Archiwa tagu: rodzina miłość starość

Nareszcie jesteś…

Słyszę te słowa w każdą sobotę, kiedy przyjeżdżam. „Nareszcie jesteś”. Tak mnie wita. Nie wyobrażam sobie weekendu bez niego. Czasami nie rozumie, co mówię, są takie chwile, coraz dłuższe, jakby go nie było. Nieobecny. Zapatrzony gdzieś w dal. Wiem, że każda chwila, każdy dzień jest darem od losu. Jednocześnie każda chwila naznaczona jego cierpieniem, bo organizm odmawia posłuszeństwa. Fizycznie i psychicznie coraz słabszy.

Jak reagować na cierpienie kogoś bliskiego? Być obecnym. Być blisko. Biorę więc za rękę i trzymam. Czasami milcząc, czasami coś opowiadając, na co i tak najczęściej nie ma odpowiedzi.

Mój tata. Wiekowy. Schorowany. Wymagający opieki, zaangażowania, cierpliwości.

Kiedyś to on był moim opiekunem, teraz role się zmieniły. Stary człowiek jest jak dziecko.

Moje relacje z Tatą przechodziły różne etapy. Wiele lat zajęło mi pogodzenie się z jego emocjonalną obojętnością (przynajmniej tak interpretowałam jego postawę). Jak widziałam ojców z córeczkami na rękach, bawiących się, przytulających, całujących to jakoś dziwnie się czułam. Nadal mam poczucie niezawinionego… braku, ale zaakceptowałam ten stan. Ostatecznie przeszłości zmienić nie można, a to co mogłam zmienić, starałam się zrobić. Nie pamiętam z dzieciństwa ani jednej sytuacji, abym siedziała tacie na kolanach, aby mnie przytulał. Pocałunek, cmok może jakiś się zdarzał, okazjonalnie. Wiedziałam, że tata istnieje, a nawet jest obok, chodzi po domu, ale emocjonalnie był bardzo odległy. Nie mogę powiedzieć, że nas (czyli mnie i siostrę) nie kochał. Zapewne kochał, ale kompletnie nie umiał tego okazywać. A jeśli jeszcze dodam, że szanowna małżonka taty, czyli moja mama zaanektowała córki dla własnych celów „emocjonalnych” to efekt był jaki był. Z czym mi się pozytywnym kojarzy tata z dzieciństwa? Z zapachem świeżego chleba. Bo to on wracając z pracy taki świeży chlebek przynosił. Ponieważ bardzo pragnęłam tego chlebka oczekiwałam jednocześnie powrotu taty, wyglądałam przez okno i cieszyłam się, kiedy zobaczyłam zarys jego sylwetki. Chleb i tata, w zasadzie piękne skojarzenie. Nawet jeśli chleb był dla mnie wtedy ważniejszy.

Niełatwo jest dzieciom wówczas, gdy rodzice nie tylko się nie kochają, nawet nie lubią się i nie szanują, a bywa że czują do siebie wyłącznie nienawiść. W mojej rodzinie był brak uczucia ze strony mamy do taty. A czy tata ją kochał? Nie miałam pojęcia, wydawało mi się, że nie kocha, bo przecież nie umiał tego okazać. Relacje między rodzicami to jedna sprawa, relacje dziecka z rodzicami, kiedy to dziecko dorasta to już inna bajka. Bo człowiek dorosły więcej już rozumie, a jak nie rozumie to poczyta, posłucha mądrzejszych od siebie, a w ostateczności pójdzie na terapię, jeśli uzna, że jego życie jest do bani z powodu niewyrównanych rachunków z przeszłości.

U mnie obrazek obojętnego taty wciąż wracał, nawet kiedy już wyprowadziłam się z domu, nawet wtedy, kiedy już miałam za sobą kilka poważnych związków. Coś jednak było nienaprawione, coś mnie uwierało. A kiedy dowiedziałam się, że tata może być poważnie chory, zrozumiałam, że czas coś zrobić. To ja jeździłam z tatą po lekarzach i to ja wiedziałam jak groźna jest choroba. Przestraszyłam się, zaczęłam analizować moje z tatą relacje i śpieszyć się go kochać. Wiedziałam, że w domu rodzinnym, gdzie jest mama i siostra nie damy rady porozmawiać szczerze i być tylko dla siebie. Postanowiłam pojechać do sanatorium, do którego tata wyjechał, być tam z nim choćby jeden dzień, z daleka od świata znanego i znanych problemów. Tylko on i ja. I nasze niezałatwione  sprawy. Moje podstawowe zadanie, jakie sobie postawiłam, to powiedzieć tacie, że go kocham i to samo wyegzekwować od niego. Śmieszne? Kiedy oglądam amerykańskie filmy tam jak mantra brzmią takie słowa w rodzinach. Czy coś się za nimi kryje, czy są szczere, czy znajdują odzwierciedlenie w życiu codziennym? To insza inszość. Ale u mnie było tak, że ja wiedziałam, czułam „miłość” taty, ale bez gestów i wciąż niewypowiedzianą. Poza tym tkwiła we mnie ta mała dziewczynka, której zabrakło czułości ojca wtedy, gdy był na to najlepszy czas. Wyjazd do sanatorium, rozmowa z tatą była też „zadaniem”, jakie dostałam od Andrzeja, kolegi, który robił mi „wodę z mózgu”, a tak poważnie to był psychoterapeutą.

Spędziliśmy z tatą cudowny dzień, ten dzień jest moim ogromnym psychicznym „kapitałem”, z którym idę przez życie. Trudno jest nadrobić stracony czas, ale zawsze jest czas, aby poukładać sobie relacje z najbliższymi.

Wzięłam tatę w ogień pytań, zwłaszcza chciałam wiedzieć, jak on swoje dzieciństwo wspomina (masakra), czy on jakichś oznak czułości ze strony swoich rodziców doznał. Wiem, że to go nie tłumaczy, ale dobrze to wiedzieć. Poszliśmy do kawiarni, był wieczorek taneczny, zatańczyliśmy. Zapaliliśmy papierosa, tata palił od wielkiego „święta”, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy. Byliśmy tylko my dwoje. Strasznie bałam się tego wyartykułowania „Kocham Cię tato” i poproszenia o rewanż. Przeciągałam ten moment i przeciągałam. Kiedy odprowadzał mnie na dworzec, już nie było ucieczki. Powiedziałam. Pocałowałam. Proszę powiedz, że też mnie kochasz –zwróciłam się do niego. Konsternacja. Nie umiał tego powiedzieć. Cały nasz dzień przecież był wyrazem łączącej nas miłości. Nie ustępowałam. Powiedz proszę! Powiedział, uff. Niby tak niewiele, bo to tylko słowa, ale niektóre słowa czynią cuda. Biegłam na peron ze łzami wzruszenia w oczach.

Choroba taty okazała się nie być taka groźna, jak lekarze sugerowali. A ja od czasu tej naszej pamiętnej niedzieli zyskałam pewność, że byłam i jestem kochaną córką.  Zrozumiałam, że tylko on w rodzinie daje mi bezwarunkową akceptację, co mylnie traktowałam jako obojętność.

Teraz jestem na etapie godzenia się z nieuchronnym. Ale czy można się z tym pogodzić?