Archiwa tagu: internet

Awaria Facebooka, czyli syndrom odstawienia…

O awarii Facebooka dowiedziałam się z telewizora. Akurat tego wieczora nie miałam ani okazji, ani potrzeby korzystania z mediów społecznościowych. Nie sądziłam, że dla niektórych ludzi ten kilkugodzinny brak może być tak ….trudny do przetrwania. Moja młoda znajoma stwierdziła, że dotknęły ją co prawda niewielkie, ale jednak objawy odstawienia takie jak niepokój czy pobudzenie.
Ze wszystkich znanych mi nałogów, których mogłabym się (hipotetycznie) obawiać siecioholizm jawi mi się jako najmniej groźny. Sieć więcej mi daje (wiedza), niż zabiera (czas). Poza tym moja praca zawodowa jest bez komputera i Internetu niemożliwa, więc nawet gdybym w domu komputer omijała szerokim łukiem, to i tak w pracy spędzam przy nim co najmniej osiem godzin. Gdybym była siecioholiczką to najprawdopodobniej cierpiałabym na syndrom odstawienia podczas urlopu. Nic takiego nigdy mnie nie dotknęło. Gdybym była siecioholiczką to rzucałabym się na komputer w celu regulowania emocji, jak mi źle, jak mi smutno, a nawet wtedy, kiedy radość mnie rozpiera, no bo charakterystyczne dla nałogowców różniej maści jest właśnie owo przywiązanie do czegoś (swoistego narkotyku), co reguluje emocje. A ja emocji w necie unikam, jak to tylko możliwe. Najlepszym sposobem jest niewielka aktywność, zaangażowanie w zdrowych proporcjach. Nie mam tendencji do ekshibicjonizmu, nie mam też ochoty wchodzić z butami w czyjeś życie, nawet jeśli ktoś wystawia je na światło dzienne. Jakieś emocje to ja mogę wyrażać pisząc do konkretnej, znanej mi z sieci czy z reala osoby, która jest zainteresowana moim punktem widzenia. O tak, wtedy to mnie nawet ponosi 😉
Robiłam kiedyś za „wybawcę” młodej osoby płci pięknej, która została porzucona po miesiącu znajomości i bardzo to przeżywała. Było to kilkanaście lat temu na pewnym internetowym forum. Nie da się ukryć, że w swoją rolę zaangażowałam się aż nadto. Na szczęście owa internautka przeżyła od tego czasu kilka nowych znajomości z płcią brzydką, przy których też jej sekundowałam, a sytuacja na dziś jest taka, że ten pan, dzięki któremu poznałyśmy się w sieci, został jej kolegą. Dodam jeszcze, że poznałyśmy się w tzw. realu i nadal się kumplujemy 😉
Oprócz regulowania emocji sieć może być zapełnieniem pustki, co też pachnie holizmem. Może? I kiedy nie mam żadnych planów towarzyskich, kiedy nic ciekawego się nie dzieje, ale też wtedy, kiedy inne zajęcia wydają mi się mniej interesujące, włączam w domu komputer lub smartfon i …scrolluję. Zdarza się, że mam z tego powodu wyrzuty sumienia (nie lubię mieć wyrzutów sumienia), bo leży na półce kilka książek, z czego dwie zaczęte. Podobnie z książkami w czytniku, które porzucam po kilkudziesięciu stronach. Czekają też filmy, których wciąż nie mam czasu obejrzeć. Wtedy czuję, że może jednak siecioholiczką jestem.
Na pocieszenie tłumaczę sobie, że inni mają gorzej (wiem, wiem, że takie porównywanie się jest okropne, a jednak to robię). Jak w sieć się zagłębie (również jej część blogową) i trochę poczytam, to stwierdzam, że ja buszuję w przerwach między normalnym życiem, a niektórzy żyją w przerwach między buszowaniem. Pocieszenie to może niewielkie. Dlatego postanawiam nad sobą pracować. Najpierw obowiązki, potem … przyjemności 😉

Telewizja i internet czyli czas na odwyk

Był czas, kiedy przed telewizorem i komputerem spędzałam dużo czasu. Oglądałam, a właściwie słuchałam, programów informacyjnych i publicystycznych niemal non stop po to, aby być „na bieżąco”. A konieczność posiadania aktualnej wiedzy, co się dzieje, wiązała się z wykonywaną swego czasu pracą. Pracę zmieniłam, ale nawyk pozostał. Poza tym, czy nie jest przekonujące stwierdzenie, że dobrze jest mieć wiedzę o aktualnych wydarzeniach w kraju i na świecie. Można błysnąć na spotkaniu towarzyskim wiedzą o tym, który polityk powiedział, że białe jest czarne lub odwrotnie. 😉 Moje zdumienie wielokrotnie budził fakt, że ktoś czegoś nie wie z bieżących wydarzeń, co dla mnie było oczywistością.

Czy człowiekowi jest potrzebna wiedza o katastrofach i wypadkach na drugim końcu świata, o wydarzeniach strasznych i tragicznych? Jaką korzyść z wiedzy o takich wydarzeniach wynosi? A jakie pojawiają się wtedy emocje? Głównie strach, z drugiej ulga, że to się dzieje gdzieś daleko, że to nas nie dotyczy.

Zajrzałam na stronę Wirtualnej Polski w dniu 16.09.2020 r. o godz. 13.00 i oto jakie tytuły tam znalazłam:

Morze Śródziemne. Orki atakują statki

Bijatyka w domu opieki. Nie żyje 75-latek

Ktoś podpala samochody. W nocy spłonęło 9

Małopolska. Kierowca miał 6 promili

Makabra w Niemczech. Ofiarą był Polak

Makabra na Wyspach. Pies zagryzł noworodka

Lubliniec. Syreny alarmowe w całym mieście

Brutalne pobicie przed sklepem. Nowe informacje

Małopolska. Kobieta znalazła zwłoki

Poważny wypadek. Auto w powietrzu

Wystawiał fałszywe faktury. Na ponad 10 milionów

Niedźwiedź w parku. Alert w Pieninach

Czy kliknięcie w te tytuły spowoduje, że będę bardziej „na bieżąco”? Po co mi wiedza o morderstwach, pobiciach i wypadkach? Jak się poczuję czytając te wszystkie historie?

Obserwuję, jak dużo czasu przed telewizorem spędzają niektórzy ludzie, w tym moja rodzina i znajomi. A jak nie telewizor, to smartfon. Wciąż jesteśmy na bieżąco, z tym, co się dzieje, media społecznościowe zachęcają, aby dzielić się z innymi swoimi refleksjami, ale też dostarczają wiedzy, co robią nasi znajomi lub tzw. celebryci.  Informacji jest tak dużo, że czujemy się nimi wręcz przytłoczeni, ale nie jesteśmy w stanie odpuścić, a jeśli już to na chwilę, np. wtedy gdy idziemy ulicą przeglądanie stron w komórce, jest utrudnione, ale też się zdarza, że ludzi zapatrzeni w komórki kompletnie nie zwracają uwagi na otoczenie i stają się ofiarami wypadków. Kiedy wchodzę do autobusu czy pociągu, większość pasażerów ma wzrok utkwiony w ekranie smartfonu. Ludzie chyba nie potrafią już „nic nie robić”. Staliśmy się uzależnienia od … aktywności.

Z jednej strony chciałabym być „na bieżąco”, z drugiej ograniczam oglądanie telewizji. Skąd zatem czerpać wiedzę o aktualnościach? Oczywiście z internetu. Ale w nim jest jeszcze większy bałagan niż w telewizji. Oddzielenie ziarna od plew wymaga sporo wysiłku, bo tytuły bywają mylące, nie mówiąc już o tym, że niektóre wręcz „krzyczą”, abyśmy kliknęli, na co sama wielokrotnie się łapię, a treść jest kompletnie inna niż ta sugerowana w tytule. Sama łapię się często na bezsensie czytania o jakiejś celebrytce i jej życiu. Wstyd mi, że daję się podejść jak dziecko. Nie wspomnę już o migających przed oczami reklamach, które nie tylko mnie irytują, ale są obciążające dla wzroku.

Do internetu mam stosunek ambiwalentny. Kocham możliwości jakie stwarza, ale też nienawidzę za skomercjalizowanie, techniki podprogowe, manipulacje….  Sądzę, że w tym przypadku trzeba wyznawać mądrą zasadę, że wszystko jest dla ludzi, ale w rozsądnych granicach.

Telewizja wtedy, gdy coś konkretnego chcemy obejrzeć, a nie na zasadzie „niech sobie gra”. Internet w zakresie niezbędnym do poszerzania wiedzy, poznawania czegoś nowego, rozwoju. Gdyby nie internet nie trafiłabym na stronę selfmastery.pl, która stała się dla mnie inspiracją i pomaga mi poukładać sobie w głowie różne rzeczy.

Dlaczego warto zrezygnować z telewizji? Najważniejsza kwestia to czas.

Kiedy wracamy z pracy do domu naładowani pomysłami, co moglibyśmy jeszcze tego dnia zrobić, zaraz po wejściu, rozebraniu się, wypakowaniu ewentualnych zakupów, włączamy telewizor… Zabieramy się za domowe, w tym kuchenne obowiązki, a telewizor nadaje, więc słuchamy, raz uważniej, ale najczęściej jednym uchem. Kiedy przychodzi czas, że moglibyśmy wziąć się już za coś … poważnego i pożytecznego (dla każdego będzie to coś innego, dla mnie np. joga) łapiemy za pilota i latamy po kanałach, i na 99 procent na którymś z nich będzie leciało coś, co przykuje naszą uwagę, nawet jeśli to będzie obejrzany już dziesiątki razy film, to okaże się, że jest tak zabawny, że postanowimy chwilę obejrzeć, przynajmniej do reklam…  Przyjmujemy pozycję wygodną, fotel, kanapa etc. Po jakimś posiłku, wiadomo, że energii w człowieku niewiele, bo większość pochłania trawienie. A film leci dalej… A nam coraz mniej chce się robić coś … pożytecznego. Walka wewnętrzna trwa może z godzinę po to, aby poddać się …  niecałkowicie, bo przecież to, czego nie zrobiliśmy dziś, możemy zrobić jutro…

A jeśli jutro nie nadejdzie….

Może warto uzmysłowić sobie, że taki scenariusz powtarzany wielokrotnie staje się nawykiem, a dni zamieniają się w tygodnie, potem w miesiące, lata, na koniec w całe życie. I można obudzić się z myślą, że tak naprawdę to nie żyliśmy własnym życiem, ale dramatami serialowych bohaterów, karierą złych i dobrych (naszym zdaniem) polityków, emocjami sportowymi przy występach reprezentacji. Może się okazać, że naszego prawdziwego życia i prawdziwych emocji jest w tym czasie niewiele. A szkoda…

Bo życie i czas spędzony na tej ziemi ma się tylko jeden i tylko ten raz można dokonywać wyborów.

Pamiętam, że Babcia oglądała taki amerykański tasiemiec „Moda na sukces”. Kiedyś spojrzałam na jeden z odcinków i nie mogłam zrozumieć, co ona w nim widziała, skromna kobieta ze wsi, gdzieś pod lasem emocjonowała się romansami ludzi z amerykańskich wyższych sfer. Czy to na zasadzie bajki, której nigdy nie doświadczyliśmy i nie doświadczymy, a o spełnieniu której lubimy pomarzyć? Nie miałam i nie będę już mieć okazji jej o to zapytać.

Może kiedyś mniej pytań sobie zadawałam i zadowalała mnie często lekka rozrywka. Książka dla samego czytania, film dla samego oglądania, muzyka dla słuchania. Teraz sięgając po książkę, pytam siebie, po co? Co z jej treści dla mnie wynika? Czego się nauczę? Czy język mi się podoba? Bywa, że odkładam po kilku, czy kilkudziesięciu stronach, nawet wtedy, kiedy wcześniej przeczytałam wiele wspaniałych recenzji. Nie wszystko, co obiektywnie wartościowe, jest dobre dla mnie.

Co jeszcze zabiera telewizja, z czego nie zdajemy sobie często sprawy? Samodzielne myślenie i wyciąganie wniosków stało się rzadkością. Kiedy rozmawiam z kimś na tematy np. polityczne dostrzegam, że posługujemy się przekazami medialnymi. Mając określone poglądy otwieramy się tylko na treści, które są z nimi zgodne. Inne odrzucamy na wstępie i nawet nie próbujemy zrozumieć „drugiej strony”. Taka postawa stała się szczególnie zauważalna w Polsce w ostatnich latach.

Na koniec tego wpisu, do którego inspirację zaczerpnęłam ze strony selfmastery.pl, fragment wykładu Magdy, która wskazuje nam kierunek, kiedy już pozbędziemy się nawyku wiecznie włączonego telewizora 😉

Prawda jest taka, że jeżeli oglądasz dużo telewizji, dużo czasu bez sensu spędzasz przeglądając różne strony w Internecie, ciągle jesteś dostępny w mediach społecznościowych – to jest sygnał, że nie ma w Twoim życiu czegoś ważnego dla Ciebie na czym skupienie się byłoby ważniejsze niż to wszystko. I jeżeli nie masz czegoś takiego to sposobem na to żeby Twoje życie stało się lepsze nie jest włączanie serialu po to żeby zapomnieć o braku celu czy kierunku tylko odkrywanie go. Bo kiedy masz coś ważnego dla siebie w życiu nad czym pracujesz, czego się uczysz, co Cię pochłania to nie masz czasu na siedzenie przed telewizorem. Szkoda Ci na to czasu.

Zastąp telewizję czymś ważnym dla siebie. Odzyskasz swój czas, swoje życie. Nagle będziesz mógł swobodnie iść na siłownię czy poczytać książkę. Nagle będziesz się mógł wyspać, będziesz pełny energii, będzie Ci łatwiej być kreatywnym, spokojnym i zadowolonym z życia. Stań się twórcą a nie zjadaczem bezużytecznych informacji. Zamiast oglądać czyjąś wizję, stwórz swoją. Stwórz swój program na życie. Patrz ze swojej perspektywy, myśl po swojemu. Kiedy tego posmakujesz już nic nie będzie takie samo, życie zyska na realności, prawdziwości. Będziesz myślał coraz jaśniej, łatwiej będzie Ci się wsłuchać w siebie. Kiedy już minie jakiś czas zawsze możesz sobie pozwolić na to żeby czasem coś obejrzeć, czasem wejść na Facebooka, ale myślę, że po takim czasie bez mediów jak włączysz wiadomości to długo nie wytrzymasz. I to dobrze, bo to Ci nie służy.

Szukanie drugiej połówki

Jak to jest z szukaniem drugiej połówki w wieku dojrzałym? Właściwie to w takim wieku większość szuka już tej drugiej albo nawet trzeciej drugiej połówki, bo pierwsza albo odeszła, albo okazała się tą niewłaściwą i to, co miało być „do grobowej deski” zakończyło się w sądzie.

Teorii i metod szukania może być całe mnóstwo, ale i tak podstawowy podział w „nowoczesnym społeczeństwie” sprowadza się do miejsca poznania, czyli albo świat realny albo wirtualny. Bywa że ten drugi traktujemy w sposób równorzędny, czego skutki bywają opłakane. Ale nie o tym dziś chciałam napisać.

Jedna kobieta w pracy, druga w drodze do kościoła, trzecia w autobusie, a czwarta w kolejce do lekarza może spotkać swojego wymarzonego mężczyznę. Inna musi uciekać się do różnych bardziej skomplikowanych metod, choćby założenia profilu na portalu randkowym. To ostatnie stało się synonimem naszych czasów. Bo ludzie są zapracowani i wiecznie zajęci, bo ludzie się alienują, bo to wygoda, bo to sposób na zapełnienie pustki, nudy, samotności, etc. Powodów jest mnóstwo i każdy z nich jest dość przekonywujący. Nie da się ukryć, że takie portale mają w sobie coś z supermarketów i wielu ich użytkowników zachowuje się bardzo podobnie jak w tego typu przybytkach. Dla niektórych, zwłaszcza mężczyzn, obecność na takim portalu gwarantuje dość interesujące życie. Oni dokonują zakupu w tym supermarkecie, dość szybko konsumują zawartość koszyka, a potem znów wybierają się na zakupy. Tak to właśnie przebiega w wielu przypadkach, choć nie twierdzę, że wszyscy tak robią. Role się czasami zmieniają i ten, który do tej pory kupował, zostanie kupiony (upolowany), skonsumowany… To jest taka zabawa, której reguły wszyscy znają, ale niemal wszyscy twierdzą, że „szukają na poważnie” i chyba w to wierzą. Są ludzie od portali randkowych uzależnieni. Bo to lubią? Bo czują ekscytację? Bo kiedyś mieli szczęście poznać kogoś właściwego tą drogą? Gdyby był właściwy to nie musieliby na portal wracać. Przypomina mi to sytuację, kiedy to mój znajomy z dawnych lat, hazardzista twierdził, że dlatego nie może skończyć z graniem w ruletkę, bo kiedyś kasyno dało mu wygrać bajońską sumę. Nie uwierzyłabym, gdybym tego nie widziała. Owszem, raz wygrał równowartość dobrej klasy samochodu. Potem jednak szybko te pieniądze przegrał. I chyba do tej pory próbuje się odegrać, choć już nie ma z czego, bo od tamtego czasu stracił równowartość kilku a może kilkunastu samochodów. Ta mała dygresja pozwala sobie uzmysłowić jak blisko jest od normalnego szukania do szukania nałogowego.

Moja wiedza o funkcjonowania portali randkowych bierze się głównie z faktu, że mam dwie znajome, jedna panienka lat 30 i druga też panienka lat 40+, które w ten sposób szukały i szukają (obie robią to już kilka lat). Ja też miałam w tej dziedzinie epizod, o którym może kiedyś wspomnę.

Jak nasłucham się i naczytam  różnych opowieści na temat znajomości nawiązanych drogą wirtualną na specjalnych, przeznaczonych do tego portalach, to mam coraz większe przekonanie, że może lepiej tam nie wchodzić…. bo, nie daj Boże, już się nie wyjdzie. Jeśli naprawdę chce się kogoś kompatybilnego znaleźć to takie portale albo to umożliwiają szybko i bezboleśnie albo uzależniają i robią wodę z mózgu, o obniżaniu poczucia własnej wartości nie wspomnę. Owszem, znane są przypadki, kiedy ludzie odnajdują się w wirtualu, a potem żyją długo i szczęśliwie. Dotyczy to ludzi zdecydowanych, wiedzących kogo i po co szukają, a przede wszystkich konsekwentnych i gotowych na związek. Te pozytywne przykłady każą większości „szukających na poważnie” wierzyć, że i im się uda. Pomijam kategorię tych, którzy tylko się na takich portalach bawią.

Nie zawsze się udaje. Moim zdaniem obecność na takim portalu to jest przede wszystkim „ciężka praca” i zapewnienie sobie huśtawki emocjonalnej, której zdrowotne skutki nie są zbyt dobre. Do przeżywania czegoś takiego trzeba rzeczywiście mieć zdrowie. Chyba że stosuje się zasadę zero emocji, maksimum myślenia, która wydaje się w tym miejscu najodpowiedniejsza. Takim ludziom pewnie się udaje.

Argumentem przemawiającym za szukaniem partnera na @ pustyni, dość często przywoływanym, jest traktowanie tego jak wykupienie losu na loterii, żeby nikt nam nie mówił, że nie próbujemy. Owszem, coś w tym jest. Skoro w pracy czy w autobusie się nie udaje, to trzeba wykorzystać wszystkie, dostępne możliwości. Ale z drugiej strony to człowieka rozleniwia, bo staje się mniej aktywny, mniej mu się chce bywać, uczestniczyć, starać się w realu. Na portalu zawsze ktoś się pojawi, jak nie ten to tamten, zawsze coś się dzieje. A wysiłek to przecież żaden. Wystarczy kliknąć. Z tym wysiłkiem to nie do końca prawda, tylko z pozoru wygląda to na łatwe. Jeśli komuś naprawdę zależy poświęca i dużo czasu, i dużo energii, emocji, uczuć, a może jeszcze innych rzeczy, aby zbliżyć się do osiągnięcia celu. Bywa, że im mocniej się stara, tym efekty mizerniejsze, co działa zniechęcająco, destrukcyjnie.

Mam na to przykłady. Znajoma funkcjonuje w ten sposób od kilku lat. Robi niewielkie przerwy. Poznała trzech panów, którzy na początku wydawali się tymi właściwymi. Doświadczenie, jakie zdobyła, zapewne jest istotne. Ale czy coś to u niej zmieniło? Ona twierdzi, że przynajmniej coś przeżyła. Owszem. I dobrego, i złego. Ale czy to ją zmieniło? A po co miałoby zmieniać? – można zapytać. Inteligentny człowiek umie wyciągać wnioski, uczy się. Jeśli kilka z kolei związków okazuje się niedocelowymi to nie dowód, że „wszyscy faceci to świnie”, ale sygnał, żeby przyjrzeć się samej sobie. Może popełniam jakiś błąd? Czy jestem naprawdę gotowa na poważny związek? Jakie są moje atuty, a jakie wady? Czy jestem świadoma, odważna, nie mam kompleksów? Kobieta w pierwszej kolejności musi być atrakcyjna dla siebie, musi czuć się dobrze – ze sobą. Musi wyleczyć swoje kompleksy, nabrać odwagi, czasami odkryć tajemnice własnej kobiecości i seksualności, by faceci wodzili za nimi oczami. To ostatnie zdanie napisał mężczyzna (www.blog-mezczyzny.pl). Trudno się nie zgodzić.

Zanim więc postanowimy pobuszować w necie najpierw trzeba jak najlepiej poznać samą siebie, po to jest nam potrzebna samotność. Ważna jest też szczerość wobec siebie, a więc posiadanie świadomości własnych możliwości, zalet i wad, a także akceptacja prawdy, nie zawsze miłej. Jak każdy człowiek nie jesteśmy idealne, mamy braki, nie tylko w wyglądzie zewnętrznym, ale głównie jeśli chodzi o psychikę, siłę, emocje i inteligencję. Źródła porażek w związkach tkwią nie w braku szczerości wobec potencjalnego partnera, ale w braku powiedzenia sobie samej szczerze np. „bywam naiwna”, „wcale nie jestem ładna”, „dużo rzeczy muszę zmienić”, „za szybko się angażuję”, „za wcześnie wskakuję do łóżka”, etc. Trzeba w sobie znaleźć to, co przyciąga cwaniaków i to wyeliminować. Efekty zauważymy, kiedy ludzie będą czuć przed nami respekt. No i jeszcze kwestia stawiania poprzeczki wysoko. Odnoszę wrażenie, że osoby będące stałymi bywalcami portali randkowych tę poprzeczkę obniżają. Wydaje się to naturalne, skoro nie widać efektów i daje o sobie znać zniecierpliwienie. Warto jednak zostać przy tej wysokiej poprzeczce. Wymagać i egzekwować. I nie wybaczać poważnych błędów. To niełatwa postawa. Wiele kobiet łamie zasady dochodząc do wniosku, że w przeciwnym razie będą same do końca życia. Czy warto być takim twardym  i wymagającym? Warto. A z pewnością gdzieś w naszej okolicy (wirtualnej czy realnej) pojawi się ktoś, kto szuka dokładnie Ciebie, takiej, jaką jesteś. Jeśli to będzie TEN, to będzie robił wszystko, na wszystko się zgodzi, abyś była z nim już na zawsze.

Kiedyś czytałam książkę, której tytułu nie pamiętam, ale wryło mi się w pamięć jedno zdanie: Kiedy wewnętrznie pusta ruszasz szukać miłości, możesz znaleźć tylko pustkę…

Osobiście uważam, że sporo jeszcze pracy przede mną. Pracy „nad samą sobą”, abym mogła wziąć się na poważnie za szukanie ewentualnego partnera, czy to w realu czy w wirtualu (o ile nie dojdę do wniosku, że i bez niego mogę się świetnie realizować). Moje spotkanie z Darkiem uzmysłowiło mi tylko jaka słaba jeszcze ze mnie istota. Jedynie w teorii jestem niezła. A może nie tyle o szukanie tu chodzi, ile o gotowość do związku. Kiedy jesteśmy gotowi, nie musimy nawet szukać, kandydat sam się pojawi 😉