Jak mawiała moja babcia są ludzie i ludziska. Ten podział wyklucza takich, niedookreślonych, czyli większość. Bo czy człowiek może być wyłącznie dobry, albo wyłącznie zły? Zresztą kto ma prawo dokonać takiej oceny i wrzucić konkretnego człowieka do worka z napisem „zły” albo „dobry”. Znane, nie tylko z literatury, są przykłady ludzi, będących z pozoru przykładnymi obywatelami, ojcami i mężami, a okazywało się, że byli zdolni do okrutnych czynów, np. makabrycznych morderstw.
Nie ma czystego dobra i czystego zła. Są tylko złe i dobre czyny. Wśród hitlerowskich oprawców też byli dobrzy mężowe, wzorowi synowie, przykładni ojcowie. Człowiek nie jest jednowymiarowy. Ilu grzeszników nawróciło się, i zostało świętymi. Może do wielkiego dobra zdolni są tylko ci, którzy otarli się o wielkie zło?
W każdym drzemie ta ciemniejsza strona. Większość z nas jednak nie daje jej szans na ujawnienie się, bo kręgosłup moralny, wychowanie, kościół, określają co jest dobre, a co złe, a wielu z nas intuicyjnie to czuje nie potrzebując do tego drogowskazów ani autorytetów. Nie trzeba czytać biblii i chodzić codziennie do kościoła, aby wiedzieć, jaką postawę przyjąć wobec przejawów zła.
Co jednak w sytuacji, kiedy nauczyciel (kurator oświaty z Łodzi) mówi o wirusie LGBT gorszym od koronawirusa, ksiądz arcybiskup Jędraszewski o tęczowej zarazie, a prezydent Polski o tym, że LGBT to nie ludzie, a ideologia? Jeśli człowiek sam nie czuje intuicyjnie, co jest dobre, a co złe, to korzysta z takich „autorytetów”, które mu wskazują „wroga” i dają przekonanie, że on jest po właściwej, tej dobrej, stronie. Przecież słucha katolickiego radia i telewizji, słucha hierarchów, przewodników duchowych, nie wspominając o pewnym zbawcy narodu. Oni są mądrzy, oni wszystko wiedzą najlepiej, trzeba im zawierzyć i iść za nimi, choćby w ogień w obronie … religii i chrześcijańskich wartości.
Wielu ludzi nie stać na pogłębioną refleksję, na własną analizę, na swoje wnioski. Nie stać, bo albo nie mają dostatecznej wiedzy o świecie, albo nie wypracowali zdolności samodzielnego myślenia, albo mają inne życiowe sprawy na głowie, więc brak im czasu na jakąkolwiek autorefleksję. Słucham i czytam ludzi mówiących telewizyjnymi przekazami. Nie mają własnego zdania, nie mają nawet ochoty się nad tym własnym zdaniem zastanowić, bo media dają im gotowy „produkt”, w zależności od tego, po której stronie barykady stoją.
Zostaliśmy podzielenie na dwa nieprzystające do siebie światy. Oba nie są dobre. Choć po obu znajdą się ludzie nie czyniący krzywdy drugiemu człowiekowi.
Zawieszenie tęczowej flagi na figurze Chrystusa przed warszawskim kościołem nie narusza moich uczuć religijnych, ale innych katolików uczucia może naruszać. Dlatego można zapytać, po co ktoś zawiesza flagę tęczową właśnie tam? Bez refleksji, że może nie tędy droga. Wzajemne oskarżanie i prowokowanie nakręca spiralę niezrozumienia i podziałów. Jedni zrobią „strefę wolną od LGBT”, a inni w odwecie będą zawieszać przed kościołem tęczowe flagi albo niszczyć samochody z hasłami, którym się przeciwstawiają. Podejrzewam, że Chrystus nie miałby nic przeciwko tęczowej fladze na swoim pomniku. Prędzej zrezygnowałby z samego pomnika. Symptomatyczne w tym kontekście są również ostatnie słowa papieża Franciszka: Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi. Proszę wszystkich o zaprzestanie używania religii w celu budzenia nienawiści, przemocy, ekstremizmu i ślepego fanatyzmu.
Stwierdzam ze smutkiem, że niewielu z nas, stać na pogłębioną refleksję wobec problemów współczesnego świata, i tych prawdziwych, i tych sztucznie wykreowanych. Przyjmujemy na wiarę poglądy innych i ich interpretacje, bo tak wygodniej. Wielu z nas czyta wyłącznie tytuły, albo nagłówki artykułów, i już wiemy, co myśleć na dany temat. Nasze myślenie, zgodne z naszymi przekonaniami, z naszymi politycznymi poglądami, opiera się na tym, co dostajemy na tacy od podobnie myślących. Korzystamy z mediów, których przekaz uznajemy za właściwy. A potem posługujemy się gotowymi zwrotami i wyrażeniami, które zapadły nam w pamięć.
Wszystko odbywa się zgodnie z powiedzeniem, jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam… Ja nie muszę być z nikim, nie chcę być ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wolę być po stronie dobrych uczynków, a przeciwko przejawom zła. Nie chcę nikogo przekonywać do swoich racji, i nie chcę być przez nikogo przekonywana do jego punktu widzenia, choć nie unikam rozsądnych argumentów z różnych stron.
Ktoś powie, że to postawa strusia chowającego głowę w piasek, że jak jest „wojna” to trzeba po którejś stronie stanąć. Nie zgadzam się. Nie ma wojny, to sztucznie wykreowany konflikt służący niektórym partiom politycznym do podgrzewania atmosfery, do antagonizowania, dzięki czemu powiększają grono swoich zwolenników i mogą dzierżyć władzę. Społeczeństwo, które jest zgodne, bez konfliktów, nie popiera ekstremistów, a oni są po każdej ze stron. Może to naiwne, ale takie społeczeństwo mi się marzy.
W swojej naiwności poszłabym jeszcze dalej i nawoływała do stosowania w praktyce biblijnego zwrotu „zło dobrem zwyciężaj”, jednak po pierwsze, czy to „zło” , które jedna strona uważa za zło, jest nim w istocie? A czym miałoby być „dobro”, skoro ci, którzy mienią się obrońcami wiary i wartości, posługują się językiem nienawiści do drugiego człowieka? Czy coś da się zrobić w sytuacji, kiedy nastąpiło zatarcie kryteriów dobra i zła?
Mam nadzieję, że może kiedyś…