To nie musiało się zdarzyć. Mogłam tego uniknąć, gdybym była przewidująca…
A może to miało się zdarzyć, jeśli ktoś wierzy w przeznaczenie? I trzeba tylko dziękować Bogu, że wyszłam z tego praktycznie bez szwanku.
W poprzednim wpisie wspomniałam o ulotności chwili, nieprzewidywalności życia… i znów coś z tej samej serii się zdarzyło. Wracałam do siebie z długiego weekendu. Jechałam miejskim autobusem na dworzec kolejowy. Nie miałam biletu na pociąg i chciałam wyskoczyć szybko z autobusu, aby dotrzeć błyskawicznie do kas dworcowych. Ustawiłam się więc przy drzwiach, zanim autobus się zatrzymał. Stała już tam pewna pani w średnim wieku. Jej obecność trochę mi przeszkadzała, bo lubię nie tylko trzymać się poręczy, ale także mieć jakąś „blokadę”, taką na wypadek hamowania. Nie przypuszczałam, że takie gwałtowne hamowanie zdarzy się właśnie tym momencie. A jednak… Jakiś samochód zajechał drogę naszemu autobusowi i kierowca wcisnął hamulec do końca. Obie ze wspomnianą panią runęłyśmy na podłogę autobusu. Ułamek sekundy. Nawet nie pisnęłam. Miałam wrażenie, że mój upadek był niegroźny. Może lewe ramię coś poczuło. Byłam w szoku. Ktoś próbował pomóc mi wstać, podziękowałam i sama się podniosłam. „Towarzyszka niedoli” była chyba w gorszym stanie, bo wstać nie mogła, ktoś jej pomagał, kierowca się tłumaczył, a ja… ruszyłam na dworzec, bo przecież bilet, bo przecież pociąg….
Po zakupieniu biletu zaczęłam czuć ból w prawej dłoni, dwa palce były szczególnie obolałe, ale ruszać nimi mogłam, więc raczej niezłamane. Czułam, że lewe ramię jest stłuczone i jakiś siniak w tym miejscu będzie, ale uznałam to wszystko za drobne urazy. Byłam ciekawa, co stało się z moją „towarzyszką niedoli”. Ponieważ pociąg miał kilkuminutowe opóźnienie, wróciłam na przystanek. Zobaczyłam ją. Akurat zmierzała powoli w kierunku dworca. Zapytałam jak się czuje. Okazało się, że odczuwa ból kręgosłupa, bo padając uderzyła w krawędź podestu. Wahała się, czy nie zrezygnować z planowanego wyjazdu i nie wrócić do domu. Obie wyraziłyśmy nadzieję, że konsekwencje upadku nie okażą się dla żadnej z nas groźne. Pożegnałam się.
Nadjechał pociąg. Nie miałam ochoty na lekturę, palce bolały, samopoczucie oscylowało w dolnych granicach skali. A miałam jeszcze plany na popołudnie i wieczór. Zrezygnowałam z nich. Palce spuchły, a dziś dodatkowo zsiniały. Zastosowałam środki na stłuczenia i opuchliznę, na razie bez większego efektu. Siniak na ramieniu robi duuuże wrażenie.
Całkiem niedawno byłam świadkiem podobnej sytuacji, ale na szczęście nie byłam poszkodowana. Starszy mężczyzna stał przy drzwiach autobusu, który gwałtownie zahamował, a pan runął do tyłu jak długi. Na domiar złego był to człowiek niepełnosprawny, podpierał się kulą. Jego upadek wyglądał groźnie. Razem z innymi pasażerami pomogłam panu wstać, twierdził, że nic go nie boli i nie potrzebuje pomocy. Trzymając go pod rękę poczułam zapach alkoholu, a godzina była poranna. Może ten alkohol w jakimś stopniu go znieczulił – pomyślałam, a może rzeczywiście nic mu się nie stało, zgodnie z zasadą „pijany ma szczęście” .
Ze wszystkich publicznych środków transportu preferuję pociągi. Gwałtowne hamowanie pociągu zdarza się incydentalnie i sama nigdy tego nie przeżyłam, a podróżuję pociągami często. W mieście muszę korzystać z autobusu i tramwaju, oba te środki transportu poruszają się wśród innych użytkowników dróg i gwałtowne hamowanie zdarza się bardzo często. Przed kilku laty też miałam przygodę w autobusie. Wskutek gwałtownego hamowania wylądowałam na podłodze, tym razem poleciałam do przodu z pozycji siedzącej, walnęłam głową w podłogę, na szczęście niegroźnie.
Jakie wnioski z tych historii płyną? Oczywiście trzeba uważać i przewidywać. Wstawać i przemieszczać się do drzwi, kiedy autobus już staje, a nie kiedy dopiero dojeżdża do przystanku. Starałam się zawsze tej zasady trzymać, gdyby nie „towarzyszka niedoli” zapewne tym razem też jakoś bym się … uratowała przed upadkiem. Inny wniosek jest taki, aby po ewentualnym upadku spokojnie usiąść i ocenić, co nas boli, a nie lecieć gdzieś, np. do pociągu na łeb na szyję. Można wymienić się namiarami ze świadkami zajścia, spisać numer autobusu. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć, kiedy szok minie. Znane są historie osób, które będąc w szoku po wypadku samochodowym potrafią przejść kilka kilometrów i sprawiać wrażenie zdrowych i całych.
Na szczęście moje obrażenia są nieznaczne, choć dokuczliwe. Oczywiście, zamierzam bardziej uważać, ale … czy pewnych sytuacji da się uniknąć? Przecież …gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył.