Archiwa tagu: kobieta mężczyzna związki

Odgrzewane kotlety

Nie należę do miłośniczek odgrzewanych kotletów, w ogóle preferuję świeże pożywienie. A co ze znajomościami, które określa się tym mianem? Zamiennie stosuje też określenie „wchodzić drugi raz do tej samej rzeki”.

Nie do rzadkości należą przypadki par, które się schodzą i rozchodzą. Nie jest to do końca normalne, przynajmniej w mojej opinii – świadczy o toksyczności relacji. Mam taką koleżankę, która spotyka się z mężczyzną od bardzo wielu lat, wciąż się kłócą, ale wciąż się też godzą, taka widocznie ich natura. W takiej sytuacji nie można mówić o ogrzewanym kotlecie, bo to stan permanentny i chyba do końca życia tak im zostanie.

Odgrzewane kotlety są wtedy, kiedy wraca się do związku po dłuższej przerwie spowodowanej jakąś poważną przyczyną, np. zdradą. Ludzie nie rozstają się bez powodu, choć zdarzają się powody … obiektywne, np. wyjazd do pracy za granicę i osłabienie więzi.

Związek to związek, choć nie trzeba razem mieszkać, ale intensywność relacji nie pozostawia wątpliwości, że ludzie ze sobą są.

W takich związkach powrotów nie akceptuję, nie przewiduję, co nie znaczy, że nie jestem w stanie wybaczyć. Owszem potrafię, choć tylko raz… kierując się w tej dziedzinie powiedzonkiem z którejś z książek Coelho „Co zdarzyło się raz, może już nigdy się nie zdarzyć. Co zdarzyło się dwa razy, zdarzy się i trzeci”.

Dawno, dawno temu nie kierowałam się tą zasadą, nie tylko dlatego, że jej nie znałam. Wybaczyłam po raz drugi, a potem trzeci czwarty i piąty, a zakończenie nietrudno przewidzieć. Ale te powroty to też nie były odgrzewane kotlety, to był po prostu chory związek, ja sama byłam chora, o moim partnerze nie wspominając.

Czy odgrzewane kotlety zawsze kończą się niestrawnością? Znam z własnego podwórka przykład świadczący o czymś wprost przeciwnym. Kolega był zatwardziałym kawalerem. Choć dużymi krokami zbliżał się do 40tki to wciąż nie przejawiał zainteresowania stałym związkiem. A powodzenie miał duże, bo i przystojny, i inteligentny i dobry z niego chłopak. Pamiętam jego ostatnią imprezę imieninową w wynajętej kawalerce, kiedy towarzyszyła mu sympatyczna blondynka. Dowiedziałam się, że to coś poważnego i trzymałam kciuki za szczęśliwy finał tej znajomości.

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy po roku od tej imprezy kolega zaprosił mnie do swojego nowego mieszkania i przedstawił … narzeczoną. To nie była blondynka, a szatynka.

Dziewczyna przeurocza, a ich historia nieprawdopodobna.

Poznali się w wieku ok.18 lat, on 2 czy 3 lata starszy od niej, zaczęli ze sobą chodzić i całkiem poważnie myśleć o przyszłości. Po kilku latach coś się zmieniło, oboje zaczęli studia, chyba w innych miastach, ale tego nie jestem pewna. Nie pamiętam też jak to się stało, że zerwali. Zero kontaktów.

Mija 18 lat, kolega idzie ulicą w mieście, gdzie los go rzucił i … spotyka swoją „starą” miłość. Oboje pochodzą z zupełnie innej części Polski, studiowali też w innym mieście, i spotykają się w wielomilionowej aglomeracji. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy, albo wyjść z domu później czy wcześniej, aby takie spotkanie się nie zdarzyło. Ale pewnie musiało się zdarzyć.

Byłam na ich ślubie, a teraz cieszą się już dwójką dzieci.

W ich przypadku odgrzewany kotlet okazał się po prostu wyśmienity. Czy warto więc wchodzić drugi raz do tej samej rzeki?  Czasami tak, czasami nie. Generalizowanie nie ma sensu.

Piosenka (prawie) na temat 😉

 

Spotkanie z Darkiem czyli powrót do przeszłości

Obudziłam się za wcześnie. Jak zwykle wtedy, gdy czeka mnie coś ważnego nie mogę spać. Głowa pełna kłębiących się myśli. Jak będzie? Czy coś poczuję? Czy on będzie taki, jak go sobie wyobrażałam? Wzięłam się za przygotowania. Ja się właściwie osiem lat na to spotkanie przygotowywałam. Poziom adrenaliny wzrastał z każdą godziną, a potem i minutą. Pobiegłam do sklepu po zakupy, zaplanowałam kilka dań na obiad i kolację, sporo produktów jeszcze mi brakowało. Wróciłam objuczona. Biegając między kuchnią a dużym pokojem próbowałam robić kilka rzeczy jednocześnie.

W ferworze porządków musiałam poruszyć obrazem, bo w pewnym momencie spadł z hukiem na podłogę aż rama się oderwała. No pięknie! I co zrobić? Przecież nie będę wzywać osiedlowej „złotej rączki”, a sama to ja mam dwie lewe ręce do takich rzeczy. Postawiłam obraz na podłodze, niech sobie stoi. Może Darek coś wymyśli?

Wysłałam mu rano sms z pytaniem, jak mija podróż. Cisza. Zaczęłam się martwić, może zaspał i nie zdążył na pociąg, a może zrezygnował? Różne scenariusze chodziły mi po głowie. Złapałam za telefon i dzwonię na komórkę. Odebrał. Pytam, jak mija podróż i czy ma ze sobą wiertarkę? Co takiego? – mówi zaskoczony. Wyjaśniłam, co stało się z obrazem, i że liczę na jego pomoc. Wybuchnął śmiechem. Ciekawe jak wygląda kiedy się śmieje? – pomyślałam. Niedługo to zobaczę.

Kiedy kuchenne sprawy były już właściwie załatwione wzięłam się za różne zabiegi kosmetyczne, głównie za fryzurę, którą zmuszona byłam sama ułożyć. Byłam u fryzjerki dwa dni wcześniej na strzyżeniu i farbowaniu, nie miała jednak wolnego terminu na sobotę rano, więc postanowiłam poradzić sobie sama. Mam odpowiednie ustrojstwa ułatwiające to zadanie.

Makijaż dyskretny. Sukienka w kwiaty niebiesko-biało-zielone. Biała marynarka. Ruszam na dworzec.

Nie byłam na dworcu w moim pięknym mieście od dość dawna i na miejscu stwierdziłam, że nie tylko się zmienił, ale jakoś nie mogę się połapać, gdzie szukać właściwego peronu, gdzie pytać, etc. Niektóre przejścia zablokowane, miotam się między peronami, w końcu słyszę oczekiwany komunikat. Zaraz pociąg nadjedzie. W gardle mi zaschło, biegnę jeszcze do kiosku i kupuję butelkę wody mineralnej.

Uff… pociąg wjeżdża. Wiem, że Darek jest w pierwszym wagonie za lokomotywą, biegnę więc w tym kierunku. Patrzę jak pasażerowie wychodzą. Widzę jakichś mężczyzn. Idzie jeden, mija mnie. Nie on. Idzie następny. Temu przyglądam się uważniej, bo nie jestem pewna. Zdjęcie Darka nie było dokładne. Poza tym zdjęcie najczęściej nie oddają rzeczywistości. W końcu widzę jakiegoś luzaka w jeansach i czarnym t-shircie z plecaczkiem. To musi być on! Zbliżamy się. Witamy cmoknięciem w policzek. Czemu jesteś taka zdenerwowana? – pyta. Tłumaczę, że trochę się pogubiłam na dworcu, że nie byłam pewna, na który peron wjedzie pociąg, i tak dalej. Co tu tłumaczyć – myślę. Która kobieta nie byłaby na moim miejscu zdenerwowana? Po kilku latach znania kogoś z maili i rozmów wreszcie mam okazję go zobaczyć, porozmawiać i dotknąć. A on? Pewnie też był zdenerwowany tylko potrafi się świetnie kamuflować.

Nie pamiętam dokładnie pierwszego maila, jakiego od Darka dostałam. Mój adres wziął z firmowej strony, nasze firmy współpracowały. Pamiętam, że chciał popisać z kimś z Polski, aby mieć kontakt z językiem, aby mieć możliwość komentowania tego, co w Polsce się działo. Zastrzegł, że jako żonaty, nie jest zainteresowany znajomością z podtekstem damsko-męskim. Nie miałam nic przeciwko, choć sama mężatką już nie byłam. Traktowałam go jako wirtualnego znajomego, a nasza korespondencja była poprawna i pozbawiona wszelkich podtekstów.

Po dwóch, trzech latach takiego pisania Darek poprosił mnie o numer telefonu i zaproponował, że zadzwoni. Zgodziłam się. Pamiętam, że ta pierwsza rozmowa wywarła na mnie duże wrażenie. Darek miał bardzo młody głos, był inteligentny i szalenie dowcipny, przez całą naszą rozmowę uśmiech nie schodził mi z ust.

Zapytałam, kiedy przyjedzie do Polski i kiedy będziemy mogli się zobaczyć. Chciałam tego. To było dla mnie oczywiste, że ludzie, którzy mają kontakt wirtualny przenoszą go do tzw. reala. Nic z tego nie wyszło. Napisał, że ma problemy rodzinne. Ja w tym czasie zmieniałam pracę. Nasza korespondencja umarła więc śmiercią naturalną. Minął rok. Cisza. W lipcu 2010 r. dostałam maila. Pisał, że dużo się w jego życiu zmieniło i wszystko mi wyjaśni jak zadzwoni. Okazało się, że rozstał się z żoną. Nie pytałam o powody. Musiał kupić mieszkanie dla siebie i zacząć urządzać się od nowa. Od tego czasu nasze kontakty stały się zdecydowanie intensywniejsze. Mieszkał sam, mógł dzwonić, kiedy przyszła mu na to ochota. Nie zrezygnowaliśmy z maili. Wrócił temat spotkania. I to ja chyba bardziej do niego parłam niż Darek. Jeszcze rok trzeba było czekać, ale w końcu ustaliliśmy termin.

Darek miał zarezerwowany hotel. Zapytałam, czy wolałby najpierw pojechać do hotelu, czy może od razu pojedziemy do mnie na obiad? Ty tu rządzisz – odpowiedział. Wiec zaczęłam rządzić, a właściwie to wybierać najbardziej optymalne, moim zdaniem, rozwiązania. Uznałam, że po tylu godzinach podróży z pewnością jest głodny, a hotel nie ucieknie, tym bardziej, że był od mojego mieszkania rzut beretem. Specjalnie taką lokalizację zasugerowałam. Od początku nie rozpatrywałam opcji, że zaproponuję mu gościnę u siebie. Uznałam, że zdecydowanie lepiej i dla mnie, i dla niego, będzie zamieszkanie w hotelu. To tylko jedna noc.

Przyjechaliśmy do mnie. Obraz obejrzał i zignorował temat przymocowania go do ściany. No cóż, będę musiała zadzwonić do pana „złotej rączki”.

Poszłam do kuchni, przygotowując posiłek rozmawialiśmy cały czas. Dał mi trzy prezenty, płytę, książkę i nalewkę. Ta ostatnia rewelacyjna, bo w ten sam dzień nastąpiła degustacja.

Po obiedzie ok. 18.00 poszliśmy do hotelu, na krótko, zameldował się, wziął klucze, obejrzeliśmy pokój, całkiem przytulny i duży. A później trochę pospacerowaliśmy po mieście. Zaproponowałam, że dam mu nieco wolności, niech sobie robi, co chce, a ja potrzebuję godziny na posprzątanie po obiedzie i przygotowanie kolacji. Miał do mnie przyjść sam. Nietrudno było trafić.

W trakcie kolacji piliśmy wino, słuchaliśmy muzyki, mojej ulubionej. Przy utworze Bruce’a Springsteena „Dancing in the dark” porwał mnie do tańca. Tańczy świetnie, doszłam do wniosku, że moje poczucie rytmu przy nim kuleje. Poza tym ja naprawdę rzadko tańczę, uświadomiłam sobie, jak dawno nie tańczyłam z mężczyzną.

Roześmiani, roztańczeni i …winem rozweseleni ruszyliśmy w miasto. Chciałam mu pokazać miejsca i ciekawe, i ważne dla mnie, a nawet takie, gdzie sama jeszcze nie byłam. Ten długaśny spacer zaowocował bąblami na stopach, ale warto było.

Moje miasto nocą jest piękne, a może pięknym szczególnie mi się wydało, bo szłam z kimś ważnym, z mężczyzną, którego lubię i na poznanie którego tak długo czekałam. Trzymaliśmy się za ręce i szliśmy, szliśmy, na koniec wzdłuż brzegu rzeki. Czułam się cudownie, rozpierało mnie poczucie wolności, szczęścia, wzruszenia. To jest właśnie jedna z takich chwil, dla których się żyje – pomyślałam. Powiedziałam mu o tym.

Uświadomiłam sobie, że nie damy rady pokonać trasy do domu na piechotę, zmęczenie dawało o sobie znać, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Złapaliśmy taksówkę, która zawiozła nas do mojej dzielnicy. Darek odprowadził mnie do mieszkania, długo się żegnaliśmy. Zachowywaliśmy się jak para nastolatków, która nie ma gdzie się całować i robi to na klatce schodowej. Nie chciał wejść na górę, a ja nie naciskałam. Kiedy wróciłam do mieszkania padłam jak nieżywa na łóżko.

Problem w tym, że nie za bardzo mogłam usnąć. Przewracałam się z boku na bok. A o godzinie 5.00 po prostu wstałam, bo już nie dało się nawet przewracać. Pewnie emocje, wysokie obroty na jakich funkcjonowałam w sobotę spowodowały bezsenność. Na domiar złego jakiś owad ugryzł mnie w policzek. Umówiliśmy się z Darkiem, że zadzwonię rano, on zje śniadanie w hotelu i przyjdzie do mnie. Kiedy zadzwoniłam o 9.00 okazało się, że mój telefon go obudził. Zazdrościłam mu dobrego snu.

Kiedy przyszedł do mnie w niedziele przed południem odniosłam wrażenie, jakby się nieco …oddalił. Trudno mi to określić, może to kompletnie irracjonalne i nie mające uzasadnienia odczucie. Usiedliśmy obok siebie na kanapie. Chciałam, aby mnie przytulił, może pocałował, ale nic takiego się nie stało. Było tak, jakbym ja czuła większą siłę przyciągania, a on mniejszą. Jakbym ja poszła do przodu, a on został kilka kroków w tyle. Może ja poszłam za daleko, a on chciał przystopować?

Zrobiło mi się smutno. Uświadomiłam sobie, że to jeszcze kilka godzin i on wyjedzie i tylko to jest pewne. Kiedy uświadamiamy sobie, że moglibyśmy być z kimś blisko, darzyć go uczuciem, a to z różnych powodów (choćby odległości) jest niemożliwe, albo mało prawdopodobne, to rodzi się jakieś ogromne poczucie straty. Dziwne, bo przecież jeszcze nic się nie zdarzyło, oprócz tych kilku pięknych chwil. Dotarło do mnie to wszechogarniające poczucie smutku, pustki, samotności. Pustki bez niego, choć on jeszcze był. I pewnie dlatego, że jeszcze był, tak bardzo serce bolało i nie pozwalało w pełni cieszyć się kolejnymi godzinami wspólnie spędzanego czasu. A trzeba przyznać, że w wielu miejscach byliśmy, jako przewodniczka stanęłam na wysokości zadania. Ale przez cały czas wracał smutek i poczucie straty, i zdziwienie, że czuję to, co czuję. Co ja mogłam stracić, skoro nic jeszcze nie miałam? Może ja sobie coś wyimaginowałam i bolała utrata tych złudzeń? Wydawałoby się, że tak racjonalna osoba jak ja, potrafi sobie wszystko wyjaśnić, ale tego poczucia smutku nie jestem w stanie zrozumieć do dziś i jednoznacznie ocenić. Czyżbym się zakochała? Nie sądzę. Można by to nazwać oczarowaniem. Właśnie takim zakręceniem, to fajne, radosne uczucie. Dlaczego więc ta nostalgia, to niewiadomo co? Może to boli TĘSKNOTA, za czymś, za jakąś pełnią, za pewnością, za miłością, za kochaniem i byciem kochanym. Darek wyzwolił coś, co tkwiło w uśpieniu i co w sumie z nim samym, a nawet wszystkimi facetami tego świata, ma niewiele wspólnego. A może to odezwała się prawdziwa samotność. Dotychczas wydawało mi się, że z samotnością radzę sobie świetnie, że oswoiłam ją, polubiłam i zaprzyjaźniłam się. Ale może w momencie, kiedy tak intensywnie byłam z drugim człowiekiem i zobaczyłam, co jest po drugiej, przeciwnej stronie samotności, zrozumiałam, że bardzo mi tego brakuje? Może? Mnóstwo miałam wątpliwości. I pewnie nadal będę je miała. Ale na szczęście wyszłam z tego smutku, a Darkowi nie dałam podstaw do odczucia tej zmiany nastroju. Co nie znaczy, że sam tego nie zauważył. Nie mam pojęcia, bo nic nie powiedział. Może dobra ze mnie aktorka? Gdyby zapytał – czemu jesteś smutna? i tak nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Nie wiedziałam dlaczego i do tej pory nie mam co do tego pewności.

Darek, choć odjechał, nie zniknął z mojego życia. Cieszę się, że był w moim mieście, w moim domu, ale najbardziej cieszę się z tego, że w ogóle JEST.  

To szalenie otwarty i dowcipny człowiek. Uwielbiam jego poczucie humoru, uwielbiam przekomarzać się z nim.

Na przystanku stoi dziewczyna z chłopakiem. Próbuje zrobić skłon rąk do stóp, nie udaje jej się dosięgnąć. Chłopak ją dopinguje, aby próbowała dalej. Darek staje obok niej i robi taki sam skłon, jemu się udaje. Co zważywszy na, gołym okiem widoczną różnicę wieku, jest nieco zaskakujące. Dziewczyna wybucha śmiechem.

Kiedy próbowałam zapłacić za lody w kawiarni, Darek krzyczy do kasjerki, aby nie przyjmowała pieniędzy od tej pani, bo ma fałszywe pieniądze. Wszyscy łapią dowcip i uśmiechają się do nas. Było jeszcze kilka takich fajnych sytuacji.

Pojechałam z Darkiem na dworzec. Nie czekałam aż pociąg ruszy. Odeszłam.

*

Cierpię od jakiegoś czasu na kompletny brak weny, brak czasu i inne rzeczy, które oddalają mnie od komputera, dlatego posiłkuję się „starymi” tekstami. Obiecałam kiedyś na tym blogu, że opiszę spotkanie z Darkiem i kiedyś je zamieszczę. Dziś doszłam do wniosku, że taki czas właśnie nadszedł więc zamieszczam owoc swojego grafomaństwa 😉 Tekstu nie zmieniam, nie aktualizuję, oddaje on mój stan ducha bezpośrednio po spotkaniu z Darkiem, bo napisałam go kilka dni po jego wizycie. Wtedy nie chciałam go zamieszczać, sama nie wiem czemu 😉