Archiwa tagu: przyjaźń

Weź się w garść, czyli kilka słów o empatii…

Znamy się od wielu lat. I choć jest ode mnie starsza, zawsze dobrze się rozumiałyśmy. Pandemia spowodowała, że nie widziałyśmy się od października, a więc prawie rok. Trudno było zgrać terminy, bo ona wiecznie zajęta, choć już emerytka. A latem przyjechała do niej rodzina z dalekiego kraju i trzeba było się nią zająć.
Wreszcie miałyśmy się spotkać. Bo i pandemia była mniej straszna i obie zaszczepione, więc może nam się uda … Zadzwoniłam. Jak zwykle radosny głos, ale spotkać na razie się nie może. Dlaczego? Bo coś jej wykazało badanie USG, co trzeba zdiagnozować. Czy potrzebujesz jakiejś pomocy? – pytam. Nie, tylko spokoju, poradzi sobie. Wolałaby na razie nie spotykać się z ludźmi, dopóki sprawa się nie wyjaśni, to nie ma ochoty na towarzyskie kontakty.
Ludzie są różni. Jedni chcą i oczekują zainteresowania i wsparcia. Inni wolą pozostać sami. Czym innym jest potrzebować pomocy, o którą trzeba umieć i należy poprosić, ale zupełnie inną kwestią jest wsparcie słowne, towarzyszenie, empatia.
Po kilku ciężkich życiowych doświadczeniach zrozumiałam, że w trudnych momentach i tak jesteśmy sami. I siłę do przetrwania możemy czerpać tylko z tego, co mamy w środku, a może co wypracowaliśmy przez lata. Nikt nie jest w stanie nam pomóc. Ale można się chociaż wygadać, o ile komuś to pomaga. Z tym bywa różnie.
Poza tym, czas bywa najlepszym lekarstwem. To, co wczoraj wydawało się tragedią, dziś może być tylko przejściową trudnością. Człowiek jest w stanie pogodzić się ze wszystkim. Nie ma wydarzeń, których nie jesteśmy w stanie przeżyć, chociaż wydaje nam się to niemożliwe. Każdy ma takie lęki, obawy, które postrzega jako nie do pokonania. A jednak życie toczy się dalej, choć w naszej wyobraźni świat miał się zatrzymać… to nadal żyjemy. Śmierć bliskiej, najbliższej osoby, może być takim doświadczeniem, którego nie możemy sobie wyobrazić. A jednak kiedy to się stanie, nadal trwamy, jakby w odrętwieniu, ale żyjemy…
Moja znajoma straciła syna, odszedł po długiej i ciężkiej chorobie. Można było się na to przygotować, ale ona nie była gotowa. Walczyła do końca. Nie wierzyła, że będzie go odwiedzać na cmentarzu. Bliscy jej tłumaczyli, że przecież „ma dla kogo żyć”, bo syn zostawił dzieci, poza tym ma drugiego syna. Nic nie docierało. Trwała w odrętwieniu ponad rok. Potem zaczęła powoli odzyskiwać swoje życie, trzeba było zająć się innymi sprawami. Zachorowała z mężem na covida. Było ciężko, ale przeżyli. Niedawno wyjechali do sanatorium. Po kilku latach zobaczyłam lekki uśmiech na jej twarzy.
Na życiowe dramaty reagujemy różnie, bo każdy jest inny i nie da się nauczyć reagować. Emocje i osobowość zawsze wezmą górę.
Ale jak reagować na problemy innych? Jak z nimi rozmawiać? Na chorobę, zwłaszcza na depresję, która w ostatnim czasie bije niechlubne rekordy popularności. Bez względu na wiek, płeć czy sytuację materialną, ludzie wpadają w jej szpony. Obserwuję takich ludzi z bliska, którzy podjęli walkę, biorą leki, a ja czekam, kiedy ich życie nabierze barw. I zdarza mi się pytać – jak się dziś czujesz? Zauważam, że takie pytanie drażni.
Jak pocieszać? Jak mobilizować? Mówić truizmy, że jutro będzie lepiej. Bez sensu. Podobno najgorzej odbierane jest stwierdzenie „weź się w garść”. Bo gdyby chora osoba to potrafiła, zapewne by z tej „złotej rady” skorzystała.
Może lepiej powiedzieć: pamiętaj, że jestem blisko, jakbyś chciała porozmawiać, a nawet pomilczeć… to po prostu jestem.
Jedno jest pewne, nie można wziąć na siebie bólu drugiego człowieka, choć czasami bardzo by się chciało mu ulżyć.

Relacje, pozory i substytuty…

W dzisiejszym świecie coraz mniej mamy relacji w rzeczywistości, coraz więcej w świecie wirtualnym, do czego w znacznym stopniu przyczynily się media społecznościowe, takie jak Facebook. Znam osoby, które „żyją życiem” wirtualnym i nie rozstają się ze smartfonem nawet w łóżku. Należą do grup dyskusyjnych, wciąż muszą reagować na newsy, emocjonują się, denerwują, stresują, jak w prawdziwym życiu, ale kiedy gaszą światło cały ten świat znika, a oni zostają sami ze swoimi myślami. Ta cisza aż … dzwoni w uszach, więc trzeba coś włączyć, albo telewizor albo audiobooka, cokolwiek, aby nie myśleć o rzeczach trudnych czy smutnych, o zaległych sprawach, o szarej rzeczywistości.

Kiedy mamy problem, pomimo licznego grona bliskich i dalszych znajomych, sami musimy się z nim zmierzyć. Można się pożalić, można dostać wsparcie, również wirtualne, ale to nie zmienia faktu, że człowiek i tak pozostaje z problemem sam.

Świat wirtualny to substytut czegoś prawdziwego. Bo w tych relacjach brakuje głębi i bliskości. To są tylko pozory prawdziwej relacji. Nie ma sensu się oszukiwać. Więź i relacja mogą pojawić się wtedy, kiedy będziemy obecni, będziemy się słuchać i patrzeć w oczy. Tylko takie spotkania to okazja, aby być wysłuchanym i zrozumianym.

Poznałam niedawno starszą panią, teściową mojej znajomej, przy okazji spotkania towarzyskiego. Różnica wieku spora, ale rozmawiało mi się z nią lepiej niż z moimi koleżankami rówieśniczkami. W pewnym momencie doszłyśmy do wniosku, że musimy koniecznie zachować kontakt i umawiać się na pogaduszki, a mamy to szczęście, że mieszkamy blisko.

Co takiego jest w Zofii, że lubię z nią spotykać się i rozmawiać? Szczerość i naturalność, umiejętność słuchania i pewna równowaga w rozmowie. Żadna nie dominuje i nie próbuje drugiej przegadać. Niczego od siebie nie chcemy i nie potrzebujemy, wystarczy nam rozmowa i obecność. Tematów nam nie brakuje, są to kwestie poważnego kalibru, ale też takie drobiazgi, jak przepisy na dobrą potrawę. Obie mamy spore grono znajomych, ale nie z każdą z tych osób chcemy podtrzymywać kontakt, więc wiele z tych znajomości umiera śmiercią naturalną. Zosia zainteresowała mnie jako …fajny człowiek, i nie musiałam o niej zbyt dużo wiedzieć, czego dowodem jest fakt, że o jej profesji (jest lekarzem), dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Jej synowe są w wieku 50+, ale z żadną z nich nie jest … zaprzyjaźniona. Relacje są poprawne, ale powierzchowne. Jeśli chodzi o męża, Zosia stwierdziła, że dopiero będąc na emeryturze przekonała się jak niewiele ich łączy. On najchętniej siedziałby w domu i niczego mu do szczęścia, oprócz jedzenia, nie potrzeba. Ona łaknie kontaktów z ludźmi, wyjazdów, ruchu, wiedzy, chce, aby coś się działo wokół niej. Chciałabym mieć tyle energii w jej wieku.

Kiedy ma się już sporo lat to tych znajomych bliższych i dalszych jest liczne grono. Często brakuje czasu, żeby takie relacje podtrzymywać. A bywa i tak, że niektórych znajomości nie mamy ochoty kontynuować, bo okazuje się, że rozmowa już się nie klei i dochodzimy do wniosku, że w zasadzie niewiele mamy sobie do powiedzenia. Może lepiej jest wtedy znaleźć sobie kogoś „nowego” i stworzyć dobrą, zdrową relacje, w której będziemy czuć się zwyczajnie dobrze i bezpiecznie. Sama jestem otwarta na nowe, realne znajomości, choć inicjatywy w tym kierunku szczególnej nie przejawiam.

Kiedyś bardziej się chciało… spotykać, organizować, wychodzić, bywać. Kiedyś życie towarzyskie kwitło… spotkania ze znajomymi były na porządku dziennym. Były też znajomości wirtualne, które szybko przenosiły się do reala. Teraz, kiedy doszła pandemia, z tymi relacjami bezpośrednimi jest coraz gorzej. Za to świat wirtualny w rozkwicie. Najważniejsze to zachować w tym wszystkim zdrowy balans. 😊

Small talk czyli nie chce mi się z Tobą gadać….

Rozmowy telefoniczne stały się w dobie pandemii najczęstszą formą kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, a nawet dalszą rodziną. Osoby, z którymi mam kontakt częsty i systematyczny, mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki. Na drugiej zliczyłabym koleżanki i kolegów. I to do nich dzwonię od czasu do czasu. Zatem kiedy nadchodzi wieczór, który przeznaczam na takie small-talki, to jednocześnie przychodzi mi do głowy refleksja, czy dzwonię bo … tak wypada, kontakt trzeba zachować, łączy nas przeszłość, bo …. Czy dzwonię z potrzeby serca?

A jak odpowiedź na drugie pytanie jest negatywna, to rodzi z kolei wątpliwość, czy wszystko ze mną jest ok., skoro nie łaknę tego kontaktu, skoro znajomi są mi w zasadzie obojętni… Dlaczego rozmowa nie sprawia mi przyjemności, a jest raczej „obowiązkiem”? Czy stałam się wyalienowana? A może po prostu przestałam lubić ludzi, albo jestem wobec nich zbyt krytyczna …. Nie wiem, ale jest faktem, że coraz mniejszą przyjemność takie rozmowy mi sprawiają.

Przeszkadzają mi „dobre rady”, bo najczęściej sama najlepiej wiem, co należałoby zrobić, a czasem po prostu chcę się wygadać. Przeszkadzają mi historie o przeżyciach i chorobach nie moich znajomych. Przeszkadzają mi dygresje o kwestiach ważnych, ale zbyt ogólnych, dla mnie osobiście mało znaczących. Poza tym, nie lubię wszechwiedzących. Wolę rozmowy o tym, co czuję, czyli to, co tkwi wewnątrz mnie i chciałabym tymi swoimi myślami podzielić się z innymi ludźmi. Natomiast nie jestem zainteresowana, co się stało z koleżanką koleżanki, którą boli noga, albo co sąsiedzi stawiają obok swoich drzwi wejściowych, albo jaki kolor blatów do kuchni wybrać.

Wiem, wiem, rozmowę można tak poprowadzić, aby skupiała się na kwestiach dla nas istotnych, ale … chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Są tematy, których z koleżankami nie poruszam, a nawet jak próbuję, to widzę brak zainteresowania albo zdziwienie. Nie chcę być odbierana jako ktoś, kto… odleciał, bo wiem, że na świecie są ludzie podobni do mnie… gdzieś tam, najczęściej daleko, dlatego prowadzę bloga, bo dzięki niemu „wysyłam w świat” pewne refleksje, których moje otoczenie nie odbierze. Po prostu nadajemy na innych falach.

Nie dziwię się sobie i nie dziwię się innym ludziom, którzy piszą na blogach o swoich rozterkach, problemach, emocjach… mają więc potrzebę zwierzania się, bo w najbliższym otoczeniu bardzo trudno jest im znaleźć osobę, której można te swoje myśli powierzyć, które nie będą krytykować, które po prostu akceptują nas takimi, jacy jesteśmy. Sama o sprawach osobistych piszę niewiele, natomiast brakuje mi w realu osób, które byłyby zainteresowane tematami, które poruszam na blogu.

Choć z drugiej strony, skoro zwierzamy się … ekranowi komputera, to może jednak mamy jakiś problem? Może trzeba zastanowić się, czy dałoby się coś z tym zrobić. A może  to samotność popycha nas do kontaktów, które nie są satysfakcjonujące, ale są? Może to ona powoduje, że siadamy przed ekranem komputera wysyłając w świat sygnał „piszę, więc jestem”?

Samotność samotności nierówna, poza tym każdy co innego pod tym słowem rozumie. Można mieszkać i żyć w pojedynkę i wcale nie czuć się samotnym, można żyć w rodzinie i samotność odczuwać. Niektórzy mogą być bardziej predystynowani do jej odczuwania, mogą mieć trudność z zawieraniem znajomości i czerpaniem satysfakcji i wsparcia z kontaktów międzyludzkich.

Samotność nie ma chyba wiele wspólnego z liczbą relacji w naszym życiu, bo i z własnego doświadczenia i obserwując innych ludzi widzę, że można mieć takich relacji wiele, ale … ich jakość bywa różna. Istotnym komponentem samotności nie jest brak ludzi wokół tylko więzi z nimi.

Więź to słowo kluczowe. Żeby zbudować więź potrzeba nie tylko woli dwóch stron, jakiegoś dopasowania, ale też czasu i … pracy. Zresztą takie same prawa rządzą każdą relacją. Bez poświęconego czasu i pracy, nie ma efektów.

Może to pandemia spowodowała, że pozamykani w domach zaczęliśmy się zastanawiać, co tak naprawdę łączy nas z ludźmi, czy zbudowaliśmy jakieś trwałe więzi, czy to tylko taka powierzchowna relacja i niewiele znaczące rozmowy o wszystkim i o niczym.

Kiedy zapytamy siebie, na kogo tak naprawdę możemy liczyć, to oprócz rodziny, nie ma takich osób zbyt wielu. Ale ważne, że są i nawet jeśli nie zawsze mamy wspólne tematy do small-talków, to wiemy, że ten ktoś w każdej chwili, kiedy będzie taka potrzeba, stanie u naszych drzwi, by pomóc.

Znajomości i przyjaźnie

Każdy, kto korzysta z mediów społecznościowych, ma tam znajomych. Jedni mają ich mniej, drudzy więcej. Ja mam 150, więc niewielu, ale to tylko dlatego, że staram się, aby słowo „znajomy” oznaczało osobę, z którą chociaż raz się spotkałam, a nawet zamieniłam słowo. Poza tym moja aktywność na tego typu portalach jest niewielka, co nie służy poszerzaniu owego grona. Zatem po co w ogóle korzystam z Facebooka? Z ciekawości? Spojrzę od czasu do czasu, co nowego u moich znajomych się dzieje. Zamieszczają relacje, zdjęcia z wakacji, dzielą się poglądami, ale sama nie odczuwam potrzeby dzielenia się swoimi … sprawach. Gdyby ktoś z moich znajomych chciał wiedzieć, co u mnie, to chętnie mu poprzez Messengera odpowiem. Nie wpisałam też daty urodzin, bo nie chcę, aby powiadomieni o tym fakcie przez FB znajomi, zaczęli mi hurtem składać życzenia i przesyłać laurki. Jak ktoś pamięta, to pamięta, a jak nie, to też dobrze.

Poza mediami społecznościowymi używamy słowa „znajomy” do różnych kategorii ludzi. Pani sprzedawczyni ze sklepu mięsnego może być znajomą, bo czasami zamienimy z nią kilka słów, wiemy, że ma dwójkę dzieci, męża pijaka etc. Znajomą może być też sąsiadka, która mieszka w tym samym bloku od lat 20 i którą mijamy co kilka dni, a nawet czasem do siebie dzwonimy i odwiedzamy się na krótkie pogaduszki.

Najwięcej mamy znajomych z pracy. Współpracownicy, szefowie, pracownicy ochrony, kierowcy, z którymi stykamy się na co dzień i zawsze jakieś słowo się zagada. Koleżeństwo to już zupełnie inna relacja. Bliższa i często długoletnia. Mam koleżanki młodsze stażem i starsze. Gdybym zaczęła liczyć, to pewnie do 10 koleżanek i kolegów bym doszła. Tego typu relacje przechodzą różne fazy. Kiedy pracowałam z Kasią byłyśmy bliskimi koleżankami, a kiedy ona poszła do innej firmy, to i kontakty znacznie się rozluźniły, ale nadal uważamy się za koleżanki. Podobnie jest z Adamem, który był kolegą z pracy, a dziś jest głównie kolegą … wirtualnym, bo odległość ogranicza nam możliwość bezpośrednich kontaktów. Z jedną z koleżanek miałyśmy kiedyś bliskie kontakty, a potem nastąpiła kilkuletnia przerwa, bo jedna na drugą się obraziła za nie wiadomo co. Na szczęście obie zmądrzałyśmy i znów utrzymujemy kontakt. No właśnie, kluczowe słowo „kontakt” pozwala nam uznać, że koleżeństwo trwa. Ale jest to często relacja dość powierzchowna. Zwierzamy się, spotykamy, ale czy to wystarcza. Warto zadać sobie pytanie, do kogo bym zadzwoniła, gdybym miała jakiś poważny, życiowy problem? Do Kasi czy do Irenki, a może do Basi? Jedna ma dwójkę małych dzieci, więc pewnie zajęta. Druga wyjechała do USA niańczyć wnuki. Trzecia rzadko odbiera telefony, a i z oddzwanianiem ma problem. I w takich momentach pada pytanie o przyjaźń i przyjaciół. Określenia takie rezerwujemy na specjalne okazje.

W dzisiejszych czasach prawdziwa przyjaźń to nie jest częste zjawisko. Kiedyś przyjaźnie trwały i trwały, niemal od dzieciństwa. Moi rodzice mieli przyjaciół od wczesnej młodości i byli sobie w tej przyjaźni wierni. A dzisiaj słowo „przyjaźń” zdewaluowało się.

Przyjaciel nie musi być obok nas dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przyjaciel, to człowiek, do którego zadzwonimy za pięć czy dziesięć lat, a on będzie wiedział, kto do niego dzwoni i nie odmówi pomocy, czy choćby pogadania o różnych pierdołach czy pójścia na kawę.

Dzisiaj ludzie mają mnóstwo znajomych, ale przyjaciół jak na lekarstwo.