Od wielu lat próbuję stać się jeszcze większą minimalistką niż jestem, bo nadal mam za dużo rzeczy i nadal nie mogę wyzbyć się przekonania, że wszystko może kiedyś się przydać. Jednak pracuję nad sobą.
Na razie jestem minimalistką umiarkowaną, bez popadania w skrajności. Do pójścia w tym kierunku zmusiło mnie samo życie, znacznie wcześniej niż stało się to … modne. Moje własne lokum kupiłam takie, na jakie było mnie stać ponad 20 lat temu, bez konieczności zaciągania kredytu. Patrząc na to z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że trzeba było jednak w ten kredyt pójść i kupić od razu coś większego. Albo po kilku latach, zanim zrobiłam generalny remont, mogłam pokusić się o zmianę. Im później, tym trudniej mi było taką decyzję podjąć. A teraz to nie ma sensu, nie chcę napisać, że jest za późno, bo wyznaję zasadę, że na zmiany na lepsze nigdy za późno nie jest, ale…
Trafiłam w necie na filmik z wynajmowanego przez sympatyczną poznaniankę 9 metrowego lokum.
Owszem, trudno uwierzyć, że takie mieszkania kiedykolwiek się budowało. Ale to naprawdę urocze gniazdko, urządzone oczywiście minimalistycznie, czyste, schludne. Dziewczyna nie narzeka, aczkolwiek chce w przyszłości wynająć coś większego. Dziwią mnie komentarze, w których ludzie zastanawiają się, jak można w takiej klatce wytrzymać. Skoro komuś jest w tych warunkach dobrze, to jego wybór.
Warunki mieszkaniowe, w jakich żyją polskie rodziny, są trudne. Liczba metrów przypadająca na jedną osobę niewielka. Obawiam się, że wiele osób, ma nawet mniejszy metraż przypadający na jedną osobę niż sympatyczna Poznanianka. Każdy z nas musiał lub musi dzielić swoje metry z innymi i każdy nie raz marzył o ciszy, spokoju i autonomii. Pamiętam, jak znajoma uciekła od przemocowego męża z wielkiej willi do malutkiej kawalerki i była bardzo szczęśliwa, że ma własny kąt, w którym może żyć bez strachu i poniżenia. Wielki dom nie gwarantuje szczęścia, tak samo 9-metrowa kawalerka nie musi być powodem to rozpaczy.
Tak, minimalizm często wymusza samo życie. Bo niewielkie mieszkanie nie pomieści wielu rzeczy, trzeba umieć się samoograniczyć.
Ale są ludzie, którzy mogą mieć dużo, ale chcą mieć mniej, to ich wybór, a nie przymus. Zmęczeni bogactwem, znudzeni pogonią za kolejną rzeczą, postanawiają znów zacząć od niczego, a przynajmniej przeżyć jeszcze raz to uczucie, kiedy do szczęścia tak niewiele było im trzeba.
Faktem jest, że minimalizm pozwala odzyskać naszą przestrzeń fizyczną, a co za tym idzie i mentalną.
Kiedy wchodzimy do swoich mieszkań i widzimy wszystko uporządkowane, czyste, schludne, od razu i nasze myśli stają się bardziej poukładane. Sama wychodząc rano do pracy ogarniam wzrokiem mieszkanie, czy wszystko leży … na swoim miejscu i w razie konieczności poprawiam, bo nie lubię wracać do … nieładu. Utrzymanie porządku łatwe nie jest, zwłaszcza na małych powierzchniach i po wielu niełatwych doświadczeniach stwierdzam, że podstawą jest zasada wzięłaś, to odłóż na miejsce, wyjęłaś, to schowaj, otworzyłaś, to zamknij, pobrudziłaś to umyj etc.
Faktem jest, że każde mieszkanie bez względu na jego wielkość można zagracić i zapełnić po sam sufit. Żyjemy w erze konsumpcji, podsuwa się nam wciąż nowe rzeczy, które warto mieć. Dlatego wciąż kupujemy, choć z jakiegoś powodu te rzeczy nie dają nam tego, czego od nich oczekujemy, przynajmniej nie na długo. Pojawiają się więc kolejne pragnienia i znów chcielibyśmy coś mieć, bo modne, bo lepsze, ładniejsze. Wydaje się nam, że ten kolejny modny ciuch czy gadżet spełni nasze oczekiwania, że zapełni jakąś pustkę, doda wartości, zaimponuje innym. Przestaliśmy traktować rzeczy, jako produkty użytkowe, ale nadajemy im znaczenie symboliczne, nad czym pracują spece od reklamy, byśmy uznali je za elementy naszej tożsamości.
Mamy za dużo rzeczy, bo tak naprawdę nie chcemy tylko zaspokoić naszych potrzeb, chcemy zaspokoić nasze pragnienia a to są dwie różne rzeczy. Mamy dobry i sprawny telefon, ale wszyscy znajomi mają już nowszy model, a nam wydaje się, że zaczęliśmy … odstawać od towarzystwa i nawet jeśli „stary” telefon jest sprawny i w zasadzie wystarczający, to pobudzeni reklamami i presją zewnętrzną decydujemy się na zakup nowego modelu.
Nie mierzymy swoich potrzeb według naszego realnego zapotrzebowania tylko na podstawie porównywania się z innymi, ze standardami zewnętrznymi i to stale obniża satysfakcję z tego, co już mamy i przez to kupujemy kolejną rzecz i tak w kółko.
Różnice między potrzebami, a pragnieniami najlepiej widać na przykładzie naszych szaf z ubraniami. Nie znam kobiety, która otworzywszy pełną szafę nie stwierdzi, że nie ma co na siebie włożyć. Bo wszystko, co w niej jest nie zaspokaja pragnienia, aby wyglądać „oszałamiająco”, bo to wszystko już jest „stare”, nawet jeśli dotychczas ani razu nie zostało włożone. Kiedy tak mylimy potrzeby z pragnieniami nigdy nie będziemy zadowoleni z tego, co mamy. Ale żeby obudzić się z tego owczego pędu wystarczy zadać sobie parę pytań: Czy to co mam spełnia moje potrzeby?
Potrzebujemy przywrócić sprawom właściwe proporcje. Potrzebujemy zrozumieć, że rzeczy, których pragniemy nie oznaczają automatycznie więcej radości, szczęścia, czasu i satysfakcji, raczej odwrotnie. Myślę, że minimalizm jest odpowiedzią na to wszystko, która ma przywrócić równowagę, jest powrotem do czasów kiedy rzeczy służyły nam a nie my im. Kiedy pozbywamy się nadmiaru rzeczy odzyskujemy przestrzeń w swoim domu i życiu. Minimalizm to nie tylko wyrzucanie zbędnych rzeczy, sprzedawanie ich, oddawanie, ale też zapobieganie napływowi nowych rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebujemy i które tworzą bałagan. Bardzo łatwo stracić przestrzeń, a jak ma się tę przestrzeń niewielką to jest jeszcze łatwiejsze. Kiedy widzę kilka wolnych metrów, od razu pojawiają się w głowie pomysły, czym ją zapełnić, ale …. Przychodzi refleksja, po co?
Minimalizm to też oszczędność czasu i pieniędzy. Mniej czasu na sprzątanie i wybieranie ubrania. Zdarza się, że bluzka leżąca na dnie szuflady nigdy nie zostaje założona, bo tego dna nigdy nie widać 😊 Minimalizm to także większa wolność, co ma kolosalne znaczenie w przypadku ludzi młodych, bo zapewnia większą mobilność. Można rzucić dotychczasowe życie z dnia na dzień i przenieść się do innego miasta czy kraju, z przysłowiową jedną walizką.
Każdy ma swoje ulubione rzeczy, których nie chce się pozbyć za żadne skarby i ma do tego prawo, przecież minimalizm to nie odmawianie sobie przyjemności obcowania z czymś pięknym, np. książkami. W minimalizmie nie chodzi o to, aby zostać w pustym mieszkaniu, ale o proces dostosowywania liczby rzeczy, które posiadamy do naszych potrzeb. Nie ma sensu robić jednorazowej akcji usunięcia starych rzeczy, żeby następnie przystąpić do kupowania nowych, bo ani się obejrzymy i znów rzeczy zaczną nas przytłaczać.
Minimalizm to nie tylko brak bałaganu i nadmiaru rzeczy w widocznych miejscach. Nie wystarczy schować je w szafie. Bo nie zmienia to faktu, że nadal mamy masę niepotrzebnych, starych i zniszczonych rzeczy. Nie trzeba używać słowa minimalizm, żeby mieć w domu tylko tyle, ile nam trzeba albo ile sprawia przyjemność. Warto przyjrzeć się swoim relacjom z rzeczami. Niech ich obecność w naszym życiu ma uzasadnienie, dobre uzasadnienie.
Zainteresowanych tematem zachęcam do zajrzenia na stronę selfmastery.pl, która jest dla mnie nieustającą inspiracją 😊