Archiwa tagu: Związki

W pogoni za szczęściem…

Szczęście to brak nieszczęścia. Taka jego definicja staje mi się z wiekiem najbliższa. Bo oznacza akceptację tego, co jest… pogodzenie się z przemijającym czasem, łagodność dla siebie, nie rzucanie się z motyką na słońce, a może też trochę konformizmu. Czy to dobrze czy źle?

Większości z nas szczęście kojarzy się z czymś, do czego trzeba dążyć, zdobywać i gonić. Zakładamy więc, że czegoś nam brakuje i tylko wtedy, gdy to zdobędziemy to będziemy szczęśliwi.

Dawno temu na studiach podobał mi się Piotrek. Kiedy go widziałam moje serce biło jak szalone. Myślałam, że kiedy on zwróci na mnie uwagę, to będę najszczęśliwsza na świecie. Nie marzyłam nawet o tym, abyśmy byli parą. Wydawał mi się taki … nieosiągalny.

Po wielu latach przypadek sprawił, że nasze drogi znów się skrzyżowały. Ja nie byłam już taką marzycielką i sięgałam odważniej po to, czego chciałam. Raz się udawało, raz nie, ale i porażek nie przeżywałam szczególnie mocno, po prostu szłam dalej nie oglądając się wstecz. Piotrek zaczął o mnie zabiegać. Ale ja nie byłam wtedy wolna, może dlatego stanowiłam dla niego wyzwanie, zdobycz. Może to dla niego stałam się wtedy uosobieniem szczęścia. Nie udało się.

Minęły kolejne lata. Ja już wolna i znów spotykam Piotrka. Coś się zaczyna dziać między nami i trochę trwa. Ale czy to jest TO? Dostrzegam jego cechy, których wcześniej nie miałam okazji poznać. Wiele rzeczy mi nie odpowiada. Czuję rozczarowanie. Czy to jest na pewno on? Ten wymarzony? I w ten sposób okazał się być pomyłką.

Wniosek z tego taki, że zdobycie czegoś, co uosabia szczęście, wcale owego szczęścia nie przynosi, a jeśli już, to jest to chwilowe… a potem znów szukamy czegoś innego i nazywamy „szczęściem”, przekonani, że tym razem to będzie TO.

Mój przykład dotyczy związków, ale tych celów, które stają się dla nas warunkiem szczęścia, są tysiące. Sława i kariera, pieniądze i dobra praca, piękny dom, szybki samochód, podróże, kochająca rodzina.

Dlaczego gonimy za tymi rzeczami, choć wiemy, że zdobycie tego wcale nam szczęścia nie zapewni? Po prostu łudzimy się, że to możliwe. Kochamy iluzje.

Marząc o czymś, co zapewni nam szczęście, odwracamy wzrok od tego, co w naszym życiu szwankuje, a co można byłoby naprawić. Walka o coś wyjątkowego dostarcza nam ekscytacji i sama w sobie jest pociągająca. W praktyce okazuje się, że spełnienie marzenia rodzi rozczarowanie. Zdobycie sławy powoduje, że celebryta nie może „normalnie żyć”, spacerować ulicą, zjeść spokojnie obiadu bez towarzyszących mu fotoreporterów. Namiastkę takiego życia można zobaczyć w filmie „Bodyguard”, którego bohaterkę gra Whitney Huston. A i kres jej prawdziwego życia można uznać w tym kontekście za symptomatyczny.

Pogoń za szczęściem jest jak próba napełniania pękniętej butelki z wodą. Kiedy butelka jest pełna tego pęknięcia nie widać, po jakimś czasie staje się coraz bardziej pusta, a my rzucamy się na kolejną rzecz, która byłaby w stanie ją napełnić. A pękniecie nadal jest, i kolejne wypełniacze nic nie dają, a my nadal nie jesteśmy szczęśliwi. Zastanawiamy się, co jest nie tak, dlaczego te wszystkie rzeczy nie działają? A jeśli działają to na krótko?

Nasza pogoń za szczęściem jest naturalnym mechanizmem motywującym. Zamiast osiąść na laurach, chcemy sukcesów, zwycięstw, nagród. Kiedy się nie udaje, to tylko powód do zdwojenia wysiłków i starań.

W takim razie o co chodzi z tym szczęściem? Skoro nowy ciuch, nowy samochód, nowy mąż czy żona, takiego szczęścia nam nie dają. Bo wszystko to pochodzi z zewnątrz, a szczęście tkwi w człowieku. Zapewne nie raz widzieliśmy kogoś szczęśliwego, który obiektywnie rzecz biorąc nie za bardzo miał ku temu powody. A ile razy widzieliśmy ludzi nieszczęśliwych, którzy wydawali się „mieć wszystko”.

Aby osiągnąć szczęście trzeba się rozwijać jako człowiek, wzmacniać swój potencjał i starać się prowadzić dobre życie. Nie da się tego dokonać bez wysiłku, problemów, często bólu i cierpienia. Aby osiągnąć szczęście potrzeba mądrości, a więc zdobywania wiedzy i jej stosowania, potrzeba też odwagi, czyli dążenia do celów pomimo przeszkód, a także człowieczeństwa, czyli dobrych relacji z innymi ludźmi, a może też wiary i duchowości. Oczywiście postrzeganie szczęścia jest sprawą indywidualną. Ja opisuję takie podejście, które do mnie najmocniej przemawia i o którym pięknie pisze Magda Adamczyk na stronie selfmastery.pl.

Ktoś z przeszłości…

Miałam sen. Byłam w jakimś pomieszczeniu, w którym przebywało wraz ze mną dwóch panów z mojej przeszłości. Bardzo zależało mi, aby porozmawiać z jednym z nich, a drugiego próbowałam uniknąć. Chciałam poprosić Andrzeja o numer telefonu, bo go zgubiłam. Podeszłam do niego, wyraziłam swoją prośbę, podnoszę wzrok, a to wcale nie jest on, tylko ten drugi. Szok. I w tym momencie zadzwonił budzik…. Niestety.

Jak ten sen zinterpretować? Faktem jest, że nie mam do Andrzeja numeru telefonu. Po prostu kontakt się urwał. Dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio przejeżdżałam obok jego bloku, po raz pierwszy od wielu lat i jakaś nostalgia mnie dopadła. Bo wspomnienia mam tylko dobre. A rozstaliśmy się… bo po prostu tak wyszło.

Czy istnieje coś takiego jak „żałoba po związku”?

Spotkałam się z opinią, że taka „żałoba” powinna trwać tyle samo, co związek (sic). Przerażająca wizja, przynajmniej dla mnie.

Nie wiem tak naprawdę, co autor owego poglądu miał na myśli. Czy chodzi o to, aby się przez ten czas umartwiać, leczyć rany, nie zakochiwać się, nie próbować wchodzić w nowe związki?

Nie mam pojęcia, ale z poglądem trwania w takowej żałobie (dłużej niż rok) nie mogę się zgodzić, choć zdaję sobie sprawę, że coś jest na rzeczy.

Kiedy miłość odchodzi, kiedy wieloletni związek rozpada się to wszyscy wychodzą z tego poturbowani (nie tylko on i ona, ale ich dzieci, a może i inni członkowie rodziny).

Rozumiem, że pojawia się potrzeba odreagowania, zwłaszcza po traumatycznym związku. Trzeba jednak nad nią zapanować. Tym bardziej kiedy ma się „na głowie” dzieci. Właśnie odpowiedzialność za nie powinna powstrzymywać nas przed rzuceniem się w wir przygód. Dla dzieci rozstanie się rodziców jest szokiem, bardzo trudnym doświadczeniem, a one w tym wszystkim kompletnie przecież nie zawiniły (podświadomie będą siebie winić, niestety). Nie jest dobrze, kiedy funduje się dzieciom kolejne wstrząsy związane choćby z „wujkiem”, z którym mama zaczyna spędzać coraz więcej czasu, a tatuś też będzie prowadzał się z jakąś „ciocią”. Nie twierdzę, że bezpośrednio po związku nie da się kogoś normalnego, dobrego, kochanego poznać. Niektórzy w drodze na pocztę, czy w autobusie spotykają kolejne „miłości swojego życia”. Jednak z poszukiwania (choćby przez portale randkowe) lepiej – moim zdaniem – zrezygnować. I na to przyjdzie czas, kiedy już sprawy z eks unormują się, a emocje opadną.

Wiem, że nie da się precyzyjnie określić owego okresu żałoby, choć sama optuję za maksymalnie jednym rokiem. To kwestia indywidualna, bo każdy jest inny i potrzebuje mniej lub więcej czasu na tzw. pozbieranie się. A może niektórzy potrafią dopiero po rozpadzie chorego związku złapać wiatru w żagle, odetchnąć pełną piersią? Może oni byli chorzy w związku, a wraz z jego rozpadem następuje cudowne ozdrowienie? Jednak każda choroba wymaga rekonwalescencji, jak po operacji np. kręgosłupa, niby jest już dobrze, ale i dźwigać nie można, na ćwiczenia i rehabilitację trzeba chodzić, po prostu należy UWAŻAĆ.

Jeśli związek nam nie wyszedł to choćbyśmy czuli, że naszej winy w tym nie ma żadnej, to prawda leży najczęściej pośrodku. Albo na początku popełniliśmy błąd i brnęliśmy dalej (dlaczego?), a może po drodze coś zgubiliśmy (dlaczego?), nie potrafiliśmy dostrzec znaków ostrzegawczych (dlaczego?). Takie pytania można mnożyć. Rozpad związku, jakakolwiek byłaby jego bezpośrednia przyczyna, jest zawsze naszą osobistą porażką. A każdą porażkę trzeba „przerobić”, aby móc wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Dlaczego – moim zdaniem – trzeba w ogóle zakładać sobie jakąś żałobę? I co pod tym słowem mam na myśli?

Głównie spokój i wyciszenie emocji, pogodzenie się z realiami, załatwienie kwestii logistycznych (rozwód, mieszkanie, praca, alimenty itp.). Jeśli ktoś sądzi, że w całym tym porozwodowym zamieszaniu jakiś kochanek na odreagowanie nie przeszkadza, to w zasadzie mogę się zgodzić, pod warunkiem, że to właśnie „kochanek” (sporadyczne spotkania, brak emocjonalnego zaangażowania, ot czysta chemia). Nie mam nic przeciwko, ale za długo na tym świecie żyję i za dobrze znam kobiety, aby nie wierzyć w nasze (babskie) predyspozycje do … nieangażowania się. Może jakieś wyjątki od reguły są, ale najczęściej to my kobiety wpadamy jak śliwki w kompot, zakochujemy się. Czy czas po rozpadzie jednego związku, kiedy to jesteśmy zdołowane, niedowartościowane, niedopieszczone, pełne różnych, w tym negatywnych emocji to jest dobry czas na zakochiwanie się? Nie. A tym bardziej na budowanie nowego związku.

W przypadku panów (rozwiedzionych) sytuacja jest trochę inna. Jeśli to nie pan spowodował rozwód znajdując sobie nowszy model, to taki pan (prawdopodobnie sam mieszkający, uwolniony z domowo-rodzinych obowiązków) może sobie spokojnie odreagowywać i skakać z kwiatka na kwiatek. Coś takiego jak „żałoba po związku” wydaje mi się w przypadku panów trudna do realizacji. Wiem, wiem, że trafiają się panowie wrażliwi, empatyczni, którzy po rozwodzie też muszą się pozbierać i nie w głowie im jakieś hulanki i swawole. Owszem, ale jeśli będą chcieli zagłuszyć ból rozstania, odreagować wchodząc w romanse, to tak naprawdę mniej ryzykują i jestem przekonana, że łatwiej im realizować scenariusz „znajomości bez zobowiązań”. Różnimy się. Kobiety i mężczyźni. Jeśli mężczyzna w fazie odreagowywania twierdzi, że  jego aktualna partnerka (kochanka) ma takie samo podejście to jestem skłonna mu wierzyć, że takie ta partnerka sprawia wrażenie. A jaka jest prawda? Znam kobiety.

Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytania, na których odpowiedź wydaje mu się prosta, kiedy decyduje się na nowy związek, kolejny romans, przygodę, chwilę zapomnienia. Problem w tym, że wiele naszych założeń kompletnie rozmija się z tym, co możemy potem poczuć lub nie poczuć. Bo uczuć nie da się kontrolować. I wtedy znów ktoś będzie cierpiał.

No cóż, takie jest życie…

Kandydat na męża…

Wokół mnie jest kilka młodych kobiet, które szukają „drugiej połówki”. Może słowo „szukają” to za dużo powiedziane, bo nie widzę jakiejś szczególnej presji w tym kierunku… po prostu chciałyby się zakochać, ale jak nie ma nikogo na orbicie to też nie jest problem. Jedne szukają na portalach randkowych, inne ich unikają, rozglądając się w bliższym i dalszym otoczeniu, zwłaszcza zawodowym. Czasy się zmieniły, kiedyś był lęk przed… staropanieństwem, dzisiejsze singielki nie wzbudzają już takiego zainteresowania i zdziwienia … zwłaszcza ciotek w rodzinie.

Młode koleżanki pytają mnie czasami o opinię na tematy „damsko-męskie”, a ja bronię się jak mogę, bo jakie mam prawo do udzielania „dobrych rad” skoro moje własne małżeństwo nie udało się? Z drugiej strony widzę, jak wielu jest świetnych psychologów, którzy nie mogli albo nadal nie mogą uporać się z własnymi problemami, co nie znaczy, że nie potrafią pomóc innym. Do takich sytuacji pasuje powiedzenie o szewcu, który w podartych butach chodzi. Bo najtrudniej pomóc samemu sobie. Poza tym człowiek uczy się na błędach, więc ja też mam prawo wnioski z owego błędu wyciągnąć.

Od mojego rozwodu minęło sporo lat, nie podjęłam w tym czasie poważnej próby związania się z kimś na stałe, choć jeden dłuższy związek miałam. I on, czyli ten pan, i ja – po przejściach, żadne z nas jednak nie przejawiało determinacji do podjęcia drugiej próby. A skoro w żadnym kierunku ten związek nie zmierzał, tylko toczył się siłą bezwładu to uznaliśmy, że lepiej go zakończyć. Spróbowaliśmy „przyjaźni”, ale i ona na dłuższą metę nie sprawdziła się.

Kiedy zastanawiam się nad przeszłością i wskazówkami, którymi – moim zdaniem – należy się kierować przy wyborze życiowego partnera, to przychodzi mi kilka najistotniejszych, w moim przekonaniu, kwestii, które spróbuję poniżej wymienić. To takie rady dla przyszłych mężatek od byłej mężatki, której wydaje się, że jej doświadczenie czegoś ją nauczyło 😉

Rady, jakie przyszły mi do głowy, nie dotyczą absolutnie kogoś, kto nie ma wątpliwości i jest pewien na 100 procent, że to jest TO. Mam na myśli takie sytuacje, kiedy jakaś niepewność jest. No a skoro jest, to może po prostu zerwać i nie kupować obrączek? Nic nie jest tylko czarne lub białe, skrajności tu nie rozpatruję. Uznajmy więc, że kandydat jest gotowy do małżeństwa i nasze serce też mówi, że tego chcemy. Posłuchajmy jednak odrobinkę rozumu.

1. kochać i czuć się kochanym – jeśli kandydat wciąż Ci powtarza, że kocha to możesz mu wierzyć pod warunkiem, że dał tej miłości wyraz praktyczny, codzienny. Jak byłaś chora pobiegł do apteki, jak miałaś problemy rodzinne przytulał i współczuł. Kochać „werbalnie” to każdy potrafi, liczy się okazywanie uczuć w codziennym znoju.

2. sztuka konwersacji i kompromisów. Jak nie macie o czym rozmawiać, to katastrofa. Najlepiej kiedy rozumiecie się bez słów i każde z was wie, kiedy drugiemu z drogi schodzić, a kiedy wesprzeć gestem czy rozmową, rozśmieszyć, etc. Byłoby bardzo wskazane, aby kandydat nie tylko był inteligentny, błyskotliwy (a więc podobny do nas), ale żeby był bezwzględnie optymistą. Bez poczucia humoru to nie ma co do nas  startować!!! Kiedy Ty sama będziesz chodzić naburmuszona z powodów poważnych lub urojonych, Twój mężczyzna będzie miał sposób, aby Cię „rozbroić” albo pocieszyć albo przeczekać… on będzie znał Cię tak dobrze, jak Ty, więc z każdej opresji uda wam się razem wyjść.

3. rodzina. Szalenie ważne jest skąd ten nasz kandydat się wziął. Trzeba się przyjrzeć mamusi i tatusiowi. A jak ma rodzeństwo to jak mu się stosunki z siostrą czy bratem układają. Czy jest rodzinny? Jaka jest atmosfera w jego domu? Bo tym z pewnością nasz kandydat przesiąknął, a wzorce, jakie wyniósł z rodziny będzie starał się (nawet podświadomie) implementować na własny użytek. Wiem, wiem, że nawet chłopcy wychowani w domu dziecka mogą być wspaniałymi mężami i ojcami, ale to są wyjątki potwierdzające regułę. Są też takie sytuacje, że nasz kandydat wychowany w dysfunkcjonalnej rodzinie będzie twierdził i mocno w to wierzył, że jego rodzina musi być przeciwieństwem tego, co zaznał w przeszłości. Ale ja w to wątpię. Za dużo dookoła widziałam na to dowodów. Mój eks był z rozbitej rodziny, wychowywany przez nadopiekuńczą mamuśkę, rozpieszczony. A w jego domu wieczne nieporozumienia i napięcia, zarówno z mamuśką jak i z bratem miał stosunki takie …powierzchowne. Dziś uważam, że po obejrzeniu sobie całej jego rodzinki natychmiast powinnam się ewakuować 😉

4. lepiej być kochaną niż kochać bez wzajemności. Bywa i tak, że jedna strona kocha mocniej od drugiej. Kiedy to nasz kandydat jest mocniej od nas zaangażowany i nosi nas na rękach, a my się z przyjemnością w te ręce oddajemy, to wszystko gra. Z punktu widzenia kobiety jest zdecydowanie lepiej wyjść za mąż z …miłości do rozsądku 😉 takie związki są stabilne, oparte na przyjaźni, zaufaniu. Bo kobiety są lojalne, cenią sobie stabilizacje, a i „drugiej młodości” nie przeżywają w sposób tak burzliwy jak panowie. Kobieta, żona i matka bardzo poważnie się zastanowi, zanim porzuci męża i dom pod wpływem czarującego księcia. Natomiast panom pada bielmo na oczy, kiedy zobaczą jakiegoś sobowtóra Pameli Andersson. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, i wyrodne żony i matki też się trafiają, ale ja próbuje w tych swoich dywagacjach unikać skrajności.

5. koledzy, koleżanki, towarzystwo. Warto przyjrzeć się osobom, z którymi nasz kandydat się przyjaźni. Jakich ma kolegów i koleżanki? Czy jest lubiany, ceniony, szanowany? I za co jest lubiany? Czy jedynie za to, że jest zabawny i może dużo piwa wypić, a potem można z nim zaszaleć, bo ma zajefajne pomysły? Imprezowy styl życia jest dobry, do czasu, i w rozsądnych granicach. Szalone balangi, w których razem z kandydatem uczestniczyłyśmy, przestaną nam się podobać, kiedy już będziemy rodziną, a i do pracy trzeba będzie codziennie biegać. Jeśli kandydatowi imprezowy styl życia odpowiada, trudno będzie go z tego po ślubie wyleczyć. Trzeba też umieć się bawić, czyli nie przesadzić z alkoholem, więc kandydat powinien po nocnej imprezie, jako pierwszy wyskakiwać z łóżka przynosząc nam soczek, o śniadaniu nie wspomnę. Ważne jest tu poczucie odpowiedzialności, a więc nie zawalanie spraw istotnych z powodu np. kaca. I w ten sposób przechodzimy do bardzo ważnej sprawy, a mianowicie alkoholu.

6. alkohol szkodzi zdrowiu. Wszystko jest dla ludzi, ale zażywane w sposób umiarkowany. Kiedy kandydat przejawia zbyt duże przywiązanie do wysokoprocentowych trunków porzućmy płonne nadzieje, że będą z niego ludzie. Nie będą. Kiedy kandydat budzi się rano z kacem i szuka w lodówce piwa, aby się „wyleczyć” zamiast Alka-primu, to prawdopodobieństwo alkoholizmu jest duże. Nie ma niczego gorszego w rodzinie niż nadużywanie alkoholu (te inne też złe rzeczy np. przemoc są już najczęściej skutkiem picia), wszystko inne przestaje mieć wtedy znaczenie. Prócz alkoholu jest jeszcze sporo uzależnień, których posiadanie przez kandydata należy bezwzględnie wykluczyć. Jeśli nie chcesz trafić kiedyś na terapię jako współuzależniona, to takiego kandydata należy z bólem serca pożegnać nawet gdyby wyglądał jak Hugh Grant, ach…

7. Zaufanie i wybaczanie. Fundamentem każdego związku jest zaufanie, jeśli go nie ma, to znaczy, że związek nie rokuje i lepiej się ewakuować. Zaufanie buduje się latami, i wieloma dowodami, które potwierdzają, że naszego kandydata pilnować nie trzeba, gdyż on sam najlepiej się pilnuje. Zazdrość? Podobno odrobina zazdrości nie zaszkodzi, problem w tym, że ciężko tę „odrobinę” zachować. W związku może zdarzyć się coś, co zachwieje naszym zaufaniem do kandydata, coś, co zburzy naszą o nim opinię. Czy wybaczyć czy odejść? Wszystko zależy od „kalibru” sprawy. Jeśli byłaby to zdrada, czyli tzw. skok w bok? No nie wiem. Każdy sam musi sobie w takiej sytuacji odpowiedzieć, czy jest w stanie wybaczyć. Ja mam na tę okoliczność zasadę wyczytaną w książce Coelho, która wryła mi się w pamięć, bo sprawdzała się w moim życiu w 100 procentach: co zdarzyło się raz, może już nigdy się nie zdarzyć, co zdarzyło się dwa razy, zdarzy się i trzeci. Czyli raz wybaczyć można, jeśli naprawdę Ci zależy, kiedy wierzysz, że to był „wypadek przy pracy”. Jednak kiedy wybaczasz po raz drugi, pamiętaj, że będziesz już całe życie wybaczać, a kandydat wciąż będzie popełniał ten sam czyn, np. zdradzał. Permanentne wybaczanie spowoduje, że stracisz szacunek do samej siebie. Nie możesz do tego dopuścić.

8. pieniądze są nieważne? Czy do statusu materialnego kandydata przywiązywać wagę? W dzisiejszych czasach wiele, zwłaszcza młodziutkich dziewczyn, leci na szmal, że tak się brzydko wyrażę. Wydaję mi się, że na kandydata trzeba spojrzeć nie pod kątem – czy ma pieniądze, ale czy potrafi zarabiać pieniądze? Oczywiście zarabiać pracując, ale nie np. grając w kasynie, czy okradając bankomaty 😉 

9. pierwszy, nie lepszy. Bywa, że pierwszy chłopak zostaje tym docelowym kandydatem. Chodzą ze sobą i chodzą, w końcu wszyscy ich naciskają, żeby się pobrali. Różnie z takimi związkami bywa. Znam wiele przykładów świadczących o tym, że dobry wybór powinien być poparty jakimś większym doświadczeniem. Choćby kwestia seksu, który z pierwszym mężczyzną może być „letni”, a dopiero po latach i skoku w bok kobieta stwierdza, że nie miała pojęcia, że seks może być gorący jak wulkan 😉 Oj bywa tak bywa. Opowiadał mi kiedyś znajomy, że spotykał się z bardzo dojrzałą kobietą, rozwiedzioną, matką dzieciom, która wstydziła się rozebrać, zachowywała się jak zalękniona, zakompleksiona dziewczynka.

10. przyjaźń i szacunek – jeśli kiedykolwiek kandydat dał Ci odczuć, że jesteś głupsza, że na czymś się nie znasz, a jeszcze zrobił to w towarzystwie osób trzecich, zdecydowanie nie rokuje na przyszłość. Jest takie powiedzenie, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć. W pełni się zgadzam. Kiedy Ty będziesz szanować siebie, kandydat nie pozwoli sobie na podważanie Twoich słów, na dworowanie sobie z Ciebie w towarzystwie.

I tu dochodzimy do clou całego wywodu. Od kandydata wymagaj tego, co sama będziesz już w sobie miała. Miłość, szacunek i zaufanie do siebie. Tak, tak. Nie znajdziemy u nikogo tego, czego sami już w sobie nie mamy. Zanim więc poddamy obróbce kandydata i sprawdzimy go na wszelakie sposoby, popracujmy nad sobą, nad ciałem i duchem, kiedy już będziemy szczęśliwe „same”, wtedy znajdzie się z pewnością kandydat (sam nas namierzy), który będzie chciał do naszego szczęśliwego świata wejść, i w ten sposób pomnożymy swoje osobiste szczęścia.