Trafiłam w sieci na wiadomość o samobójczej śmierci 35-letniego księdza Arkadiusza z Sokołowa Podlaskiego. Wśród parafian wywołało to szok i niedowierzanie. Ludzie zachodzą w głowę, dlaczego to zrobił? Co stało za tą dramatyczną decyzją? Prawda być może nigdy nie zostanie ujawniona i jest to kwestia drugorzędna. Istotny jest fakt, że ksiądz nie dał rady zmierzyć się z problemem, przed którym stanął. Nie potrafił znaleźć drogi wyjścia. Zapewne jako ksiądz funkcjonował dobrze, gorzej jako człowiek. Był dobrym duchownym, ulubieńcem ludzi młodych, otwartym, pasjonatem motocykli. Żal i smutek, a także refleksja, że duchowość w jego przypadku okazała się, być może, ciężarem, którego jako człowiek nie mógł udźwignąć.
Zostałam wychowana, jak większość z nas, w wierze katolickiej. Każde ważne wydarzenie z przeszłości było związane z religią i kościołem, chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub i wreszcie pogrzeb. Kościół i ksiądz towarzyszy nam od dziecka do śmierci. Chodzimy na msze, modlimy się, spowiadamy, przyjmujemy komunię, ale czy … wierzymy? I w co tak naprawdę wierzymy? W kogo? Jak wyobrażamy sobie życie wieczne?
Można wierzyć w Boga, w Ducha świętego i w niebo, do którego trafimy po śmierci, można wznosić modły do Matki Boskiej, a nie wierzyć sobie, nie ufać sobie i tak naprawdę można nie żyć, wierząc w to, że prawdziwe życie będzie dopiero po śmierci. Wiara dla wielu ludzi oznacza, że przestają myśleć, analizować, dyskutować, mają zawierzyć i nie kwestionować niczego, a tym bardziej niczego nie odkrywać na własną rękę, bo wszystko już zostało odkryte i nie potrzebujemy się tym zajmować.
Ja tak nie potrafię.
Wiem, że nic nie wiem i pewne rzeczy są dla mnie … nie do pojęcia rozumem, ale to nie znaczy, że nie mogę sama interpretować tego, co Bóg, jakkolwiek go pojmuję, chciałby powiedzieć ludziom, zwłaszcza o tym, co jest dobre, a co złe. Nie musi mi tego mówić ksiądz, ani żadna święta księga. Intuicja to podpowiada.
Mówi się, że wiara jest darem i kiedy widzimy osoby głęboko wierzące, a sami miotamy się od ściany do ściany w poszukiwaniu sensu własnej egzystencji, to dostrzegamy wiele plusów w takiej jednoznacznej postawie religijnej. A nawet zazdrościmy tym, którzy ten dar bezwarunkowej i bezgranicznej wiary posiedli…. Bo mają się czego chwycić, mają kogoś, kto zapewni im opiekę, do kogo zawsze mogą się zwrócić, po prostu nigdy nie zostają sami.
Może rzeczywiście tak jest lepiej żyć? Spokojne, proste i pozbawione wątpliwości życie. Po co je komplikować rozmyślaniem o wszystkim i o niczym, słuchaniem samego siebie, zagłębianiem się w swoje wnętrze i wiecznym zwątpieniem.
Zapewne znamy takich ludzi, którzy świecą przykładem jako wzorowi katolicy, rozmodleni, obowiązkowi w praktykach religijnych, ale także, co najważniejsze, żyjący w zgodzie ze swoją wiarą. Jeśli wiara w Boga, jest jednocześnie wiarą w człowieka i czynieniem dobra, to można takiej postawie tylko przyklasnąć…
Jednak po drugiej stronie jest grupa znacznie głośniejsza, to ludzie, którzy jawią się jako wzorowi katolicy, a zieją nienawiścią do wszystkiego, co niezgodne z ich postrzeganiem świata. Gorzej, kiedy nienawiść kierowana jest do ludzi, do obcych, inaczej myślących, ale też do członków rodziny, którzy nie podzielają tej samej wiary lub mają inne poglądy na różne życiowe kwestie. Nie jest trudno takich ludzi rozpoznać, nie tylko na podstawie tego, co i jak mówią i w jaki sposób się zachowują, ale również jak wyglądają, jak na nas patrzą, jaki mają tembr głosu. Ludzie autentyczni, życzliwi, zwyczajnie dobrzy, mają to …wypisane na twarzy. Ćwiczę się w umiejętności rozpoznawania takich spojrzeń i odpowiadania im również pogodnym uśmiechem. Uczestnicząc w nabożeństwie można poobserwować ludzkie zachowania, wyraz twarzy, spojrzenie, co prawda takiej obserwacji ksiądz by zapewne nie pochwalił, ale…. nie sądzę, aby Bóg miał coś przeciwko temu.
No właśnie, każdy wierzy na swój sposób. Ja również. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wierzę, nie mogłabym odpowiedzieć ani tak, ani nie. Agnostyczka? Może. Moja wiara jest, ktoś powie słaba, a ja sądzę, że bardziej wierzę w człowieka i w życie, jako przejaw boskości, niż Boga, którego obraz stworzył i podpowiada mi kościół.
Potrzebujemy praktyk religijnych właśnie po to, aby się w siebie wsłuchać… i pewnie wielu chrześcijan wykorzystuje okazje mszy świętej lub modlitwy do wniknięcia w swoją najgłębszą świadomość, rozważenia nurtujących problemów, porozmawiania bardziej ze sobą niż z Bogiem. Taka swoista medytacja. Bo gdzież ten Bóg jest, jeśli nie w nas czy w drugim człowieku? Usytuowanie go gdzieś daleko od nas, powoduje, że czujemy się oddzieleni, odrębni, jakby to był surowy rodzic, karzący i nagradzający, ale najczęściej krytyczny, oceniający. My słabi ludzie, i ON, wielki, dobry i niedostępny. Takie postrzeganie Boga przynosi więcej szkody niż pożytku. Boskości trzeba szukać w sobie, w bliźnich, w przyrodzie, w kamieniu i w każdym innym przejawie życia na ziemi.
Pamiętam z dzieciństwa taką modlitwę: Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak za wszystko miłuję…. To „niepojmowanie” Boga zostaje nam na bardzo długo…. bywa, że do końca. A może nie musimy pojmować, wystarczy czuć, a do czucia potrzebne jest „tylko” lub „aż”… wrażliwe, czujące serce.
*
Polecam film na stronie selfmastery.pl pt.: „Największa Pułapka Duchowości | Cień Duchowości”, który zainspirował mnie do tego wpisu.