Archiwa tagu: mężczyzna kobieta związek

Obojętność…

Zadzwonił Darek. Co słychać, bla, bla… W pewnym momencie rzuciłam pytanie: nie żenisz się przypadkiem? Ależ skąd! – tak kategoryczne zaprzeczenie dało mi do myślenia.

Niby nadal spotyka się z „panią poznaną przypadkiem”, ale o wspólnym zamieszkaniu mowy już nie ma, a przecież wcześniej taki pomysł się pojawił. Odniosłam wrażenie, że romans wchodzi w fazę schyłkową, może jeszcze potrwa kilka miesięcy, ale nie wróżę mu wielkiej przyszłości. Na podstawie słów Darka mogłam stwierdzić, że wiele ich różni, że każde zbyt mocno ceni swoją wolność i niezależność, że spotykają się w weekendy i trudno to nazwać związkiem.

Nie oczekiwałam szczegółowej relacji, bo ostatecznie co to mnie obchodzi, dlatego w pewnym momencie zmieniłam temat. A potem chciałam jak najszybciej zakończyć rozmowę, aby kontynuować oglądanie filmu. Nie tłumaczyłam się, po prostu życzyłam mu wszystkiego dobrego. Myślę, że wyczuł moją obojętność. I dobrze…  Pytam samą siebie, czy chcę utrzymywać z nim kontakt? Nie wiem. Ze swojej strony nie wykazuję inicjatywy, aby ten kontakt podtrzymywać, przestałam pisać maile, a dzwonić to i tak nigdy sama nie dzwoniłam. Gdyby przestał się odzywać, byłoby chyba lepiej.

Kiedy słuchałam jego głosu, zerkając od czasu do czasu na film, uświadomiłam sobie, że jest mi obojętny. Siliłam się na grzeczność, a tak naprawdę nudziłam się słuchając go.

Wspomniał o wystawie malarskiej w moim mieście, na którą w przeszłości przyjeżdżał. Czyżby miał ochotę na odwiedziny? Zignorowałam ten temat. Chodziłam z nim na tę wystawę, choć sama na malarstwie się nie znam, ani nie jestem jego wielką miłośniczką.

Przyszło mi do głowy pytanie, co będzie kiedy romans z „panią poznaną przypadkiem” skończy się? Oby tak się nie stało. Nie nadaję się do roli pocieszycielki.

Ach ci mężczyźni…

No i się porobiło… jak nie było nikogo to było źle, jak jest kilku to i problem większy, bo się człowiek zdecydować nie może. 😉

Żarty żartami, ale prawda jest taka, że poznałam kogoś fajnego. A na dodatek ktoś inny, też fajny (i trochę młodszy) wrócił do mnie z siłą …bumeranga.

O Darku też nie mogę zapominać, bo on ciągle jest obecny w moim życiu i sercu, utrzymuję z nim kontakt, a w wakacje zamierzamy spędzić ze sobą trochę więcej czasu…

Ale po kolei…Całkiem niedawno poznałam Zdzicha (niech mu będzie). Przypadkiem, jak to zwykle bywa. Nie pisałam o nim, bo i pisać mi się ostatnio nie chce i nie sądziłam, że coś się z tego może zrodzić. A było to tak…Kolega zaprosił mnie jakiś czas temu do knajpy, bo dawno się nie widzieliśmy i wpadł na pomysł, abym przyjechała z jego znajomym Zdzichem, którego ja nie znałam, a który gdzieś blisko mojego biura ponoć pracuje. Ucieszyłam się i z tego, że nie będę musiała jechać autobusem, i z tego, że spotkanie będzie w większym gronie, bo lubię poznawać nowych ludzi. A jakże..

Zdzicho podjechał czarną „limuzyną” pod moje biuro i od początku gęba mu się śmiała. Najpierw myślałam, że to dlatego, że mnie zobaczył, ale potem doszłam do wniosku, że on ma chyba już taką naturę. Pojechaliśmy gawędząc w najlepsze. A że korki spore to i rozmowa długa, wciągająca. Kurcze, bratnie dusze się spotkały, stwierdziliśmy ten fakt zgodnie dojeżdżając na miejsce. Wchodzimy do restauracji, a tam jeszcze jeden kolega mojego kolegi, a ja jedyna kobieta. Nie powiem, lubię męskie towarzystwo, a męskie towarzystwo chyba też lubi mnie. Panowie pogadali trochę o swoich interesach (no biznesach znaczy się), ja z kolegą o naszych sprawach i przyszedł czas rozstania. Zdzicho natychmiast zaproponował, że mnie odwiezie. Kolega mój „osobisty” oporów nie stawiał, ale zauważyłam pewne symptomy zazdrości. To u niego normalka, nie pierwszy raz zachowuje się jak „pies ogrodnika”… gdyby nie był żonaty to może nasza znajomość inaczej by się potoczyła. On to wie i ja to wiem.

Zdzichu nie tylko okazał się wolny, ale zdecydowanie „szyty na moją miarę”.

Natychmiast po tym spotkaniu w większym gronie umówiliśmy się na spotkanie tete a tete. Było fajnie i iskrząco, kolacja, wino i lulu do własnego łóżka, oddzielnie. Nietrudno się domyślić, że próby spędzenia upojnej nocy razem Zdzicho podejmował, a ja dzielnie i skutecznie się broniłam. Potem ja wyjeżdżałam, a jak wróciłam to on musiał wyjechać. Minęło sporo czasu. Dziś spotkaliśmy się na kawie. Krótko. Nie wiem, co z tego dalej wyniknie. Umówiliśmy się na piątek.

Jest jeszcze Jacek, który wrócił siłą bumeranga. Kiedyś o nim pisałam. Miałam go unikać i nie odpowiadać na próby kontaktu. No cóż, robiłam to rok, w końcu uznałam, że można się spotkać z czysto ludzkiej ciekawości, aby dowiedzieć się – co nowego? I spotkałam się, wyszło na to, że nadal nas do siebie ciągnie. I też się obroniłam. Cieszyć się z tego, czy nie?

I Jacek i Zdzicho mnie pociągają…  Ale…

Myślę głową, moje libido mi na to pozwala 😉

Od Zdzicha oczekiwałabym większego zaangażowania, zbudowania jakiejś relacji, więzi… a potem mogłabym zdecydować o charakterze tej znajomości. To jest naprawdę świetny facet, zależy mi na naszych koleżeńskich relacjach, którym mogłoby zaszkodzić „coś więcej” … a może niekoniecznie. Mam wątpliwości.

Co do Jacka to boję się, że po kilku spotkaniach znów się rozejdziemy, neverending storry.

Jest jeszcze Darek, znajomość na odległość z założenia skazana na porażkę.

No i mam ból głowy. Ach …

Bez oczekiwań, bez rozczarowań

Bywa, że nie rozumiem ludzi, nie rozumiem zwłaszcza mężczyzn. Ich reakcji nie jestem w stanie przewidzieć. Kiedyś czułam żal, bo odwołał spotkanie, bo nie zadzwonił, bo miało być inaczej, bo zachował się jak dupek. Ot mierzyłam ich swoją miarą, uznawałam, że oni powinni postępować tak, jak ja postąpiłabym na ich miejscu. Teraz nie nakręcam się, nie piszę scenariuszy z pozoru oczywistych, tylko przyjmuje z góry wariant pesymistyczny (a może realistyczny?), czyli mówiąc inaczej – nie mam oczekiwań, co chroni mnie przed rozczarowaniami 😉

W niedawnej rozmowie telefonicznej z Darkiem powiedziałam, że przecież każde z nas jest wolne i w każdej chwili możemy kogoś spotkać. Nie pamiętam już, dlaczego to powiedziałam, na pewno wynikało to z kontekstu. Nie żałuję, że to powiedziałam, przecież to czysta obiektywna prawda.

Darek był lekko zaskoczony. Zapytał – a może Ty kogoś spotkałaś? Może na tym ostatnim wyjeździe?

– Nie spotkałam nikogo – zaprzeczyłam.  Ale nie jest powiedziane, że nie spotkam – pomyślałam.

Natychmiast też odbiłam piłeczkę w kierunku Darka sugerując, że w jego życiu też coś może się zdarzyć, co naszą znajomość zmieni. W jakim stopniu zmieni, to już inna sprawa, będzie to zależało między innymi od intensywności tej potencjalnej nowej relacji. Jeśli mocno się zaangażujemy to i czasu na kultywowanie „starej przyjaźni” nie będzie.

Rozmowę z Darkiem przerwał jakiś telefon służbowy i temat został zakończony, choć w mojej głowie pozostał… w jego pewnie też.

I tak się jakoś złożyło w ostatnich dniach, że słowa wypowiedziane w luźniej rozmowie z Darkiem przypomniały mi się, bo pojawiła się perspektywa spotkania z inną „starą przyjaźnią”. Pomyślałam nawet, że te słowa mogą okazać się prorocze, choć nie muszą.

Ale o co chodzi?

Dostałam zaproszenie na imprezę karnawałową, trochę służbową, trochę towarzyską. Impreza z pompą. Zaproszenie dla dwóch osób. Nie jest to bal, tylko bankiet, mogłabym wziąć koleżankę i o jednej takiej pomyślałam. Wieczorem miałam do niej dzwonić. I wtedy wpadł mi do głowy kolega Stefan. Straszne imię, wiem, nie lubię. Ale mężczyzna całkiem całkiem. Niewiele ode mnie starszy. Iskrzyło między nami kiedyś. Ale do niczego poważnego nie doszło i jakoś to się rozlazło… kontakt praktycznie zamarł. A od dwóch lat tak się tli i tli..

Był czas, kiedy o naszym rozstaniu (choć nigdy nie byliśmy ze sobą) myślałam z żalem. Zastanawiałam się dlaczego przestał się odzywać. Jego tłumaczenie się problemami osobistymi i zawodowymi nie było dla mnie wystarczające. Wpadło mi nawet do głowy, że zrezygnował, bo byłam zbyt ortodoksyjna w kwestii wiadomej. Nie zaprosiłam go do domu nawet na 5 randce 😉 No cóż, tak bywa… nie chodziło o to, że Stefan mi się nie podobał, wprost przeciwnie. … Tak wyszło. Czasami coś robimy lub nie robimy, co wcale nie jest wykoncypowane, ale zwyczajnie dzieje się lub nie dzieje. Tak było w tym przypadku. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego…i nie widzę powodu, aby czuć z tego powodu dyskomfort.

Wracając do karnawałowej imprezy – pomyślałam o Stefanie. I dla mnie i dla niego, byłoby to dobre rozwiązanie. Dla niego od strony biznesowej, i oczywiście towarzyskiej, czyli przyjemności spotkania ze mną. A mnie byłoby sympatycznie mieć obok przystojnego, inteligentnego faceta.

Wysłałam maila. Odpowiedział, oczywiście jak zwykle miło zaskoczony, że pamiętam o nim i wstępnie zainteresowany imprezą.

Zaproponował spotkanie następnego dnia, bo będzie akurat w moim mieście. Zgodziłam się.

Następnego dnia dzwonił trzy razy. Pierwszy telefon, że będzie do mojej dyspozycji ok. 16.00 i gdzie ma podjechać. Proponuję mu, aby podjechał pod firmę. Drugi telefon ok. 16.00, że nie da rady, bo ma jeszcze jedno spotkanie służbowe. Mówię mu, że jadę do centrum na zakupy i jakby co, to do 18.00 może dzwonić, to się w centrum na kawie spotkamy. Przed 18.00 dostaję smsa, dość długiego (kurczę, ciągle się dziwię umiejętnościom niektórych mężczyzn pisania długaśnych smsów, ja z moimi koleżankami traktujemy smsy jako krótkie wiadomości tekstowe, czyli TAK, NIE, OK. to wszystko, na co nas stać 😉 SMS Stefana ma ton przepraszający, że jednak wraca do siebie (czyli 150 km, od mojego miasta). Odpisałam w swoim stylu czyli OK. Za godzinę dzwoni, rozwijając to, co w smsie było. A było, że w następnym tygodniu będzie w okolicy … razem z nocką, a to znaczy, że będzie miał dużo czasu i chciałby spędzić ze mną wieczór. No dobra, możemy się spotkać – odpowiadam.

Nie mówię mu oczywiście, że moja wiara w to spotkanie duża nie jest. Nie mówię, że „dla chcącego nie ma nic trudnego”. Nie mówię, że niepotrzebnie zawracał mi głowę, skoro miał tak mało czasu. Ostatecznie ja się wcale do tego spotkania nie rwałam, nie musiał go proponować. Nie mówię nic, co wyrażałoby pretensje, bo tak naprawdę to wcale nie nastawiałam się, ani na spotkanie w czwartek, ani na spotkanie w środę, a nawet mam duże wątpliwości, czy na tę imprezę karnawałową jaśnie pan przyjedzie. Co do tego ostatniego, to moje wątpliwości są mniejsze, gdyż to W JEGO INTERESIE leży udział w imprezie (przynajmniej w znacznym stopniu).

Cała ta sytuacja dała mi do myślenia, bo stanowi dowód, że trochę się i w tym względzie zmieniłam. Kiedy zadzwonił, że spotkamy się ok. 16.00 nie wpadłam w euforię, a kiedy zadzwonił, że jednak go nie będzie, nie poczułam rozczarowania. Nie miałam oczekiwań, nie przeżywałam zawodu. Ktoś pomyśli – jak to? nie mieć oczekiwań? Trzeba czegoś oczekiwać, wymagać, a potem egzekwować, albo obrażać się, etc. Oczekiwania to ja mogę mieć wobec siebie, wobec tego, na co mam wpływ. A jaki ja mam wpływ na to, co roi się w głowie jakiegoś Stefana, Jacka czy Waldka. Mogę oczywiście uciekać przed takimi panami, którzy „nie spełniają moich oczekiwań”, ale to by znaczyło, że będę żyła w świecie bez mężczyzn 😉Dotychczas oczekiwania oczywiście miałam, i bardzo często przeżywałam katusze rozczarowania, wielokrotnie wkurzałam się, bezsenność, stress, etc.

Mężczyźni są z Marsa i trzeba to przyjąć do wiadomości.

Stefan jest moim znajomym, nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań, nic nie musi. Jeśli sam coś proponuje, zawsze może to odwołać. Jeśli ja coś proponuję, również mogę zmienić zdanie, choć jako kobieta i osoba mniej zajęta zawodowo, wykazuję w tej dziedzinie większą elastyczność. Złożyłam Stefanowi propozycję, że wezmę go na imprezę jako osobę towarzyszącą, ale to nic więcej nie znaczy. Wchodzimy razem, ale wyjść możemy oddzielnie, nie jesteśmy do czegokolwiek wobec siebie zobowiązani. To, co się zdarzy zależy od bardzo wielu rzeczy. Ja spotkam na tej imprezie mnóstwo znajomych, on zapewne mniej. Nie mam pojęcia – jak będzie i co będzie. I to mnie cieszy. Nie planuję. Mam też program awaryjny, aby nie zmarnować zaproszenia w części „dla osoby towarzyszącej” i zamierzam zabrać koleżankę. Powiem jej szczerze, że jest planem B., o ile będzie zainteresowana to chętnie ją wezmę.

A Stefan? On pojawia się i znika. Kompletnie nie mam wpływu na to, jakie są jego oczekiwania i co on zrobi lub czego nie zrobi. Jakiś poziom kultury reprezentuje, wiec wcześniej mnie uprzedzi, gdyby miał nie przyjechać. A ja i tak zawsze sobie coś awaryjnego przygotuję.

Moje ego nie ucierpi.

Darkowi nie zamierzam wspominać o Stefanie, co jest dla mnie oczywiste. Wzbudzanie zazdrości nie jest w moim stylu. Wspomniałam mu o imprezie. Rzuciłam hasło: może przyjedziesz? Padłabym z wrażenia, gdyby powiedział TAK, że chętnie przeleci się samolotem na ten jeden dzień. Darek przyjeżdża do Polski raz w roku i tak pewnie już zostanie. Nie pytam go, kiedy w tym roku będzie i gdzie się spotkamy, bo zapewne do spotkania dojdzie. Nie wychodzę przed orkiestrę, będzie chciał to sam coś zaproponuje. Ostatnio częściej dzwoni, lubimy ze sobą rozmawiać. Fajnie, że jest.

 A impreza karnawałowa tuż, tuż…. 

Mężczyzna mojego życia

Używamy z koleżankami skrótu MMŻ mając na myśli kandydata na życiowego partnera. Z koleżankami singielkami w moim wieku zastanawiamy się, czy ten MMŻ w ogóle istnieje, a może już go miałyśmy i albo nie doceniłyśmy, albo on nas zostawił, albo nieszczęśliwy los go zabrał.

Moje młodsze koleżanki są w większości mężatkami i to szczęśliwymi, tylko jedna, najbliższa memu sercu dziewczyna szuka, nadal szuka. A trwa to już z 6 lat. Poznałyśmy się wirtualnie, kiedy rzucił ją pierwszy – też poznany wirtualnie – kandydat na MMŻ.

Zastanawiałyśmy się niedawno, jakie cechy powinien posiadać ten MMŻ. Ona miała wymienić swoje, a ja swoje oczekiwania. Nie było to dla mnie łatwe zadanie. Spróbowałam sobie wyobrazić, że znów mam ok. 25-30 lat i trafiam na mężczyznę, potencjalnego męża i muszę zdecydować, czy za niego wyjść. Jakie rady miałabym dla siebie, dla mojej koleżanki-singielki i dla innych młodych dziewcząt, patrząc z perspektywy 50 latki?

1. kochać i czuć się kochanym – jeśli kandydat wciąż Ci powtarza, że kocha to możesz mu wierzyć pod warunkiem, że dał tej miłości wyraz praktyczny, codzienny. Jak byłaś chora pobiegł do apteki, jak miałaś problemy rodzinne przytulał i współczuł. Kochać „werbalnie” to każdy potrafi, okazać uczucie w codziennym znoju to się liczy.

2. sztuka konwersacji i kompromisów. Jak nie macie o czym rozmawiać, to katastrofa. Najlepiej kiedy rozumiecie się bez słów i każde z was wie, kiedy drugiemu z drogi schodzić, a kiedy wesprzeć gestem czy rozmową, rozśmieszyć, etc. Byłoby bardzo wskazane, aby kandydat nie tylko był inteligentny, błyskotliwy (a więc podobny do nas), ale żeby był bezwzględnie optymistą. Bez poczucia humoru to nie ma co do nas  startować!!! Kiedy Ty sama będziesz chodzić naburmuszona z powodów poważnych lub urojonych, Twój mężczyzna będzie miał sposób, aby Cię „rozbroić” albo pocieszyć albo przeczekać… on będzie znał Cię tak dobrze, jak Ty, więc z każdej opresji uda wam się razem wyjść.

3. rodzina. Szalenie ważne jest skąd ten nasz kandydat się wziął. Trzeba się przyjrzeć mamusi i tatusiowi. A jak ma rodzeństwo to jak mu się stosunki z siostrą czy bratem układają. Czy jest rodzinny? Jaka jest atmosfera w jego domu? Bo tym z pewnością nasz kandydat przesiąknął, a wzorce, jakie wyniósł z rodziny będzie starał się (nawet podświadomie) implementować na własny użytek. Wiem, wiem, że nawet chłopcy wychowani w domu dziecka mogą być wspaniałymi mężami i ojcami, ale to są wyjątki potwierdzające regułę. Są też takie sytuacje, że nasz kandydat wychowany w dysfunkcjonalnej rodzinie będzie twierdził i mocno w to wierzył, że jego rodzina musi być przeciwieństwem tego, co zaznał w przeszłości. Ale ja w to wątpię. Za dużo dookoła widziałam na to dowodów. Mój eks był z rozbitej rodziny, wychowywany przez nadopiekuńczą mamuśkę, rozpieszczony. A w jego domu wieczne nieporozumienia i napięcia, zarówno z mamuśką jak i z bratem miał stosunki takie …powierzchowne. Dziś uważam, że po obejrzeniu sobie całej jego rodzinki natychmiast powinnam się ewakuować 😉

4. lepiej być kochaną niż kochać bez wzajemności. Bywa i tak, że jedna strona kocha mocniej od drugiej. Kiedy to nasz kandydat jest mocniej od nas zaangażowany i nosi nas na rękach, a my się z przyjemnością w te ręce oddajemy, to wszystko gra. Z punktu widzenia kobiety jest zdecydowanie lepiej wyjść za mąż z …miłości do rozsądku 😉 takie związki są stabilne, oparte na przyjaźni, zaufaniu. Bo kobiety są lojalne, cenią sobie stabilizacje, a i „drugiej młodości” nie przeżywają w sposób tak burzliwy jak panowie. Kobieta, żona i matka bardzo poważnie się zastanowi, zanim porzuci męża i dom pod wpływem czarującego księcia. Natomiast panom pada bielmo na oczy, kiedy zobaczą jakiegoś sobowtóra Pameli Andersson. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, i wyrodne żony i matki też się trafiają, ale ja próbuje w tych swoich dywagacjach unikać skrajności.

5. koledzy, koleżanki, towarzystwo. Warto przyjrzeć się osobom, z którymi nasz kandydat się przyjaźni. Jakich ma kolegów i koleżanki? Czy jest lubiany, ceniony, szanowany? I za co jest lubiany? Czy jedynie za to, że jest zabawny i może dużo piwa wypić, a potem można z nim zaszaleć, bo ma zajefajne pomysły? Imprezowy styl życia jest dobry, do czasu, i w rozsądnych granicach. Szalone balangi, w których razem z kandydatem uczestniczyłyśmy, przestaną nam się podobać, kiedy już będziemy rodziną, a i do pracy trzeba będzie codziennie biegać. Jeśli kandydatowi imprezowy styl życia odpowiada, trudno będzie go z tego po ślubie wyleczyć. Trzeba też umieć się bawić, czyli nie przesadzić z alkoholem, więc kandydat powinien po nocnej imprezie, jako pierwszy wyskakiwać z łóżka przynosząc nam soczek, o śniadaniu nie wspomnę. Ważne jest tu poczucie odpowiedzialności, a więc nie zawalanie spraw istotnych z powodu np. kaca. I w ten sposób przechodzimy do bardzo ważnej sprawy, a mianowicie alkoholu.

6. alkohol szkodzi zdrowiu. Wszystko jest dla ludzi, ale zażywane w sposób umiarkowany. Kiedy kandydat przejawia zbyt duże przywiązanie do wysokoprocentowych trunków porzućmy płonne nadzieje, że będą z niego ludzie. Nie będą. Kiedy kandydat budzi się rano z kacem i szuka w lodówce piwa, aby się „wyleczyć” zamiast Alka-primu, to prawdopodobieństwo alkoholizmu jest duże. Nie ma niczego gorszego w rodzinie niż nadużywanie alkoholu (te inne też złe rzeczy np. przemoc są już najczęściej skutkiem picia), wszystko inne przestaje mieć wtedy znaczenie. Prócz alkoholu jest jeszcze sporo uzależnień, których posiadanie przez kandydata należy bezwzględnie wykluczyć. Jeśli nie chcesz trafić kiedyś na terapię jako współuzależniona, to takiego kandydata należy z bólem serca pożegnać nawet gdyby wyglądał jak Hugh Grant, ach… 😉

7. Zaufanie i wybaczanie. Fundamentem każdego związku jest zaufanie, jeśli go nie ma, to znaczy, że związek nie rokuje i lepiej się ewakuować. Zaufanie buduje się latami, i wieloma dowodami, które potwierdzają, że naszego kandydata pilnować nie trzeba, gdyż on sam najlepiej się pilnuje. Zazdrość? Podobno odrobina zazdrości nie zaszkodzi, problem w tym, że ciężko tę „odrobinę” zachować. W związku może zdarzyć się coś, co zachwieje naszym zaufaniem do kandydata, coś, co zburzy naszą o nim opinię. Czy wybaczyć czy odejść? Wszystko zależy od „kalibru” sprawy. Jeśli byłaby to zdrada, czyli tzw. skok w bok? No nie wiem. Każdy sam musi sobie w takiej sytuacji odpowiedzieć, czy jest w stanie wybaczyć. Ja mam na tę okoliczność zasadę wyczytaną w książce Coelho, która wryła mi się w pamięć, bo sprawdzała się w moim życiu w 100 procentach: co zdarzyło się raz, może już nigdy się nie zdarzyć, co zdarzyło się dwa razy, zdarzy się i trzeci. Czyli raz wybaczyć można, jeśli naprawdę Ci zależy, kiedy wierzysz, że to był „wypadek przy pracy”. Jednak kiedy wybaczasz po raz drugi, pamiętaj, że będziesz już całe życie wybaczać, a kandydat wciąż będzie popełniał ten sam czyn, np. zdradzał. Permanentne wybaczanie spowoduje, że stracisz szacunek do samej siebie. Nie możesz do tego dopuścić.

8. pieniądze są nieważne? Czy do statusu materialnego kandydata przywiązywać wagę? W dzisiejszych czasach wiele, zwłaszcza młodziutkich dziewczyn, leci na szmal, że tak się brzydko wyrażę. Wydaję mi się, że na kandydata trzeba spojrzeć nie pod kątem – czy ma pieniądze, ale czy potrafi zarabiać pieniądze? Oczywiście zarabiać pracując, ale nie np. grając w kasynie, czy okradając bankomaty 😉

9. pierwszy, nie lepszy. Bywa, że pierwszy chłopak zostaje tym docelowym kandydatem. Chodzą ze sobą i chodzą, w końcu wszyscy ich naciskają, żeby się pobrali. Różnie z takimi związkami bywa. Znam wiele przykładów świadczących o tym, że dobry wybór powinien być poparty jakimś większym doświadczeniem. Choćby kwestia seksu, który z pierwszym mężczyzną może być „letni”, a dopiero po latach i skoku w bok kobieta stwierdza, że nie miała pojęcia, że seks może być gorący jak wulkan 😉 Oj bywa tak bywa. Opowiadał mi kiedyś znajomy, że spotykał się z bardzo dojrzałą kobietą, rozwiedzioną, matką dzieciom, która wstydziła się rozebrać, zachowywała się jak zalękniona, zakompleksiona dziewczynka.

10. przyjaźń i szacunek – jeśli kiedykolwiek kandydat dał Ci odczuć, że jesteś głupsza, że na czymś się nie znasz, a jeszcze zrobił to w towarzystwie osób trzecich, zdecydowanie nie rokuje na przyszłość. Jest takie powiedzenie, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć. W pełni się zgadzam. Kiedy Ty będziesz szanować siebie, kandydat nie pozwoli sobie na podważanie Twoich słów, na dworowanie sobie z Ciebie w towarzystwie.

I tu dochodzimy do clou całego wywodu. Od kandydata wymagaj tego, co sama będziesz już w sobie miała. Miłość, szacunek i zaufanie do siebie. Tak, tak. Nie znajdziemy u nikogo tego, czego sami już w sobie nie mamy. Zanim więc poddamy obróbce kandydata i sprawdzimy go na wszelakie sposoby, popracujmy nad sobą, nad ciałem i duchem, kiedy już będziemy szczęśliwe „same”, wtedy znajdzie się z pewnością kandydat (może sam nas namierzy, a może trzeba będzie go poszukać), który będzie chciał do naszego szczęśliwego świata wejść, i w ten sposób pomnożymy swoje osobiste szczęścia.