Archiwa tagu: pesymizm

Samospełniające się przepowiednie…

Nie wierzę w noworoczne postanowienia, ale wierzę w samospełniające się przepowiednie. Wierzę, że nasze głębokie przekonania potrafią się ziścić. Oczywiście działa to w różne strony, nie tylko w te gorsze. I na szczęście. Bo można sobie napisać piękny scenariusz stosując tzw. afirmacje albo zwyczajnie wypracowując w sobie (o ile nie miało się w genach) pozytywnego myślenia, optymizmu.
Kiedy ktoś jest głęboko przekonany, że zasługuje na szczęście, że wszystko, co go spotyka jest po to, aby takie szczęście osiągnął, wówczas los się jakby nagina do takich oczekiwań. A nawet jeśli jakaś kłoda pod nogi nam padnie, uznajemy to jako przeszkodę do pokonania, a nie jako kolejny dowód naszego życiowego pecha. Czasami coś niedobrego może się zdarzyć, aby mogło zdarzyć się coś wspaniałego. Czy docenialibyśmy szczęście, gdyby nigdy nie dotknęło nas nieszczęście? Niby truizmy, ale pomagają człowiekowi jakoś przez trudniejsze momenty w życiu przejść. Trzeba cieszyć się tym, co mamy dziś, doceniać te z pozoru normalne rzeczy, których wartość dostrzegamy dopiero w chwili zagrożenia, w obliczu ich straty.
Fatalizm i pesymizm to cechy najgorsze z możliwych. Nie tylko nie da się normalnie żyć i cieszyć chwilą, każdy dzień jest zatruty myślami o tym, co może złego nas spotkać: choroby, kataklizmy, spadające samoloty, uderzenia piorunem, a na końcu oczywiście śmierć, najpewniejsza z rzeczy pewnych, obok podatków. W moim bliższym i dalszym otoczeniu jest kilka osób, które nie potrafią się niczym cieszyć, gdyż wciąż czują za plecami ten oddech fatum, złego losu, który próbuje ich dopaść. Są to najczęściej osoby starszej daty, którym już bliżej niż dalej. Ale to chyba nie można jedynie na karb wieku złożyć, to jednak życiowa postawa, bardzo uciążliwa dla otoczenia. Kiedy takie osoby rozpamiętują sobie różne czarne scenariusze to efekt jest taki, że najlepiej byłoby z domu nie wychodzić, a i najbliższych przed wychodzeniem przestrzec (paradoksalnie najwięcej wypadków śmiertelnych zdarza się w czterech ścianach).
Pewna znajoma przed każdym wyjazdem roztacza katastroficzne wizje. Jeśli podróż samochodem, to musi sobie przypomnieć wszystkie najtragiczniejsze wypadki opisywane szczegółowo w tabloidach. Jak lot samolotem, to oczywiście obrazy z katastrof przed oczyma stają. Ciężko jest bronić się przed tego typu „strachami”, takie wizje mogą zatruć radość życia, nie tylko osobie dotkniętej fatalizmem, ale i jej najbliższym.
Sama bronię się przed zarazą fatalizmu, jak mogę. Doszło do tego, że unikam kontaktu z osobami w moim przekonaniu „niepozytywnymi”, bo każdy taki kontakt kosztuje mnie dużo dobrej energii.
Ludzie narzekają na samotność, izolację, brak empatii, zapominając, że być może sami się do tego przyczyniają. Jeśli ktoś ma naturę narzekającą, krytykującą, to trudno się dziwić, że nikt nie chce z nimi obcować (chyba że musi, np. rodzina). Czy taka osoba może się zmienić? Zapewne, ale to wymaga pracy, zrozumienia, zaangażowania. Lepiej sobie ponarzekać na innych, którzy nie doceniają, nie odzywają się, nie są wystarczająco aktywni, zamiast zwrócić się ku sobie i dostrzec belkę we własnym oku.
A co do samospełniających się przepowiedni, to myślę, że zwłaszcza na progu Nowego Roku warto docenić SIŁĘ AUTOSUGESTII, bo dzięki niej jesteśmy w stanie osiągnąć swoje cele, a nawet spełnić najskrytsze marzenia 😉

Precz z czarnowidztwem, czyli jak przestać się martwić?

Dzisiaj temat na czasie, no bo jak w dobie pandemii nie martwić się o przyszłość? W zasadzie każdy się martwi, jedni mniej, drudzy więcej. Są i tacy, którzy martwią się niemal o wszystko i prawie non stop. I z takim zamartwianiem się warto walczyć, bo nie jest to nic dobrego. Ale jak z tym walczyć? Jak sobie radzić z lękiem o zdrowie swoje i bliskich? Jak wyrzucić z głowy „czarne scenariusze”, które nas nawiedzają? Dla mnie samej to temat wyjątkowo trudny, bo martwienie się mam w genach, które w parze z czarnowidztwem jest domeną kobiet w mojej rodzinie, więc ja też od nich nie odbiegam.

Oczywiście pracuję nad sobą usilnie, czego przykładem są treści zamieszczane, zwłaszcza ostatnio, na tym blogu. Bo nie ma co ukrywać, że wraz z wiekiem, moje czarnowidztwo rośnie. Martwię się o przyszłość, pracę, starość, rodzinę, mieszkanie, pieniądze, zdrowie, politykę ….

Martwienie się i czarnowidztwo nie tylko niszczy życie osób dotkniętych tymi cechami, ale ma też ogromny wpływ na otocznie. Mam w rodzinie osobę chorą na epilepsje lekooporną. Wiem, że większość takich ludzi żyje w miarę normalnie, pracuje, zakłada rodziny … U nas podejście do tej choroby nie było… zdrowe i sama też takim podejściem przesiąknęłam. Wiadomym jest, że jeśli epileptyk dostanie silnego ataku i ten atak nie zostanie przerwany, to grozi mu … śmierć. Ale takich przypadków jest naprawdę niewiele Ponieważ taka groźba jednak istnieje osoba chora została przez moją rodzinę … odizolowana, a każdy atak, nawet niewielki był traktowany jako niebezpieczny dla życia. Takie podejście źle wpłynęło na całą rodzinę, o samym chorym nie wspomnę. To jest właśnie przykład takiego czarnowidztwa, jakie otrzymałam w genach, więc naprawdę jest z czym walczyć. W tym przypadku problem nie sprowadzał się tylko do nieadekwatnych do zagrożenia reakcji, ale też stworzenia wokół atmosfery życia z bombą zegarową, której wybuchu nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Coś takiego potrafi skutecznie zniszczyć radość życia i jakiekolwiek jego przejawy…

Niektórzy w obliczu problemów przyjmują pozytywne scenariusze, a inni mają tendencje do negatywnych wizji. A przecież mówi się, że wizualizacje mają dużą szansę, aby się ziścić. I to my nadajemy im siłę (energię), aby sytuacja rzeczywista była odwzorowaniem naszych koszmarów. Z drugiej strony myślę, że przyjęcie najgorszego scenariusza ma tę zaletę, że nie jesteśmy zaskoczeni, kiedy coś złego się zdarzy, że potrafimy się z takim negatywnym zdarzeniem skonfrontować. Są ludzie „bujający w obłokach”, wiecznie uśmiechnięci i pozytywni, którym w chwilach trudnych zapada się ziemia pod nogami i często nie potrafią się z takiego dołka wygrzebać. Znam przypadki kobiet, pozytywnie nastawionych i pewnych siebie, które pogrążyły się w depresji. I choć wiem, że to choroba, na którą wpływu dużego nie mamy, a jednak podejrzewam, że to „pozytywne nastawienie” też może się wyczerpać i wtedy….dramat. Natomiast osoby… wiecznie zamartwiającej się, niewiele rzeczy może pogrążyć, bo ona już to wszystko w snach i myślach widziała 😊

Nie wiem, jak jest naprawdę. To takie trochę akademickie rozważania. Każdy jest inny i każdy inaczej pewne kwestie przeżywa. Nie można wszystkich przyłożyć do jednego szablonu, więc i martwienie się ma zapewne swoje plusy i minusy, o czym poczytałam sobie na stronie selfmastery.pl.

I czegóż ja się tam dowiedziałam? Przede wszystkim poznałam definicję martwienia się jako proces powtarzalnego produkowania, bezproduktywnych łańcuchów myśli, które przechodzą jeden w drugi i mają jedną wspólną cechę – treść tych myśli jest negatywna. Martwienie się w swojej istocie jest kreatywną wizualizacją tego, czego się boimy i czego nie chcemy, ta wizualizacja powstaje z inspiracji, jaką jest strach, ale to działa w dwie strony. To jest samonapędzający się mechanizm – ze strachu powstaje zmartwienie, które potęguje strach a strach wywołuje silne napięcie, które odbija się na rezultatach i nie zatrzymuje się na poziomie mentalnym, ale też przenosi się na nasze ciało i może powodować z czasem kłopoty ze zdrowiem.

Martwienie się jest bezużyteczne. W naturze takiego martwienia się jest bezproduktywność, zero orientacji na rozwiązanie, chodzi o sam dramat i nic więcej. Takie martwienie się nie jest nawet skupione na rzeczywistych problemach, bo w większości chodzi o potencjalne problemy, wymyślone problemy.

Zaskakującym powodem tego, że jesteśmy w stanie tak dużo i różnorodnie się martwić jest to, że jesteśmy kreatywnymi ludźmi. Nie bylibyśmy w stanie mieć tylu zmartwień gdybyśmy nie wymyślali tylu możliwych czarnych, ale jednak kreatywnych,  scenariuszy. To też oznacza, że jesteśmy inteligentnymi ludźmi z wyobraźnią. Gdybyśmy włożyli taką samą kreatywną energię w wymyślanie rozwiązań związanych z tym, o co się martwimy, nie musielibyśmy się martwić..

Dlaczego w takim razie ciągle się martwimy? Dlaczego nie przestaniemy raz na zawsze? Z prostego powodu – martwienie się nosi fałszywą maskę użyteczności. Podsycamy zamartwianie się 4 rzeczami, ze względu na które uważamy martwienie się za istotne.

Pierwsza rzecz to przekonanie, że martwienie się jest motywujące i pozwoli uniknąć nieszczęścia. W rzeczywistości to jest motywacja negatywna, która nie jest tak konstruktywna jak motywacja pozytywna. Podsycamy też martwienie się przez błędną ocenę ważności rzeczy, o które się martwimy w relacji do tego, co jest naprawdę ważne w naszym życiu. Z reguły wydaje nam się że rzeczy o które się martwimy są bardzo ważne, ale większość z nich wrzucona w kontekst sytuacji życia i śmierci nie ma żadnego znaczenia. Podsycamy też nasze martwienie się, bo myślimy, że nie martwienie się oznaczałoby, że nam nie zależy. A przecież chcemy być osobą, której zależy, która jest odpowiedzialna, jest dobrym człowiekiem i dlatego ciągle chodzi czymś zaniepokojona. Bez martwienia się moglibyśmy się poczuć jak ktoś kto ma wszystko gdzieś, nie zależy mu. Ale w rzeczywistości tylko przez wyjście z trybu martwienia się czyli de facto strachu można rzeczywiście zrobić coś z rzeczami, które nas niepokoją. Martwimy się też, bo myślimy, że martwienie się oznacza realistyczne spojrzenie na sytuację. Ale martwienie się nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, gdyż dotyczy przeszłości albo przyszłości, których teraz nie ma więc skąd pomysł, że martwienie się ma coś wspólnego z realistycznym spojrzeniem na to, co jest tu i teraz? W rzeczywistości nie mamy pojęcia co zdarzy się jutro, pojutrze. Co prawda wiemy, co już się zdarzyło, ale to są rzeczy, których nie da się już cofnąć. Jedyne, co można z nimi zrobić to radzić sobie z ich skutkami.

Jak przestać się martwić? Człowiek nie jest w stanie jednocześnie tworzyć swojego życia i ciągle w tym samym czasie się martwić o to, jak to będzie. Trzeba wybrać albo jedno albo drugie. Kluczem do pokonania martwienia się jest uznanie martwienia się za bezużyteczne, logika, relaks i działanie. Struktura martwienia się załamie się pod naporem wiedzy, a przez to problem przestanie być nierozwiązywalny, stanie się możliwe zrobienie czegoś z nim, boimy się tego czego nie znamy. Teraz czas na rozwiązania. Jakie mamy opcje? Jakie rozwiązania widzimy i jakie są konsekwencje każdego z tych rozwiązań? Nie jesteśmy w stanie robić kilku rzeczy na raz – martwić się, analizować i podejmować działania. Kiedy myślimy o rozwiązaniach wreszcie używamy swojej kreatywności i mądrości we właściwy sposób. To zaabsorbuje nas i pozwoli zobaczyć sytuację z innej perspektywy. Zatrzyma bezproduktywne kręcenie się w kółko, zastąpi je kreatywnym szukaniem rozwiązań i działaniem.

Zainteresowanych tematem odsyłam do strony selmastery.pl.