Od jutra zaczynam dietę… od jutra przestanę jeść mięso, albo czekoladę, od jutra rzucę palenie, a może picie. Na jutro odkładamy zdrowy tryb życia, bieganie, spacery, gimnastykę, medytację…ale też zmianę pracy, ciekawe projekty, napisanie książki, czy nawet notki na bloga. I tak w kółko… Skąd ja to znam? Odkładanie czegoś na jutro może nam wejść w krew do tego stopnia, że to jutro po prostu nigdy nie nadchodzi, ale zawsze gdzieś tam jest w perspektywie, a to znaczy, że wciąż tli się jakaś szansa na zmianę.
Przekładanie czegoś na wieczne jutro określa się słowem prokrastynacja. To nie jest to samo, co postanowienie, że od jutra będę np. uczyć się do egzaminu i kiedy to jutro nadchodzi, po prostu to robię. Prokrastynacja jest wtedy, gdy nasze postanowienie schodzi na dalszy plan, i zamiast się uczyć, zajmujemy się czymś zupełnie innym, bo… na naukę nie mamy ochoty, bo myślimy, że jeszcze zdążymy, np. pojutrze, albo po prostu mamy ciekawsze zajęcia… Dobrze pamiętam z czasów studenckich, kiedy to najbardziej intensywna nauka odbywała się kilka dni przed egzaminem, choć wcześniej obiecywaliśmy sobie bardziej systematyczną naukę, ale oczywiście wciąż były ważniejsze sprawy…Tyle, że egzamin w końcu nadchodził i nie było wyjścia, i trzeba było choćby w ten ostatni dzień zabrać się ostro do roboty.
Są jednak takie rzeczy w życiu, których odkładanie przychodzi nam z łatwością, bo nie ma tu wyznaczonego jakiegoś ostatecznego terminu, i tylko od nas zależy, a właściwie naszej samodyscypliny, czy chcemy, czy nie chcemy czegoś zrobić. To nasze plany, nasze ambicje, aspiracje, to nasze marzenia. Przecież możemy bez nich żyć, po prostu tak jak dotychczas… zwyczajnie, przeciętnie. Kiedy pomyślimy o tym naszym odkładaniu na jutro, to może się okazać, że straciliśmy w ten sposób kawał życia, nie zbliżając się nawet o milimetr do swoich celów i marzeń, takich jak lepsze zdrowie, dobra kondycja, zgrabna sylwetka, nauczenie się języka obcego, zdobycie ciekawszej, satysfakcjonującej pracy. Uciekamy do tego mitycznego „jutra” serwując sobie ciągłe napięcie, żal, poczucie winy i smutek, że nadal nie jest tak, jak byśmy chcieli. To prawda, że robienie tego, co zbliża nas do celów i marzeń, nie jest przyjemne, komfortowe i łatwe. Ile trzeba się napocić podczas godzinnego biegu, ile niezbyt smacznych, za to zdrowych i niskokalorycznych potraw trzeba zjeść, żeby zgubić zbędne kilogramy i zdobyć lepszą kondycję. Czy nie lepiej położyć się z pilotem w dłoni na kanapie, obok postawić talerzyk orzeszków, cukierków czy butelkę dobrego wina? Może nie lepiej, ale na pewno łatwiej. Bo wszystko, co wartościowe przychodzi z trudem, a wszystko, co bezwartościowe jest na wyciągnięcie ręki.
Czy prokrastynacja oznacza, że jesteśmy leniwi? Nie do końca. Żyjemy w czasach, w których oczekuje się szybkich nagród kosztem długofalowych korzyści. I chociaż wiemy, że najlepsze efekty przynosi regularna praca a nie praca wtedy i tylko wtedy, kiedy mamy na to ochotę albo czujemy natchnienie, to bardzo trudno wcielić to w życie, bo mozolna codzienna praca jest mało spektakularna. Kiedy przyzwyczaimy się do odkładania rzeczy na jutro, to w pierwszej chwili odczuwamy ulgę, unikanie przynosi nam natychmiastową przyjemność, nagrodę, nic nie szkodzi, że to chwilowe. W ten sposób powstaje nawyk – unikam czegoś, mam nagrodę. Dlaczego to robimy? Przecież wykonując wysiłek, przełamując opór, mielibyśmy satysfakcję, bo dotrzymujemy sobie samemu słowa, zbliżamy się do celu. Po prostu brakuje nam samokontroli i silnej woli. Oczekujemy szybkiego rezultatu, może zadanie wydaje się nam zbyt trudne, skomplikowane, brak nam wiary, że to możliwe do osiągnięcia. Wszystko sprowadza się do emocji. Kiedy nie mamy kompletnie na coś ochoty, a próbujemy się do tego zmusić, to pogarszamy tylko sprawę, bo nie dajemy sobie wyboru przez co opór staje się jeszcze większy, co na końcu prowadzi do rezygnacji i stwierdzenia – zrobię to jutro. Gdybyśmy mieli wybór, to moglibyśmy chociaż zacząć… np. powinnam ćwiczyć dziennie chociaż pół godziny, ale jak poćwiczę 5 minut to też ma sens.
Jakie są koszty prokrastynacji? Przede wszystkim oznacza ona marnowanie czasu, a właściwie swojego życia, a potem żal, że można było wiele rzeczy dokonać, ale teraz jest już na to za późno. Prokrastynacja jest też zabójcą rezultatów. Przekładając rzeczy ważne na jutro, właściwie nigdy nie będziemy mieć rezultatów. A rzeczy ważne decydują o jakości naszego życia, są to takie kwestie jak nasze zdrowie, kondycja, systematyczna praca nad czymś. Bywa niestety tak, że nasze życie sprowadza się tylko do gaszenia pożarów i przetrwania, robienia wszystkiego na ostatnią chwilę albo robienia wtedy, kiedy mamy przystawiony pistolet do głowy. Prokrastynacja powoduje obniżanie poczucia własnej wartości. Bo jak się czujemy nie dotrzymując dawanych sobie samym obietnic? Kiedy czujemy, że nie możemy na sobie polegać, ufać sobie? Fatalnie. Inaczej jest, kiedy udaje nam się wyrobić nawyk dyscypliny, który będzie zbliżał nas do celu, a tym samym umacniał poczucie sprawczości i skuteczności, a na końcu pewności siebie. Prokrastynacja jest okłamywaniem się. Kiedy obiecujemy sobie, że coś zrobimy, a wciąż to przekładamy, to dopadają nas wyrzuty sumienia i wstyd przed samym sobą. W ten sposób napędzamy spiralę negatywnych myśli i złość na siebie. Wyjście jest jedno: lepsza samokontrola i siła woli. Czy mam ochotę coś zrobić czy nie, po prostu to robię. Czy mam motywację czy jej nie mam, działam niezależnie od tego. W końcu robienie czegoś staje się nawykiem. Istotnym skutkiem prokrastynacji jest nie tylko to, że sami siebie przestajemy szanować, ale robią to też inni ludzie, bo stajemy się dla nich tymi, co dużo mówią i nic nie robią. Może się okazać, że nic nie kontroluje naszego życia oprócz impulsów, zachcianek i przymusów, którym jesteśmy posłuszni. Brzmi to strasznie, ale tak niestety bywa.
Jak pokonać prokrastynację? Przez działanie. Ale nie poprzez zmuszanie się do działania, bo siłowa walka tylko stworzy dodatkowy opór i będzie nam jeszcze trudniej. Pozwólmy, żeby opór był, zauważmy go, ale dajmy sobie wybór, w ten sposób uwolnienie energii z walki z oporem wzbudzi większą chęć do działania. Brzmi to nieco skomplikowanie i w praktyce potrzebujemy do tego uważności, którą trzeba w sobie … wypracować. To ona pozwala nie tylko zauważyć sam opór, negatywne emocje i chęć uniknięcia nieprzyjemnych uczuć, ale pomaga też w kontrolowaniu impulsów, które mogą spowodować, że nie zrobimy tego, co zaplanowaliśmy.
Przykład, który mi się w tym miejscu nasuwa, to moja praca zdalna w domowych pieleszach, kiedy to głowię się nad jakimś projektem, a tu nagle impuls, żeby iść do kuchni i coś sobie przyrządzić do jedzenia, albo po prostu wziąć coś gotowego i zjeść. Głodna nie jestem, na przerwę jest za wcześnie, ale impuls jest tak silny, że działam jakby na autopilocie. Kiedy siadam z powrotem do komputera, mam wrażenie, że te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut spędzonych w kuchni w ogóle się nie zdarzyło. Gorzej, kiedy robię sobie przerwę, aby zajrzeć do internetu, bo tam to w ogóle można utonąć i stracić poczucie czasu. Kiedy dzięki uważności zauważam impuls (zjedz coś albo zajrzyj do netu) to daję sobie czas na decyzję i jestem w stanie powstrzymać się przed bezsensownym działaniem.
Jeżeli do tej pory prokrastynacja była naszym chlebem powszednim, to zamiast sobie wypominać te zmarnowane lata i szanse, lepiej sobie wybaczyć i zapomnieć, a następnie skupić się na skromnym progresie w stronę celów, które sobie wyznaczamy, a które poprawią jakość naszego życia – TERAZ. Dobrze wiedzieć, jaki będzie nasz kolejny krok, aby móc posuwać się w stronę większych celów. Wybierajmy zamiast zmuszać się. A najważniejsze to po prostu zacząć, krok po kroku…
*
Zainteresowanych tematem odsyłam do strony selfmastery.pl, która stanowi dla mnie inspirację i z której czerpię pełnymi garściami. Każdy z tematów przerabiam na swój własny sposób, czego efektem są wpisy na blogu, w których wykorzystuję fragmenty autorstwa Magdy Adamczyk, co – mam nadzieję – zostanie mi wybaczone 😊