdyż pozwalają w innym świetle spojrzeć na całość i uniknąć depresyjnej pułapki.
To naturalne, że zdarzają się w naszym życiu gorsze momenty. Na taką okoliczność dobrze jest mieć motto „to też przeminie”. Taka postawa niweluje depresję, bo po prostu pozwala jej odejść. Kiedy patrzymy wstecz na doświadczenie, jakie nas spotkało w przeszłości, stwierdzamy, że było i minęło, że daliśmy radę. Dlatego jakieś kolejne smutne momenty możemy potraktować podobnie, one też przeminą i pamiętanie o tym oszczędzi nam dużo bólu.
Nic nie trwa wiecznie, i dobre i złe rzeczy, jakie nam się zdarzają, dlatego podczas dobrych chwil też trzeba mieć tego świadomość. One też przeminą. Kiedy wszystko idzie wspaniale, jesteśmy piękni i młodzi, to warto pamiętać, że to też przeminie. Nie chodzi o negatywne nastawienie, ale o docenienie tego, co mamy, pielęgnowanie, dbanie o to, aby trwało jak najdłużej. Jeśli czegoś nie doceniamy, nie wkładamy żadnego zaangażowania, bo uznajemy, że wszystko nam się należy za darmo, możemy ponieść porażkę.
Kiedy dopada nas przygnębienie czy depresja, warto zastanowić się, jak reagujemy, gdy ktoś nas krytykuje. Najczęściej bierzemy to do siebie. Natomiast kiedy nas chwalą, jest odwrotnie. Pochwała jest odrzucana, filtrowana. Uznajemy, że nam się nie należy. Sama lubię komplementować innych ludzi i widzę, że większość reaguje … wykrętnie. Kiedy powiem koleżance, że ma ładną fryzurę, usłyszę, że przecież jej włosy są cienkie i słabe, i niewiele da się z nimi zrobić. Kiedy powiem, że ma na sobie ładną sukienkę, to usłyszę, że mogłaby być dłuższa (krótsza). Kiedy ktoś nas pochwali, mamy często wrażenie, że nie zasługujemy na tę pochwałę i znajdujemy tysiące powodów, aby komplementu nie przyjąć, zasłaniając się słowami „to nie tylko ja zrobiłam”, „gdyby nie okoliczności, to by się nie udało”, „nie wszystko ode mnie zależało….”.
Każdy tak mówi, kiedy go chwalą. A może następnym razem odpowiedzieć „Dziękuję za miłe słowa. Naprawdę na nie zasłużyłam”.
Kiedy ktoś nam powie, że przyrządzona przez nas potrawa jest najlepsza na świecie, możemy odpowiedzieć: Tak, wiem o tym. Czy to nietaktowne? Czy tak nie wypada mówić? Moja przemiła sąsiadka pochwaliła niedawno sałatkę, którą ją poczęstowałam, więc korzystając z okazji pozwoliłam sobie przyznać: tak, wiem o tym, jest przepyszna.
Odmawiamy przyjmowania pochwał, bo tak zostaliśmy nauczeni. Natomiast krytykę przyjmujemy automatycznie. Okazuje się, że jeśli kogoś chwalimy, musimy to robić co najmniej przez 15 sekund, żeby to do człowieka dotarło. Piętnaście pełnych sekund, zanim jego umysł to w ogóle odbierze. A krytyka? 1 sekunda wystarczy i już mamy reakcję. Z takiej postawy bierze się depresja. Nie odbieramy pochwał, tylko krytykę, ona wchodzi najszybciej. Więc jeśli chcemy zwalczyć depresję, zawsze kiedy ktoś mówi nam komplement, przyjmijmy go natychmiast. Zasługujemy na to. Kiedy odrzucamy pochwałę, wtedy zniechęcamy innych do pochwał, do wzajemnego uznania, do miłości, a zostaje z nami negatywizm, wyszukiwanie błędów, złość, kłótnie. A od tego krok do uznania, że jesteśmy beznadziejni, a życie jest okropne, co oczywiście kończy się depresją.
Zatem depresję leczy się sposobem, w jaki patrzymy na rzeczy. Odbieraniem pozytywnych rzeczy, odbieraniem pochwał, docenianiem zalet, a nie eksponowaniem wad.
Czasami powodem depresji jest to, że oczekujemy od życia zbyt wiele. Cierpimy, bo chcemy tego, czego życie nie może nam dać. Nie wymagajmy i nie pragnijmy zbyt dużo, bo prędzej czy później kończy się to frustracją. Kiedy życie nas rozczarowuje, nie obwiniajmy innych, nie obwiniajmy siebie. Po prostu trzymajmy swoje ambicje w ryzach. Kiedy zaczęłam biegać, miałam nadzieję, że za kilka miesięcy uda mi się osiągnąć poziom gwarantujący wzięcie udziału w jakimś biegu dla amatorów. Biegałam szybko i szybko nadwyrężyłam swoje niemłode ciało, które zniechęciło się do dalszej przygody z bieganiem.
Mottem wielu publikacji jest „możesz wszystko”, musisz marzyć, wizualizować to, co chcesz osiągnąć, bo nie ma rzeczy niemożliwych. To nieprawda. Są rzeczy nieadekwatne do naszych możliwości. Bądźmy wobec siebie szczerzy. Tracimy energię na dążenie do jakiegoś celu, staramy się, ale nie wychodzi. Ogłaszamy więc porażkę. A my tylko przeceniliśmy własne możliwości. Trzeba się z tym pogodzić, że niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć.
Sama lubię pisać, czasami napiszę coś, co uważam za fajne, a czasami za słabe, albo jestem tylko odtwórcza, posiłkując się myślami kogoś innego, ze swojej strony dokonując interpretacji (tak jak teraz). Kiedyś wysłałam jakiś tekst na konkurs. Nie byłam z niego zadowolona, więc nie spodziewałam się wygranej. I bez frustracji przyjęłam informację, że nie załapałam się nawet do dziesiątki nagrodzonych publikacji. Nawet najlepszym pisarzom czy dziennikarzom zdarzają się słabe książki czy artykuły. A wena to jest coś, co nie przychodzi na zawołanie. Dlatego z pokorą przyjmuję fakt, że napiszę coś, z czego nie jestem zadowolona, tylko po to, aby wyrobić swoją normę dwóch wpisów na miesiąc. Sama dostrzegam marność swojego „dzieła”, ale nie piszę dla nagród i pochwał, co nie znaczy, że komplementu nie przyjmę. Piszę, bo lubię pisać i widzę w tym zajęciu sens. Tylko tyle i aż tyle.
Czasem zrobimy coś lepiej, a czasami gorzej, takie jest życie. Dobrze jest zachować równowagę wśród ograniczeń życiowych i nie mieć chorych ambicji i obsesyjnych celów. Człowiek inteligentny wie, na co go stać, co życie może mu przynieść, a na co nie może liczyć. W ten sposób unikamy rozczarowań, porażek i nie wpadamy w depresję wtedy, gdy nasze próby i wysiłki nie przynoszą spodziewanych rezultatów.
Nie trzeba zrobić kariery i mieć na koncie milionów dolarów, aby być szczęśliwym. Nie trzeba mieć partnera, aby osiągnąć szczęście. Nie musimy awansować, bo po co nam więcej odpowiedzialności i stresu? Nie żądajmy zbyt wiele. Nie musimy dostać nagrody za pisanie bloga, ani mieć wielu komentarzy i czytelników, po prostu cieszmy się samym pisaniem. Róbmy to dla własnego szczęścia, a nie dla uznania, czy prestiżu.
Życie nie zostało zaprojektowane tak, żeby było perfekcyjne, zdarzają się momenty rozczarowania, zaakceptujmy to jako część życia, nie pogarszajmy tego, co jest. Nie możemy być zawsze szczęśliwi, będziemy też przygnębieni, ale to nic złego w byciu smutnym czy przygnębionym. Możemy płakać, możemy śmiać się do rozpuku, nie ma trwałego szczęścia na tym świecie. I świadomość tego, to jest paradoksalnie prawdziwa radość, prawdziwe szczęście. Zrozumienie tego to najlepszy sposób na wyjście z depresji.
Zainteresowanych obejrzeniem i wysłuchaniem Ajana Brahma zapraszam na youtuba: