Archiwa tagu: wiara

Bliscy choć dalecy

Niektóre osoby wzbudzają naszą sympatię od „pierwszego wejrzenia”. A inne wydają się od razu odpychające. Nawet nie musimy kogoś znać osobiście, aby go polubić. Można lubić osoby, których blogi odwiedzamy, choć bywa, że nawet nie wiemy, jak wyglądają. Pomimo to, czujemy bliskość, jakieś mentalne porozumienie, i wydaje nam się, że z każdą z tych osób w tzw. realu złapalibyśmy dobry kontakt.

Moja Babcia mawiała, że dobrze komuś z oczu patrzy, a ja dodam od siebie, że wcale nie trzeba spojrzeć w te oczy, aby czuć bliskość, bo najważniejsze jest przecież … niewidoczne dla oczu. Dotyczy to zwłaszcza osób znanych z mediów, które stają się nam bliskie poprzez twórczość, ale też swoje życiowe doświadczenia, którymi się z nami dzielą. Po prostu są nam bliscy, choć jednocześnie tak dalecy. Mam kilka takich „bliskich” mi osób znanych jedynie z ekranu, do których zaliczam między innymi Mariusza Szczygła. Uwielbiam jego ciekawość świata i ludzi, jego uważność i empatię. Podoba mi się świat widziany jego oczami.

Dobry, wartościowy, autentyczny… brak słów, aby go opisać tak, jak na to zasługuje. Jego życie osobiste, o którymi niewiele wiadomo, nie jest jakieś celebryckie, Żyje w pojedynkę, ale ma wielu przyjaciół. Jedną z jego przyjaciółek była aktorka Zofia Czerwińska, niestety niedawno odeszła. Kiedyś trafiłam na wzmiankę o tym, że jest mocno związany z rodzicami, a może był, bo nie wiem, czy jeszcze żyją. Zaskoczyła mnie informacja o depresji, z którą walczy od ponad 6 lat. Któż by w to uwierzył, taki witalny, radosny, energiczny człowiek? Jak to możliwe? A jednak… wydaje się nam, że ktoś, kto jest wesoły (jakby z natury), pełen życia i wigoru nie może być chory na depresję. Może nadal pokutuje w nas przekonanie, że depresja to tylko taki smutek… z którym można sobie poradzić bez wsparcia medycyny. Sama też jestem obarczona takim stereotypem i ciężko mi się od niego uwolnić. Wydaje mi się, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a depresja też, choć choroba, musi mieć swoje źródło, często nie do końca uświadomione. Psychoterapia jest po to, aby to źródło odnaleźć.

Ciekawie o depresji opowiadają dziennikarze, Andrzej Bober i Małgosia Serafin. Ale o tych osobach może innym razem kilka słów napiszę.

Wracając do Mariusza Szczygła, to wywiad, jakiego ostatnio udzielił portalowi noizz.pl zawiera wiele bardzo ciekawych i bliskich mi spostrzeżeń. Oprócz depresji mówi o religijności i Bogu oraz o polityce. Jego poglądy na wiele kwestii podzielam w 100 procentach, jakby były moimi. Pozwolę sobie dokonać skrótu tego wywiadu, z uwzględnieniem tych fragmentów, które są szczególnie ważne z mojego punktu widzenia.

Podobnie jak większość z nas wykorzystał okres pandemii na przeczytanie zaległych książek i obejrzenie filmów, na które nigdy nie miał czasu. Czuł się na tyle dobrze, że zaczął odstawiać tabletki antydepresyjne. Wszystko szło w dobrym kierunku do czasu… wygranej Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Przypadek? Psychiatra stwierdził, że jeśli depresja gdzieś się czaiła, to wystarczył nawet … wynik wyborów. Wrócił więc do tabletek, bo odnosił wrażenie rozmawiając z ludźmi, że tylko gra przyjemnego gościa i mówi jakieś wesołe rzeczy, a depresja podsuwa zupełnie nie jego myśli, np.: “O! Jakby fajnie było skoczyć teraz z balkonu”. Teraz jest lepiej, ale przydałaby się psychoterapia.

Ciężko przechodzi obecny czas w sferze polityki.

Uważa, że rządzący powielają wszystkie wzorce rodem z PRL: są niby antykomunistami, ale tylko zamienili sierp i młot na krzyż – mechanizmy stosują te same! Najbardziej boli go fakt, że następuje upadek inteligencji jako sposobu bycia, sposobu myślenia. Kiedy obecni notable otwierają usta, można czuć zażenowanie poziomem, który nam proponują. Przypomina to czasy Gomułki, który był cwanym prostakiem i to za jego kadencji, ukuto powiedzenie “dyktatura ciemniaków”.  A teraz historia zatacza koło, a nami rządzi dyktatura ciemniaków. Mieszka dwa kilometry od Pałacu Prezydenckiego, gdzie urzęduje człowiek, który nie jest partnerem dla inteligenta, a co dopiero dla intelektualisty.

Depresja nie ma nic wspólnego z religijnością. Każdy może zachorować, również ksiądz.

Ze swojego życia jest zadowolony, niemniej dostrzega, że jest w nim tzw. pustka po Bogu. Bardzo mi się to określenie podoba, bo dotyczy chyba wielu z nas, którzy zostaliśmy wychowani w wierze katolickiej, a potem zapomnieliśmy o Bogu, albo go nie odszukaliśmy na nowo. Bywa, ze zazdrościmy innym tej duchowości i tego silnego związku ze Stwórcą. Sama słucham czasami na you tubie księdza Adama Szustaka, korzystam z medytacji prowadzonych przez mistyków karmelitańskich i widzę jak liczna jest grupa ludzi, również młodych, którzy takich treści słuchają, modlą się i głęboko wierzą. Nie każdy to potrafi, a może nie każdemu dana jest łaska wiary.

M. Szczygieł kiedyś wierzył, modlił się o coś, by to coś nastąpiło, po czym to następowało. Później szedł do kościoła za to dziękować. Dziś ocenia, że to było takie prymitywne traktowanie Boga i dobrze się stało, że mu to przeszło, bo nie było w tym głębi. Nie przypomina sobie impulsu, który mógł spowodować, że nagle przestał wierzyć. Jak mówi, wiara wyciekła z niego jak z pękniętego naczynia. Pomyślał sobie: „Przecież to jest jakiś rodzaj teatru jednego aktora. I to bez widza”. Przypomina to monodram, tylko czy gdzieś jest widownia? Gdzie jest choć jeden widz?  Może bliżej mu do teisty, bo jest przekonany, że jest coś, co nas przerasta, ale prędzej ten mechanizm wyjaśni nam fizyka kwantowa niż Biblia.

Usiłuje żyć bez Boga sensownie, z zasadami, dobrą drogą próbuje dojść do śmierci. Nie ma tego kogoś, komu mógłby powierzyć swoje myśli, może powierzyć je tylko sobie. Nawet najbliższy przyjaciel nie jest powiernikiem absolutnym, którym dla wielu wierzących jest Bóg. Powiernikiem w jego przypadku jest on sam. Jest w tym też pewne niebezpieczeństwo. Bo można tak funkcjonować do momentu, kiedy nasz mózg nie zacznie szwankować. A on ma swoje ograniczenia, wynikające z chorób typu demencja. I co wtedy? Człowiek przestaje na starość być swoim powiernikiem i już sam na siebie nie może liczyć?

Wiara w Boga to także wiara w nadzieję, “na coś lepszego”, a  on nie przywiązuje do tego, tylko cierpliwie czeka na to, co będzie, na znaki od losu. I wtedy nie jest rozczarowany, kiedy wydarzy się coś złego. Bo na nic nie liczy, nie nastawia się na cokolwiek – ten dystans mu pomaga.

Nie ma też parcia na tworzenie relacji. Musiałby się zakochać, a to jest niezależne od nas – tak samo z wiarą w Boga. To pewna łaska, której możemy dostąpić, ale nie musimy; nie mamy na to żadnego wpływu, to jak życiowa loteria.

Nic dodać, nic ująć. Albo coś się zdarza albo nie, i nie ma znaczenia czy staramy się losowi pomóc, czy nie. On i tak zrobi swoje, nawet wbrew nam samym.

Los chętnego prowadzi, niechętnego wlecze siłą… 😊

Ostateczna perspektywa, czyli memento mori

Człowiekowi wydaje się, że jest nieśmiertelny. Umierają wszyscy wokół, tylko nie my. A kiedy nadchodzi nasz czas, jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni. To już koniec? Myślenie o własnej śmiertelności ma dwie strony, dobrą i złą. Zła polega na poddaniu się i nihilizmie. Dobra na uznaniu, że każda minuta, która dzieli nas od tego momentu, może być cenna i na wykorzystaniu jej w maksymalny sposób. Jednak najczęściej wybieramy niemyślenie o śmierci. Zagłuszamy, przykrywamy i spychamy w podświadomość wszystko, co budzi nasz niepokój, a myśli o śmierci należą do tej kategorii. Co zrobić, aby myślenie o śmierci uczynić pożytecznymi, aby myśleć o niej w sposób, który paradoksalnie pomaga żyć, który ustawia nasze życiowe priorytety, który czyni nasze życie lepszym?

O tym, że istnieje coś takiego jak śmierć dowiedziałam się mając 6 lat, kiedy umarła babcia. Pamiętam, bo trumna stała w domu, co robiło wrażenie, zwłaszcza na nas, dzieciach. A potem trzeba było pocałować babcię na pożegnanie w rękę, która była lodowata, przezroczysta, blada. Wiedziałam więc już, że śmierć istnieje, ale nie wiedziałam, że dotyczy również mnie. Ta prawda z kolei dotarła do mnie z całą mocą, kiedy miałam już lat kilkanaście. I chyba nie było ku temu jakiegoś konkretnego powodu, aby ta dojmująca i depresyjna myśl o śmierci mną owładnęła, a po prostu tzw. trudny wiek, który u mnie zaznaczył się między innymi rozmyślaniem o kresie życiowej wędrówki.

Potem były lata bujnej młodości i niełatwej dojrzałości, kiedy o egzystencjalnych kwestiach się nie myślało, bo nie było na to czasu. Na szczęście los oszczędzał moich bliskich. I dopiero w wieku mocno średnim zaczęło mi ich ubywać, a i myśli o ostatecznej perspektywie zaczęły coraz natarczywiej dobijać się do głowy prosząc o refleksje. Najpierw były to myśli podszyte strachem, paraliżujące, przygnębiające, a potem człowiek się z nimi oswoił i w jakimś sensie zaakceptował. Pamiętam, jak Tata zbudował pomnik (grobowiec) dla naszej rodziny, czym wywołał niezadowolenie, irytację, popłoch… i pamiętam jacy byliśmy całą rodziną niechętni, żeby ten pomnik obejrzeć. W końcu przełamałam się, choć ten pierwszy raz, kiedy pojechałam go oglądać był szczególnie trudny. Dotarło do mnie, że stoję w miejscu, gdzie sama kiedyś spocznę na wieki, co wydało mi się …straszne, porażające, a teraz wydaje się naturalne. Z czasem i do myśli o tym, i do miejsca przywykłam, tym bardziej od czasu, kiedy doczesne szczątki Taty … zostały tam złożone.

W dzisiejszym świecie śmierć, czyli ta ostateczna perspektywa stała się tematem, przed którym nie sposób uciec, choć robimy wiele, aby myślenie o własnej śmiertelności zagłuszyć, przykryć, schować. O ilu tragediach, wypadkach, katastrofach dowiadujemy się z mediów. Im więcej … trupów, tym większa oglądalność. Ta śmierć, o której dowiadujemy się z newsów, wydaje nam się jednak odległa, jakby nas nie dotycząca. Zawsze jest gdzieś, bliżej lub dalej, ale nas nie dotyka, nawet jeśli umiera ktoś, kogo znamy, to jednak nie my. Żyjemy tak, jakbyśmy byli nieśmiertelni. Umierają i bliscy, i dalsi, a my nadal trwamy na posterunku. Wszystko, co nie jest nami, jest na zewnątrz, jest jakby …oglądanym przez nas filmem. Każdy z nas widzi świat przez swój własny filtr, a to znaczy, że świat każdego z nas jest inny. Nie ma dwóch takich samych. Mamy więc kilka miliardów różnych światów. Odchodząc zabieramy ze sobą „nasz świat”, a ten świat, który zostaje nie jest już nasz, więc czy jest czego żałować i trzymać się tak kurczowo tego życia? Przecież razem z nami odchodzi nasz świat, a skoro jego nie będzie to jakby całego świata nie było, bo przecież nasz świat jest dla nas…. całym światem 😉

A czego najbardziej nam żal, kiedy przychodzi i na nas czas? Ktoś pokusił się spisać te wszystkie refleksje snute na łożu śmierci i powstała książka pełna „niespełnionych marzeń”, tych skoków na bungee, czy wspinaczek na szczyty świata, których się nie zdobyło i nie przeżyło, choć kusiły… Nam, jeszcze żyjącym ma to dać do myślenia, abyśmy zaczęli robić to, czego zaniechania moglibyśmy potem żałować. Coś w tym jest, z pewnością. Sama też czasami myślę, ile rzeczy mnie ominęło, których nie zrobiłam ze strachu. Nie chciałam ryzykować, byłam zachowawcza. Może czasem trzeba było skoczyć głową w dół i poczuć ten lęk. Bo czyż nie jest tak, że jeśli ktoś boi się umrzeć, to boi się też żyć?

Nie wiem, jak często zdarza się innym ludziom myśleć o ostatecznej perspektywie, mnie w drugiej połówce życia zdarza się to dość często. Paradoksalnie myślenie o tym pomaga w wielu życiowych problemach, kiedy stajemy przed jakimś dylematem, kiedy coś nam nie wyjdzie, kiedy coś nas boli…. Wystarczy sobie wtedy wyobrazić nasz koniec, i dość szybko wracamy do pionu, no bo przecież jeszcze żyjemy, jeszcze mamy wpływ na to, co się wokół dzieje, jeszcze nie wszystko stracone. Każda sytuacja z perspektywy śmierci okazuje się być całkiem znośna, a nie tak beznadziejna jak nam się wydawało. Ale niełatwo jest takie podejście osiągnąć. Dla wielu z nas myślenie o śmierci bywa paraliżujące, depresyjne, odbierające chęć do życia. Myślimy, że skoro i tak umrzemy, to jaki sens jest starać się… takie myślenie nachodzi nas zwłaszcza w wieku mocno dojrzałym, kiedy bliżej nam do końca, kiedy już naprawdę niewiele można z tym życiem zrobić, a ostateczna perspektywa wydaje się być bardzo bliska. Poddać się jest zawsze najprościej. Z takim pesymistycznym kierunkiem myślenia trzeba walczyć. Każdy bowiem ma chwile załamania, kiedy nic go nie cieszy, i nic nie mobilizuje. Trzeba to przeczekać, a potem znów podnieść się, a przynajmniej próbować. Zainspirowała mnie koncepcja, aby wykorzystać ostateczną perspektywę do …ulepszenia i zmiany swojego życia, którą znalazłam na stronie selfmastery.pl. Autorka twierdzi, że myśl o śmierci potrafi wzmocnić nasze zaangażowanie w życie, otrzeźwić, obudzić nas na to, co rzeczywiście robimy ze swoim życiem i może być paradoksalnie wzmacniająca, może dodawać nadziei i energii do życia. Ludzie wtedy jaśniej widzą, co jest ważne, co trzeba zrobić, co powinni zmienić w swoim życiu i mają do tego więcej odwagi i chęci.

Jeżeli unikamy myślenia o swojej śmiertelności i śmierci – odbieramy sobie potężne narzędzie do ulepszenia swojego życia. Myśl o śmierci potrafi nam poukładać hierarchię ważności spraw, pozwala nabrać właściwego dystansu, zobaczyć jasno rzeczywistość. To pozwala z kolei do trudnych sytuacji podchodzić spokojniej, z większym luzem, swobodą a to daje większą szansę na powodzenie, na wyjście z tej sytuacji. Po prostu spuszcza z nas trochę powietrza, zdejmuje presję. My w ogóle myślimy, że te wszystkie rzeczy, które robimy i którymi się tak bardzo przejmujemy są takie ważne i niezbędne. Robimy problemy z rzeczy, które być może na łożu śmierci wydadzą nam się nic nie znaczące albo absurdalne. Możemy z tego skorzystać już dzisiaj i złapać ten dystans.

Perspektywa śmierci może dać nam doping do tego, żeby maksymalnie wykorzystać swoje życie. Możemy zyskać więcej nadziei i zbudować dla siebie lepsze życie, skupione na wartościowych dla nas rzeczach. Życie jak byśmy byli nieśmiertelni jest drogą do rozczarowań, do patrzenia na swoje życie z żalem osoby, która sama siebie zawiodła i w pewnym sensie zmarnowała swój czas. Jest mnóstwo rzeczy, które przykuwają naszą uwagę i dosłownie konsumują nasz czas, zbliżając nas do śmierci krok po kroku, mimochodem, bez naszej świadomości i właśnie dlatego potrzebujemy tej perspektywy śmierci jak nigdy wcześniej. Możemy mieć z tego masę korzyści. Jakie one mogą być?

Po pierwsze, pamiętanie o śmierci może nam pomóc w znalezieniu życiowego celu, bo zaczynają nam przychodzić do głowy pytania o ten cel i mamy świadomość, że trzeba się spieszyć z odpowiedzią. Ostateczna perspektywa pomaga też bezbłędnie oddzielić rzeczy ważne od nieważnych. Dzięki temu możemy podejmować lepsze, mądrzejsze decyzje, choćby takie, na co warto przeznaczać swój ograniczony czas a na co nie. Kolejny plus jest taki, że możemy mieć więcej odwagi i śmiałości w dążeniu do naszych marzeń, celów i do realizowania swojego potencjału, bo mamy poczucie, że nie ma czasu do stracenia, a to potrafi bardzo motywować i pomaga dobrać priorytety. Myślenie o śmierci pomaga odrzeć wiele rzeczy z pozorów i pozwala poczuć głębszą więź z innymi ludźmi. Bo jednak śmierć jest tym, co nas łączy, bez względu na to kim jesteśmy, co posiadamy, gdzie mieszkamy. Bez względu na to wszystko i tak umrzemy – każdy. Czy warto więc marnować swój czas na kłótnie, podziały? Czy nie lepiej być bardziej empatycznym i życzliwym, dla innych i dla siebie? Myślenie o śmierci pomaga też w byciu tu i teraz. Uświadamiamy sobie, że ten konkretny moment już nie wróci, konkretny oddech już nigdy się nie powtórzy, że te rzeczy należą do przeszłości.

Myślenie o śmierci powoduje, że możemy czuć wdzięczność, cieszyć się z tego, co mamy, bez względu na to, czy to jest dużo czy mało. Łatwiej nam docenić wszystkie doświadczenia – te dobre a nawet te gorsze, bo jednak żyjemy. A w konfrontacji ze śmiercią wszystko wydaje się paradoksalnie bardziej znaczące i mniej znaczące jednocześnie. Śmierć daje dystans, ale też zbliża nas do życia. I chociaż może brzmi to dziwnie daje radość z tego jak jest – bez względu na to jak jest. Poza tym perspektywa śmierci pozwala nie brać rzeczy tak bardzo do siebie, bo tworzy dystans. To jest nie do przecenienia, bo im więcej wdzięczności tym lepsze życie i tym więcej z życia.

Pamiętanie o śmierci może nam pomóc żyć lepiej, pełniej, odważniej dążyć do tego czego naprawdę chcemy. Może pomóc przetrwać trudne chwile, docenić te dobre i podejmować dobre decyzje w oparciu o to, co jest dla nas ważne. To jest świetne i niedoceniane narzędzie chociaż wiele osób używa go nie tak jak trzeba czyli jako wymówki żeby się wycofać albo nie używa go w ogóle. Ale myślenie o śmierci naprawdę może pomóc. Na pewno pomaga w tym, żeby strząsnąć z siebie strach przed życiem i podejmowaniem odważnych decyzji, pomaga przezwyciężyć wątpliwości i pełniej zaangażować się w życie, jeżeli użyjemy tej perspektywy dobrze.

*

Zainteresowanych tematem ostatecznej perspektywy, odsyłam do strony selmastery.pl, z której sama czerpię pełnymi garściami, i ten wpis też zawiera treści (również cytaty) zaczerpnięte z tej strony. Dokonałam jedynie swobodnej interpretacji tematu i mam nadzieję, że zostanie mi to przez autorkę wybaczone 😊

Nie pojmuję, ale czuję…

Trafiłam w sieci na wiadomość o samobójczej śmierci 35-letniego księdza Arkadiusza z Sokołowa Podlaskiego. Wśród parafian wywołało to szok i niedowierzanie. Ludzie zachodzą w głowę, dlaczego to zrobił? Co stało za tą dramatyczną decyzją? Prawda być może nigdy nie zostanie ujawniona i jest to kwestia drugorzędna. Istotny jest fakt, że ksiądz nie dał rady zmierzyć się z problemem, przed którym stanął. Nie potrafił znaleźć drogi wyjścia. Zapewne jako ksiądz funkcjonował dobrze, gorzej jako człowiek. Był dobrym duchownym, ulubieńcem ludzi młodych, otwartym, pasjonatem motocykli. Żal i smutek, a także refleksja, że duchowość w jego przypadku okazała się, być może, ciężarem, którego jako człowiek nie mógł udźwignąć.

Zostałam wychowana, jak większość z nas, w wierze katolickiej. Każde ważne wydarzenie z przeszłości było związane z religią i kościołem, chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub i wreszcie pogrzeb. Kościół i ksiądz towarzyszy nam od dziecka do śmierci. Chodzimy na msze, modlimy się, spowiadamy, przyjmujemy komunię, ale czy … wierzymy? I w co tak naprawdę wierzymy? W kogo? Jak wyobrażamy sobie życie wieczne?

Można wierzyć w Boga, w Ducha świętego i w niebo, do którego trafimy po śmierci, można wznosić modły do Matki Boskiej, a nie wierzyć sobie, nie ufać sobie i tak naprawdę można nie żyć, wierząc w to, że prawdziwe życie będzie dopiero po śmierci. Wiara dla wielu ludzi oznacza, że przestają myśleć, analizować, dyskutować, mają zawierzyć i nie kwestionować niczego, a tym bardziej niczego nie odkrywać na własną rękę, bo wszystko już zostało odkryte i nie potrzebujemy się tym zajmować.

Ja tak nie potrafię.

Wiem, że nic nie wiem i pewne rzeczy są dla mnie … nie do pojęcia rozumem, ale to nie znaczy, że nie mogę sama interpretować tego, co Bóg, jakkolwiek go pojmuję, chciałby powiedzieć ludziom, zwłaszcza o tym, co jest dobre, a co złe. Nie musi mi tego mówić ksiądz, ani żadna święta księga. Intuicja to podpowiada.

Mówi się, że wiara jest darem i kiedy widzimy osoby głęboko wierzące, a sami miotamy się od ściany do ściany w poszukiwaniu sensu własnej egzystencji, to dostrzegamy wiele plusów w takiej jednoznacznej postawie religijnej. A nawet zazdrościmy tym, którzy ten dar bezwarunkowej i bezgranicznej wiary posiedli…. Bo mają się czego chwycić, mają kogoś, kto zapewni im opiekę, do kogo zawsze mogą się zwrócić, po prostu nigdy nie zostają sami.

Może rzeczywiście tak jest lepiej żyć? Spokojne, proste i pozbawione wątpliwości życie. Po co je komplikować rozmyślaniem o wszystkim i o niczym, słuchaniem samego siebie, zagłębianiem się w swoje wnętrze i wiecznym zwątpieniem.

Zapewne znamy takich ludzi, którzy świecą przykładem jako wzorowi katolicy, rozmodleni, obowiązkowi w praktykach religijnych, ale także, co najważniejsze, żyjący w zgodzie ze swoją wiarą. Jeśli wiara w Boga, jest jednocześnie wiarą w człowieka i czynieniem dobra, to można takiej postawie tylko przyklasnąć…

Jednak po drugiej stronie jest grupa znacznie głośniejsza, to ludzie, którzy jawią się jako wzorowi katolicy, a zieją nienawiścią do wszystkiego, co niezgodne z ich postrzeganiem świata. Gorzej, kiedy nienawiść kierowana jest do ludzi, do obcych, inaczej myślących, ale też do członków rodziny, którzy nie podzielają tej samej wiary lub mają inne poglądy na różne życiowe kwestie. Nie jest trudno takich ludzi rozpoznać, nie tylko na podstawie tego, co i jak mówią i w jaki sposób się zachowują, ale również jak wyglądają, jak na nas patrzą, jaki mają tembr głosu. Ludzie autentyczni, życzliwi, zwyczajnie dobrzy, mają to …wypisane na twarzy. Ćwiczę się w umiejętności rozpoznawania takich spojrzeń i odpowiadania im również pogodnym uśmiechem. Uczestnicząc w nabożeństwie można poobserwować ludzkie zachowania, wyraz twarzy, spojrzenie, co prawda takiej obserwacji ksiądz by zapewne nie pochwalił, ale…. nie sądzę, aby Bóg miał coś przeciwko temu.

No właśnie, każdy wierzy na swój sposób. Ja również. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy wierzę, nie mogłabym odpowiedzieć ani tak, ani nie. Agnostyczka? Może. Moja wiara jest, ktoś powie słaba, a ja sądzę, że bardziej wierzę w człowieka i w życie, jako przejaw boskości, niż Boga, którego obraz stworzył i podpowiada mi kościół.

Potrzebujemy praktyk religijnych właśnie po to, aby się w siebie wsłuchać… i pewnie wielu chrześcijan wykorzystuje okazje mszy świętej lub modlitwy do wniknięcia w swoją najgłębszą świadomość, rozważenia nurtujących problemów, porozmawiania bardziej ze sobą niż z Bogiem. Taka swoista medytacja. Bo gdzież ten Bóg jest, jeśli nie w nas czy w drugim człowieku? Usytuowanie go gdzieś daleko od nas, powoduje, że czujemy się oddzieleni, odrębni, jakby to był surowy rodzic, karzący i nagradzający, ale najczęściej krytyczny, oceniający. My słabi ludzie,  i ON, wielki, dobry i niedostępny. Takie postrzeganie Boga przynosi więcej szkody niż pożytku. Boskości trzeba szukać w sobie, w bliźnich, w przyrodzie, w kamieniu i w każdym innym przejawie życia na ziemi.

Pamiętam z dzieciństwa taką modlitwę: Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak za wszystko miłuję…. To „niepojmowanie” Boga zostaje nam na bardzo długo…. bywa, że do końca. A może nie musimy pojmować, wystarczy czuć, a do czucia potrzebne jest „tylko” lub „aż”… wrażliwe, czujące serce.

*

Polecam film na stronie selfmastery.pl pt.: „Największa Pułapka Duchowości | Cień Duchowości”, który zainspirował mnie do tego wpisu.