Przekonanie o tym, że pieniądze szczęścia nie dają pomaga przetrwać tym, którzy owych pieniędzy nie mają, a tych, którzy je mają zmusza do refleksji … czy naprawdę warto się o nie zabijać.
Trafiłam na badania, z których wynika, że poziom naszego samopoczucia rośnie wraz ze wzrostem dochodu i wygląda na to, że nie ma górnego limitu tych wzrostów. Po prostu: im ktoś jest bogatszy, tym jest szczęśliwszy.
Dlaczego bogatsi są szczęśliwsi?
Pieniądze dają poczucie wolności, komfortu. Znam to z autopsji. Zdarza mi się chodzić po sklepach, oglądać, przymierzać i stwierdzać, że nie muszę czegoś mieć, ale stać mnie na to. Fajnie jest mieć wybór. Do tego potrzebne są pieniądze.
Do fryzjera czy kosmetyczki chodzimy w zależności od potrzeby, bo to kosztowane usługi. Gdybym miała nadwyżkę dochodów z pewnością zwiększyłabym częstotliwość tych wizyt. Jeśli dodamy masażystę, wczasy z jogą, karty sportowe, to uzbiera nam się sporo, aby stwierdzić, że do komfortowego życie wiele nam jeszcze brakuje.
Poza tym, dla każdego komfort może zupełnie coś innego oznaczać, bo każdy ma inne preferencje i zainteresowania. Osobiście nie wyobrażam sobie, aby nie było mnie stać na dobrą książkę, kino, teatr, wystawę.
Drugim elementem, który dają nam wyższe dochody, to mniej stresu i lepsze planowanie swojego życia. Możemy pracować tyle, ile uważamy za konieczne i niezbyt obciążające, co w kontekście „dorabiania na emeryturze” ma kolosalne znaczenie. Obserwuję wielu dorabiających emerytów, dla których jest to konieczność, a nie chęć wypracowania nadwyżki na zaspokojenie swoich „wyższych” potrzeb.
Może pieniądze szczęścia nie dają, ale łatwo nam się przyzwyczaić do komfortu i poczucia finansowej wolności. Dlatego drastyczny spadek dochodów jak to się dzieje w przypadku emerytów, wywołuje dyskomfort i obniżenie samopoczucia. Łatwo się przesiąść z tramwaju do własnego auta, ale dużo trudniej z auta do tramwaju.
Toczyłam ostatnio dyskusję z kolegą na temat kondycji finansowej osób z grupy wiekowej „okołoemerytalnej”. Kolega miał zawsze dobrze płatną pracę, więc i emerytura przyzwoita. Jednak po przekroczeniu magicznego wieku i obliczeniu wielkości świadczenia emerytalnego okazało się, że nie wygląda to tak różowo.
Na szczęście, w latach prosperity odłożył pokaźną sumkę, a z niej część poszła na budowę domu na wsi, część na podreperowanie szwankującego zdrowia, a część na realizację pasji podróżniczych.
Wybudowane domu to była spora inwestycja, angażująca nie tylko pieniądze, ale też czas i zdrowie. Może dlatego będąc młodym emerytem nie kontynuował aktywności zawodowej, choć takie możliwości były. Poświęcił się bez reszty budowie. Radość z domu ogromna, rodzina też często wpada, żeby odpocząć. Ale jakoś nikt nie garnie się do pomocy, a pracy i w domu, i wokół niego jest sporo. Wiek i problemy z kręgosłupem uniemożliwiają zajęcie się wszystkim samodzielnie, trzeba kogoś wynająć i zapłacić. Utrzymanie domu i jednocześnie mieszkania w mieście to jednak duży koszt.
Czy było warto? – pytam kolegę. Oczywiście, że tak, bo on kocha to miejsce, spokój, przyrodę wokół, a dla dzieciaków i wnuków to świetnie warunki do wypoczynku.
Dzięki pieniądzom możemy spełniać swoje marzenia, jedni o domku na wsi, drudzy o podróżach, a jeszcze inni o dobrym samochodzie czy jachcie. Są jeszcze bardziej prozaiczne marzenia, takie jak spokojne i w miarę bezpieczne życie, bez stresów związanych z ograniczeniami finansowymi. Bo tak naprawdę najważniejsze jest inwestowanie w siebie, a to jest praktycznie za darmo 😉
Czy pieniądze szczęścia nie dają?
2 Komentarze