Nie jestem wegetarianką i nie zamierzam być. Mięso od czasu do czasu zdarza mi się zjeść, ale jest to produkt, bez którego mogę się obyć, bez żalu. Nie lubię wołowiny, poza tym od czasu afery BSE mam uraz. Wieprzowinę jadam od wielkiego dzwonu, natomiast drobiem, zwłaszcza indykiem czy kaczką nie gardzę. W dzieciństwie mięso jadałam też rzadko, ale nie dlatego, że nie chciałam, czy nie lubiłam, po prostu było trudniej dostępne. Traktowaliśmy potrawy mięsne jako element posiłku świątecznego i takie skojarzenia dość długo miałam. Jeśli coś trudniej zdobyć, nabiera w naszych oczach większej wartości. Przez wiele lat swojego życia, zgodnie z polską tradycją, jadałam kotlety, zrazy i klopsiki uznając, że to posiłek zdrowy i treściwy aczkolwiek kaloryczny. Wegetarianizm jawił mi się jako fanaberia. Poza tym wielokrotnie słyszałam opinie, aby jeść mięso, bo zawiera np. żelazo. Obiad bez mięsa to żaden obiad – to dość powszechna i dziś opinia.
Moje podejście do mięsa uległo zmianie stopniowo, w największym stopniu pod wpływem mojego guru Allana Carra, który nawołuje do słuchania swojej intuicji (instynktu) w kwestii żywienia. A moja intuicja mówi mi, żeby mięsa unikać. Nikogo do niejedzenia mięsa nie namawiam. Każdy sobie sam ustala menu. Jednak pisząc o sposobie odżywienia się, jaki sama preferuje i jaki uważam za zdrowy, nie mogę pominąć tematu mięsa. A teraz kilka argumentów przeciwko mięsu, które mnie przekonują, a które zaczerpnęłam z książki A.Carra.
„Trudno uwierzyć, że korzyści, jakie odnosimy z jedzenia mięsa są prawie żadne, a szkody, jakie powoduje mięso, dalece przewyższają korzyści. Jeśli chodzi o smak, to niewiele jest rzeczy o smaku równie kiepskim, co mięso. Tak naprawdę ciężko byłoby znaleźć rodzaj pożywienia mniej stosowny dla człowieka, niż tkanka zwierzęca.
Słyszeliśmy wielokrotnie, że trzeba jeść mięso, aby mieć siłę. Okazuje się, że największe i najsilniejsze zwierzęta lądowe to roślinożercy: np. słoń. Skąd więc one tę siłę czerpią?
Niełatwo zaakceptować fakt, że nie jesteśmy stworzeni do jedzenia mięsa. Ale wykorzystajmy do tego oprócz intuicji również swój zdrowy rozsądek: jeśli mielibyśmy spróbować zjeść surowe mięso, po prostu nie damy rady porządnie go przeżuć, a potem strawić. Czasem nie możemy odpowiednio przeżuć mięsa nawet wtedy, gdy zostało wcześniej ugotowane. Nie posiadamy ani zębów mięsożercy ani odpowiedniego układu trawiennego, umożliwiającego uporanie się z mięśniami, wydobycie i spożytkowanie składników odżywczych.
Przetwarzanie pożywienia jest wynalazkiem stosunkowo młodym w historii rozwoju ludzkiej rasy, tymczasem nasz układ trawienny nie zmienia się od setek tysięcy lat. Mięso nie dostarcza właściwie żadnej energii. Paliwo dla naszego organizmu wytwarzane jest z węglowodanów, a mięso zawiera ich bardzo, bardzo niewiele. Co więcej, mięso nie zawiera w zasadzie w ogóle pewnego bardzo cennego dla naszego zdrowia i potrzebnego w procesie trawienia składnika: BŁONNIKA! Jedząc mięso spróbujmy sobie wyobrazić zwierzęta, które odżywiają się prawie wyłącznie nim choćby sępy, hieny czy krokodyle. Sęp tak naprawdę nie lata, unosi się jedynie dzięki prądom termicznym, a kiedy się naje, ledwo starcza mu sił, by oderwać się od ziemi.
Może się wydawać, że głównym powodem, dla którego gotujemy mięso, jest zmiękczenie go i ulepszenie smaku? Ale jeśli ma ono smakować po ugotowaniu, to dlaczego musimy potem jeszcze dodatkowo przyprawiać je i polewać sosami? Dodajemy te rzeczy nie po to, by „podkreślić” dobry smak, ale po to, by w ogóle nadać jakiś smak mdłej tkance mięśniowej.
Mięso szybko się rozkłada, dlatego mięsożercy mają stosunkowo krótkie jelita, dzięki którym mogą jak najszybciej usunąć rozkładające się resztki.
My nawet emocjonalnie nie jesteśmy przystosowani do jedzenia mięsa! Poobserwujmy naszego domowego kota. Koty to prawdziwi mięsożercy i nawet tysiące lat spędzonych na udomawianiu nie zmieniły ich naturalnych instynktów. Najdelikatniejszy nawet dźwięk szurania czymkolwiek powoduje, że ich uszy zaczynają się poruszać. Roli nie gra tu czy to ptak, mysz, czy toczący się kłębek wełny: kot nie może powstrzymać się od rzucenia się na źródło szelestu. Naturalnym instynktem kota jest zabić i zjeść wszystko, co się rusza i szeleści.
Podobne zachowanie byłoby w wypadku człowieka odrażające. Wyobraźmy sobie, że jedziemy wiosną przez wieś i widzimy na łące figlujące wesoło jagniątko lub cielątko. Czy w tym momencie ogarnia nas pierwotna żądza, by rzucić się na nie, rozedrzeć im gardło i zachłysnąć się ich krwią? Czy może raczej myślimy „jakie ładne zwierzątka”.
Dużo się mówi o okrucieństwach związanych z hodowlą drobiu na fermach czy z hodowlą cieląt. Chów zwierząt, czy to owiec, kurczaków, krów czy świń, jest wysoce zorganizowanym, skomercjalizowanym biznesem, który dokłada wszelkich starań, by widok albo nawet myśl o okrutnych okolicznościach tego procederu nie zakłóciły naszych apetytów i nie poruszyły naszych sumień. Innym elementem takiego urabiania opinii jest nadawanie neutralnych nazw martwemu mięsu. Nie jemy przecież krów, kur, saren, cieląt czy świń – jemy wołowinę, drób, dziczyznę, cielęcinę i wieprzowinę. Kiedy następnym razem zamówimy baraninę lub cielęcinę, pomyślmy o tych małych kłębuszkach podskakującego szczęścia. Czy dalibyśmy radę zabić je sami? Prawda jest taka, że większość z nas nie jadłaby mięsa, gdybyśmy sami musieli zabijać zjadane później zwierzęta.
Ludzie nie są naturalnymi mięsożercami. Nie tylko mamy nieprzystosowany do tego żołądek, ale również zbyt miękkie serce. Nasz naturalny instynkt każe nam kochać zwierzęta. Pomysł pożarcia na przykład naszego ulubionego pupila domowego napawa nas wstrętem, natomiast pewnych istot, których nauczono nas się brzydzić, przykładowo szczurów, węży czy pająków, wzdragamy się nawet dotknąć, a co dopiero zjeść!
Nie do rzadkości należą przypadki ludzi, którzy chowali kurczaki albo świnie z zamiarem późniejszego ich zjedzenia, gdy jednak przychodziło do uboju, nie tylko nie mieli serca sami chwycić za nóż, ale nie pozwolili też na to nikomu innemu.
Gdy kot złapie puszystą sikorkę, po czyjej stronie jest nasze serce? Tłumaczymy sobie takie przypadki prawami natury, które nakazują kotu zabijać, aby przeżyć, albo po prostu tym, że kot nie umie inaczej. Zabijać zwierzęta, aby przeżyć to jedno, ale nie wydaje ci się, że hodowanie zwierząt tylko po to, by moc je potem zarżnąć i zjeść jest chore i niegodziwe? Można by jeszcze przymknąć oko na taki proceder, gdybyśmy nie mieli już i tak nadmiaru innego pożywienia i naprawdę robilibyśmy to, by przetrwać. Jednak kiedy mięso powoduje u nas jedynie nadwagę, apatię i utratę zdrowia, nie dostarczając żadnych cennych składników i zastępując inną, zdrową żywność, dzięki której tryskalibyśmy energią, wówczas mięsożerstwo jest tylko głupotą i ignorancją! Głównym argumentem przeciw jedzeniu mięsa jest nie tylko to, że nie dostarcza ono prawie żadnych cennych składników, ale to, że stanowi rodzaj pożywienia najtrudniejszy do strawienia, a pozbycie się i wydalenie resztek również nastręcza sporo problemów. Nawet jeśli ugotujesz i potem przeżujesz mięso, ludzkie ciało nie dysponuje odpowiednimi do trawienia go enzymami. Mięso nie dostarcza godnej uwagi energii, natomiast marnujemy mnóstwo energii na jego strawienie. Mięso już samo w sobie odznacza się stosunkowo niską zawartością soków (jeśli nie liczyć krwi), a ponieważ musimy je przed spożyciem jeszcze ugotować, większość cennych soków całkowicie znika. Nasze żołądki z trudem rozkładają mięso, któremu aż dwadzieścia godzin zajmuje przebycie naszego dziesięciometrowego przewodu pokarmowego. Mięso wytwarza również największą ilość odpadów, które muszą być potem usunięte z organizmu.”
Mięsożerstwo nie ma więc argumentów na swą obronę 😉