Pobyt w sanatorium udany. Oczekiwania spełnione, obawy rozwiane. Miejsce pobytu urokliwe. Pobliski las sosnowy zachęcał do codziennych spacerów (a raczej w moim przypadku marszobiegów), na które w miejscu stałego zamieszkania wciąż nie mam czasu. I tu moje pierwsze zdziwienie. Pusto i głucho w tym lesie, żywego człowieka nie widać, zwłaszcza w godzinach, które dla mnie do spacerowania są najlepsze, czyli 7.00-8.00. Z tego powodu jako osoba dość strachliwa nie mogłam zagłębić się w las… musiałam zadowolić się jego częścią przylegającą do ulicy. Wokół lasu znajdują się cztery sanatoria, w każdym pewnie co najmniej 50-100 kuracjuszy. Jak to możliwe, że nikt z tej grupy nie wybiera się na poranny spacer? Najpierw myślałam, że to z powodu zbyt wczesnej pory. Ale po południu i wieczorem też niełatwo było spotkać w lesie jakiegoś kuracjusza. Może zabiegi w ciągu dnia są tak absorbujące? Nie wiem. Nie pytałam. Każdy ma prawo tak spędzać czas, jak mu pasuje.
Za to od 15.00 w pobliskich kawiarenkach zaczynały się pląsy na wolnym powietrzu. Pogoda ku temu sprzyjająca, więc panowie i panie z wigorem ruszali w tan. Być może ta forma ruchu jest dla nich odpowiedniejsza od spacerów na leśnych ścieżkach. Sama z owych tanecznych przyjemności nie skorzystałam.
Przedział wiekowy kuracjuszy oscylował wokół 60 i 70 plus. Sporo osób niepełnosprawnych, również na wózkach. W moim kameralnym sanatorium byłam najmłodsza i … chyba najsprawniejsza. Jako „wolny elektron” nie angażowałam się towarzysko więcej niż to było niezbędne przy wspólnych posiłkach czy zajęciach. Pozostały czas spędzałam aktywnie poza ośrodkiem.
Posiłki były obfite, ale w przypadku mojego sanatorium za drogie. Brakowało mi tzw. bufetu szwedzkiego, zwłaszcza przy śniadaniach. Następnym razem zamierzam skorzystać z opcji nocleg plus śniadania. Przeszkadzały mi sztywne godziny posiłków: 9.00, 13.00, 18.00. Zrobienie sobie dłuższej wycieczki wiązałoby się ze stratą posiłku. W pierwszy dzień pobytu, który zaczynał się od kolacji, poszłam do restauracji, gdzie za dość niską cenę mogłam zjeść urozmaicony obiad (jesz ile chcesz) serwowany w formie bufetu szwedzkiego. Po śniadaniu o 9.00 jestem w stanie zadowolić się obiadokolacją ok. godz. 16.00, bo później posiłek nie jest mi już potrzebny.
Z zabiegów jestem zadowolona, choć korzystałam z nich w ograniczonym zakresie, wybierając tylko to, czego nie mogę mieć w swoim miejscu zamieszkania. Po co mi masaż w sanatorium, skoro korzystam z tej przyjemności dość często w swoim mieście, gdzie mam do tego świetnego fachowca.
Mój pobyt nie był „normalny”, tym bardziej, że trwał krótko, a turnusy z NFZ ciągną się 3 tygodnie, dlatego moje wrażenia są z pewnością mocno …zindywidualizowane. Jedno jest pewne, pomysł krótszego lub dłuższego resetu z dala od domu, zamierzam częściej realizować.