Archiwa tagu: życiowy cel

Ostateczna perspektywa, czyli memento mori

Człowiekowi wydaje się, że jest nieśmiertelny. Umierają wszyscy wokół, tylko nie my. A kiedy nadchodzi nasz czas, jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni. To już koniec? Myślenie o własnej śmiertelności ma dwie strony, dobrą i złą. Zła polega na poddaniu się i nihilizmie. Dobra na uznaniu, że każda minuta, która dzieli nas od tego momentu, może być cenna i na wykorzystaniu jej w maksymalny sposób. Jednak najczęściej wybieramy niemyślenie o śmierci. Zagłuszamy, przykrywamy i spychamy w podświadomość wszystko, co budzi nasz niepokój, a myśli o śmierci należą do tej kategorii. Co zrobić, aby myślenie o śmierci uczynić pożytecznymi, aby myśleć o niej w sposób, który paradoksalnie pomaga żyć, który ustawia nasze życiowe priorytety, który czyni nasze życie lepszym?

O tym, że istnieje coś takiego jak śmierć dowiedziałam się mając 6 lat, kiedy umarła babcia. Pamiętam, bo trumna stała w domu, co robiło wrażenie, zwłaszcza na nas, dzieciach. A potem trzeba było pocałować babcię na pożegnanie w rękę, która była lodowata, przezroczysta, blada. Wiedziałam więc już, że śmierć istnieje, ale nie wiedziałam, że dotyczy również mnie. Ta prawda z kolei dotarła do mnie z całą mocą, kiedy miałam już lat kilkanaście. I chyba nie było ku temu jakiegoś konkretnego powodu, aby ta dojmująca i depresyjna myśl o śmierci mną owładnęła, a po prostu tzw. trudny wiek, który u mnie zaznaczył się między innymi rozmyślaniem o kresie życiowej wędrówki.

Potem były lata bujnej młodości i niełatwej dojrzałości, kiedy o egzystencjalnych kwestiach się nie myślało, bo nie było na to czasu. Na szczęście los oszczędzał moich bliskich. I dopiero w wieku mocno średnim zaczęło mi ich ubywać, a i myśli o ostatecznej perspektywie zaczęły coraz natarczywiej dobijać się do głowy prosząc o refleksje. Najpierw były to myśli podszyte strachem, paraliżujące, przygnębiające, a potem człowiek się z nimi oswoił i w jakimś sensie zaakceptował. Pamiętam, jak Tata zbudował pomnik (grobowiec) dla naszej rodziny, czym wywołał niezadowolenie, irytację, popłoch… i pamiętam jacy byliśmy całą rodziną niechętni, żeby ten pomnik obejrzeć. W końcu przełamałam się, choć ten pierwszy raz, kiedy pojechałam go oglądać był szczególnie trudny. Dotarło do mnie, że stoję w miejscu, gdzie sama kiedyś spocznę na wieki, co wydało mi się …straszne, porażające, a teraz wydaje się naturalne. Z czasem i do myśli o tym, i do miejsca przywykłam, tym bardziej od czasu, kiedy doczesne szczątki Taty … zostały tam złożone.

W dzisiejszym świecie śmierć, czyli ta ostateczna perspektywa stała się tematem, przed którym nie sposób uciec, choć robimy wiele, aby myślenie o własnej śmiertelności zagłuszyć, przykryć, schować. O ilu tragediach, wypadkach, katastrofach dowiadujemy się z mediów. Im więcej … trupów, tym większa oglądalność. Ta śmierć, o której dowiadujemy się z newsów, wydaje nam się jednak odległa, jakby nas nie dotycząca. Zawsze jest gdzieś, bliżej lub dalej, ale nas nie dotyka, nawet jeśli umiera ktoś, kogo znamy, to jednak nie my. Żyjemy tak, jakbyśmy byli nieśmiertelni. Umierają i bliscy, i dalsi, a my nadal trwamy na posterunku. Wszystko, co nie jest nami, jest na zewnątrz, jest jakby …oglądanym przez nas filmem. Każdy z nas widzi świat przez swój własny filtr, a to znaczy, że świat każdego z nas jest inny. Nie ma dwóch takich samych. Mamy więc kilka miliardów różnych światów. Odchodząc zabieramy ze sobą „nasz świat”, a ten świat, który zostaje nie jest już nasz, więc czy jest czego żałować i trzymać się tak kurczowo tego życia? Przecież razem z nami odchodzi nasz świat, a skoro jego nie będzie to jakby całego świata nie było, bo przecież nasz świat jest dla nas…. całym światem 😉

A czego najbardziej nam żal, kiedy przychodzi i na nas czas? Ktoś pokusił się spisać te wszystkie refleksje snute na łożu śmierci i powstała książka pełna „niespełnionych marzeń”, tych skoków na bungee, czy wspinaczek na szczyty świata, których się nie zdobyło i nie przeżyło, choć kusiły… Nam, jeszcze żyjącym ma to dać do myślenia, abyśmy zaczęli robić to, czego zaniechania moglibyśmy potem żałować. Coś w tym jest, z pewnością. Sama też czasami myślę, ile rzeczy mnie ominęło, których nie zrobiłam ze strachu. Nie chciałam ryzykować, byłam zachowawcza. Może czasem trzeba było skoczyć głową w dół i poczuć ten lęk. Bo czyż nie jest tak, że jeśli ktoś boi się umrzeć, to boi się też żyć?

Nie wiem, jak często zdarza się innym ludziom myśleć o ostatecznej perspektywie, mnie w drugiej połówce życia zdarza się to dość często. Paradoksalnie myślenie o tym pomaga w wielu życiowych problemach, kiedy stajemy przed jakimś dylematem, kiedy coś nam nie wyjdzie, kiedy coś nas boli…. Wystarczy sobie wtedy wyobrazić nasz koniec, i dość szybko wracamy do pionu, no bo przecież jeszcze żyjemy, jeszcze mamy wpływ na to, co się wokół dzieje, jeszcze nie wszystko stracone. Każda sytuacja z perspektywy śmierci okazuje się być całkiem znośna, a nie tak beznadziejna jak nam się wydawało. Ale niełatwo jest takie podejście osiągnąć. Dla wielu z nas myślenie o śmierci bywa paraliżujące, depresyjne, odbierające chęć do życia. Myślimy, że skoro i tak umrzemy, to jaki sens jest starać się… takie myślenie nachodzi nas zwłaszcza w wieku mocno dojrzałym, kiedy bliżej nam do końca, kiedy już naprawdę niewiele można z tym życiem zrobić, a ostateczna perspektywa wydaje się być bardzo bliska. Poddać się jest zawsze najprościej. Z takim pesymistycznym kierunkiem myślenia trzeba walczyć. Każdy bowiem ma chwile załamania, kiedy nic go nie cieszy, i nic nie mobilizuje. Trzeba to przeczekać, a potem znów podnieść się, a przynajmniej próbować. Zainspirowała mnie koncepcja, aby wykorzystać ostateczną perspektywę do …ulepszenia i zmiany swojego życia, którą znalazłam na stronie selfmastery.pl. Autorka twierdzi, że myśl o śmierci potrafi wzmocnić nasze zaangażowanie w życie, otrzeźwić, obudzić nas na to, co rzeczywiście robimy ze swoim życiem i może być paradoksalnie wzmacniająca, może dodawać nadziei i energii do życia. Ludzie wtedy jaśniej widzą, co jest ważne, co trzeba zrobić, co powinni zmienić w swoim życiu i mają do tego więcej odwagi i chęci.

Jeżeli unikamy myślenia o swojej śmiertelności i śmierci – odbieramy sobie potężne narzędzie do ulepszenia swojego życia. Myśl o śmierci potrafi nam poukładać hierarchię ważności spraw, pozwala nabrać właściwego dystansu, zobaczyć jasno rzeczywistość. To pozwala z kolei do trudnych sytuacji podchodzić spokojniej, z większym luzem, swobodą a to daje większą szansę na powodzenie, na wyjście z tej sytuacji. Po prostu spuszcza z nas trochę powietrza, zdejmuje presję. My w ogóle myślimy, że te wszystkie rzeczy, które robimy i którymi się tak bardzo przejmujemy są takie ważne i niezbędne. Robimy problemy z rzeczy, które być może na łożu śmierci wydadzą nam się nic nie znaczące albo absurdalne. Możemy z tego skorzystać już dzisiaj i złapać ten dystans.

Perspektywa śmierci może dać nam doping do tego, żeby maksymalnie wykorzystać swoje życie. Możemy zyskać więcej nadziei i zbudować dla siebie lepsze życie, skupione na wartościowych dla nas rzeczach. Życie jak byśmy byli nieśmiertelni jest drogą do rozczarowań, do patrzenia na swoje życie z żalem osoby, która sama siebie zawiodła i w pewnym sensie zmarnowała swój czas. Jest mnóstwo rzeczy, które przykuwają naszą uwagę i dosłownie konsumują nasz czas, zbliżając nas do śmierci krok po kroku, mimochodem, bez naszej świadomości i właśnie dlatego potrzebujemy tej perspektywy śmierci jak nigdy wcześniej. Możemy mieć z tego masę korzyści. Jakie one mogą być?

Po pierwsze, pamiętanie o śmierci może nam pomóc w znalezieniu życiowego celu, bo zaczynają nam przychodzić do głowy pytania o ten cel i mamy świadomość, że trzeba się spieszyć z odpowiedzią. Ostateczna perspektywa pomaga też bezbłędnie oddzielić rzeczy ważne od nieważnych. Dzięki temu możemy podejmować lepsze, mądrzejsze decyzje, choćby takie, na co warto przeznaczać swój ograniczony czas a na co nie. Kolejny plus jest taki, że możemy mieć więcej odwagi i śmiałości w dążeniu do naszych marzeń, celów i do realizowania swojego potencjału, bo mamy poczucie, że nie ma czasu do stracenia, a to potrafi bardzo motywować i pomaga dobrać priorytety. Myślenie o śmierci pomaga odrzeć wiele rzeczy z pozorów i pozwala poczuć głębszą więź z innymi ludźmi. Bo jednak śmierć jest tym, co nas łączy, bez względu na to kim jesteśmy, co posiadamy, gdzie mieszkamy. Bez względu na to wszystko i tak umrzemy – każdy. Czy warto więc marnować swój czas na kłótnie, podziały? Czy nie lepiej być bardziej empatycznym i życzliwym, dla innych i dla siebie? Myślenie o śmierci pomaga też w byciu tu i teraz. Uświadamiamy sobie, że ten konkretny moment już nie wróci, konkretny oddech już nigdy się nie powtórzy, że te rzeczy należą do przeszłości.

Myślenie o śmierci powoduje, że możemy czuć wdzięczność, cieszyć się z tego, co mamy, bez względu na to, czy to jest dużo czy mało. Łatwiej nam docenić wszystkie doświadczenia – te dobre a nawet te gorsze, bo jednak żyjemy. A w konfrontacji ze śmiercią wszystko wydaje się paradoksalnie bardziej znaczące i mniej znaczące jednocześnie. Śmierć daje dystans, ale też zbliża nas do życia. I chociaż może brzmi to dziwnie daje radość z tego jak jest – bez względu na to jak jest. Poza tym perspektywa śmierci pozwala nie brać rzeczy tak bardzo do siebie, bo tworzy dystans. To jest nie do przecenienia, bo im więcej wdzięczności tym lepsze życie i tym więcej z życia.

Pamiętanie o śmierci może nam pomóc żyć lepiej, pełniej, odważniej dążyć do tego czego naprawdę chcemy. Może pomóc przetrwać trudne chwile, docenić te dobre i podejmować dobre decyzje w oparciu o to, co jest dla nas ważne. To jest świetne i niedoceniane narzędzie chociaż wiele osób używa go nie tak jak trzeba czyli jako wymówki żeby się wycofać albo nie używa go w ogóle. Ale myślenie o śmierci naprawdę może pomóc. Na pewno pomaga w tym, żeby strząsnąć z siebie strach przed życiem i podejmowaniem odważnych decyzji, pomaga przezwyciężyć wątpliwości i pełniej zaangażować się w życie, jeżeli użyjemy tej perspektywy dobrze.

*

Zainteresowanych tematem ostatecznej perspektywy, odsyłam do strony selmastery.pl, z której sama czerpię pełnymi garściami, i ten wpis też zawiera treści (również cytaty) zaczerpnięte z tej strony. Dokonałam jedynie swobodnej interpretacji tematu i mam nadzieję, że zostanie mi to przez autorkę wybaczone 😊

Życiowy cel czyli coś do odkrycia

Jaki jest nasz życiowy cel? Takie pytanie wywołuje zaskoczenie, a potem milczenie… bo przecież nikt się nad tym na co dzień nie zastanawia. O co chodzi? Co to za pytanie? Realizujemy przecież różne cele, ale czy to się da określić jednym słowem?

Większość z nas ma trudności w nazwaniu tego swojego życiowego celu, bo nie tylko nikt nam takiego pytania nie zadaje, ale nie zadajemy go sobie sami. Nie mamy czasu i okazji, aby o czymś takim pomyśleć. Żyjemy w pośpiechu, realizując zadania, podejmując wyzwania, spełniając obowiązki i powinności. Rzadko myślimy o kwestiach takiego kalibru, albo po prostu czujemy intuicyjnie, że realizujemy jakiś cel, na który składają się różne elementy, nie dające się sprowadzić do jednego mianownika. Czy życiowy cel można ograniczyć do kwestii zawodowych, pasji? A może wyłącznie do sfery prywatnej? Pewnie u każdego wygląda to inaczej, ale… Może warto zapytać siebie, czy nasze życie jest satysfakcjonujące, czy jesteśmy z niego zadowoleni? Jeśli tak, to czy można uznać, że …swój życiowy cel realizujemy? A jeśli nie jesteśmy zadowoleni i nie czujemy się spełnieni, czegoś nam brakuje, to może się okazać, że między życiem, jakie prowadzimy, a tym, jakie chcielibyśmy prowadzić jest rozdźwięk.

Nawet jeśli odkryjemy, że żyjemy nie realizując swojego życiowego celu, który gdzieś sobie w naszej głowie drzemie, to najczęściej nie podejmujemy żadnych kroków, aby nasze życie zmienić. Być może ze strachu przed zmianą, która jest niepewna i która mogłaby zburzyć nasze status quo, być może z lenistwa, a może właśnie z braku czasu, bo mamy na głowie inne, bardziej prozaiczne problemy. Bywa też tak, że te nasze życiowe cele wrzucamy do worka mrzonki, nie dajemy im szans realizacji, więc pozostajemy (a może tkwimy) w tym życiu, które jest znane, w miarę ciepłe i stabilne. Ileż odwagi trzeba, aby  je obrócić o 180 czy nawet o 360 stopni? Co powiedzą na to nasi bliscy, ci, którym musimy zapewnić środki do życia? Jeśli zajmiemy się realizacją marzeń, kto zapłaci czynsz, czesne za szkołę, ubrania dla dzieci, prywatnego lekarza dla rodziców, opiekunkę, etc. Bo czy z realizacji marzeń można żyć? Może niektórym to się udaje, ale wielu klepie biedę…przynajmniej na początku. Biografie sławnych artystów pełne są takich przykładów. Tylko ich spadkobiercy mogą czerpać wymierne korzyści z tego, że przodek realizował swój życiowy cel. Ale chyba nie o to nam chodzi. Gdyby się tak głębiej zastanowić, to czy obecna rzeczywistość tak bardzo odbiega od tej sprzed stuleci? Ilu filozofów i historyków pracuje na etatach kompletnie nieprzystających do kierunków, w których się wyedukowali. A może wybór studiów też był przypadkowy? Bo nie dostali się na przykład na wybrany kierunek, a na innym były wolne miejsca.. Sama też trafiłam na kierunek, którego sobie nie wymarzyłam. Można powiedzieć, że to los zdecydował… że po szkole średniej, która była liceum zawodowym („musisz mieć zawód w ręku, a studia? jak będziesz chciała też będziesz mogła pójść”) jeszcze nie widziałam do końca, co chciałabym robić zawodowo. Ale po pierwszym kierunku, wiedziałam już cokolwiek więcej, więc poszłam na studia podyplomowe. Udało mi się pracować w zawodzie, który mnie satysfakcjonował, choć nie jestem pewna, czy to było to, o czym marzyłam? Firma mała, moja siła przebicia równie niewielka. Na pewno bardziej mi ta praca odpowiadała niż to, co zaczęłam robić później, choć przecież w każdej pracy można znaleźć rzeczy, które są dla nas ciekawe, a bywa, że pasjonujące.

Magda z selfmastery.pl twierdzi, że życiowego celu się nie szuka, jego się odkrywa. Jest to taki dar do odkrycia. Piękne określenie. Bardzo podoba mi się również sformułowana przez Magdę definicja: „życiowy cel to jest wspólna przestrzeń pomiędzy Twoimi naturalnymi zdolnościami, talentami, skłonnościami, zainteresowaniami – czyli wszystkim tym, czego wykorzystywanie przynosi Ci radość i poczucie sensu – a służbą innym, inaczej można powiedzieć potrzebą świata. Czyli krótko mówiąc – Twój życiowy cel, jest tam gdzie Twoja największa radość spotyka się ze służbą innym i potrzebą świata.” Brzmi to poważnie, nawet górnolotnie i człowiek się zastanawia, czy on czyli taki zwykły człowiek jest w stanie takiej definicji podołać? Może takich ludzi, którym udaje się życiowy cel osiągnąć jest niewielu, ale można przecież mieć cel …  bardziej prozaiczny, co nie znaczy, że gorszy. Ważne, abyśmy potrafili go realizować. Jaki życiowy cel ma pan Waldek, który na emeryturze musi dorabiać, sprzątając biura, także w mojej firmie? Z tego, co wiem, pan Waldek pracował kiedyś w administracji jako tzw. pracownik umysłowy (tak się kiedyś mówiło), nie wiem, czy lubił tę pracę czy nie. Nie pytam go też, czy lubi obecne zajęcie. Nie wygląda na przybitego. Jest uśmiechnięty, miły, uczynny, inteligentny… Raz w roku wyjeżdża do syna i wnuków w Norwegii, bo w Polsce nie ma już bliskiej rodziny. Nie zapytam go o życiowy cel, bo takie pytanie każdy sam powinien sobie zadać, o ile w ogóle taki temat go interesuje.

Czy bez życiowego celu da się żyć? Z pewnością. Ale czy jest to życie szczęśliwe, spełnione? Jeśli ktoś uważa, że jego życie nie potrzebuje zmiany, że jest satysfakcjonujące, to gratuluję i życzę szczęścia. Ten tekst nie jest dla niego. Jeśli jednak czegoś nam brakuje, nie czujemy satysfakcji z tego, co robimy, wtedy pytanie o życiowy cel warto sobie zadać. Od czego zacząć? Najpierw trzeba wiedzieć, co jest naszym naturalnym talentem, do czego mamy dryg, a jak nie widzimy (nie dostrzegamy) czegoś takiego, to popytajmy znajomych, rodzinę, co im się podoba u nas? Co nam dobrze wychodzi? Jak byłam małą dziewczynką uwielbiałam śpiewać, wykorzystywałam każdą okazję, aby występować, gdzie tylko się dało. Czy miałam talent do śpiewania? Nie mam pojęcia, ważne, że wszystkim się to moje śpiewanie podobało. Występowałam na dużych uroczystościach szkolnych i kościelnych, a raz nawet przed …. przed Prymasem Polski. Do czasu pojawienia się w wieku nastoletnim tremy, śpiewanie było tym, co lubiłam najbardziej. Trema, brak wiary w siebie, pierwsze nieudane występy (w moim mniemaniu nieudane, a realnie po prostu nie zdobywałam nagród) spowodowały, że śpiewać przestałam. Sentyment do śpiewania do tej pory mi pozostał, i próbowałam wielokrotnie znaleźć jakieś miejsce do amatorskiego muzykowania, ale nie sądzę, aby śpiewanie było tym kierunkiem, w którym miałabym w drugiej połówce życia pójść 😉 Kiedy zobaczymy, albo inni nam podpowiedzą, jakie są te nasze naturalne talenty, to już zrobiliśmy duży krok do przodu. Nikt nam jednak nie wskaże życiowego celu, bo do tego trzeba dojść samemu. Może stanie się to metodą prób i błędów, i w takim przypadku trzeba przyznać, że młodzi ludzie mają na takie próbowanie dużo czasu. Inaczej jest w wieku dojrzałym, nie mówiąc o ograniczeniach wynikających z wieku. Nawet jeśli jest entuzjazm, to z siłami i możliwościami psychofizycznymi jest gorzej. Aczkolwiek…. widziałam niedawno 88-letnią kobietę szalejącą na parkiecie z młodszym o 40 lat mężczyzną w amerykańskim „Mam talent”. Trudno uwierzyć, że takie wygibasy są w tym wieku możliwe. Czy to nie dowód, że ograniczenia są tylko w naszej głowie?

Kiedy obserwuję bliższych i dalszych znajomych, widzę, że dla wielu życiowy cel kręci się wokół spraw materialnych. Takie cele najbardziej ich ekscytują. Najpierw mieszkanie, potem dom, a potem lepszy samochód, i jeszcze większy dom, tak duży, że już nie można się w nim odnaleźć… Czy życiowym celem może być zarobienie miliona złotych? Owszem, może niektórym taki cel przyświeca i dążą do niego z różnym skutkiem. Wyobraźmy sobie jednak, że już ten milion mają i co dalej? Jaki wtedy będzie ten życiowy cel? Może 2 miliony? A może coś innego, również materialnego. Albo kariera, pięcie się po jej szczeblach na sam szczyt. Dzisiaj wielu młodych ludzi robi tzw. karierę w tempie zawrotnym. Kiedy patrzę na młodych ministrów, posłów, dyrektorów to mam mieszane uczucia. Sama doświadczyłam awansu w swojej pierwszej pracy, było to jednak stopniowe i obejmowało, co najmniej 5 szczebli, a kolejny awans miał miejsce co jakiś, określony, czas. Teraz można zostać szefem dużego zespołu (instytucji) bezpośrednio po studiach, czy to dobrze? Jest teoria, że tacy ludzi są nieskażeni .. korporacyjnością, mają świeże spojrzenie, dlatego potrafią dokonać zmian w skostniałej często strukturze. Nie zgadzam się z tym poglądem, i uważam, że przynosi to więcej szkód niż pożytku. Kiedy zostaje się szefem działu, ale wcześniej przeszło się w tym dziale kilka szczebli awansu i zna się dobrze tę pracę, wtedy kierowanie zespołem jest i łatwiejsze i chyba efektywniejsze, nie mówiąc o aspekcie ludzkim, choć z tym różnie bywa.

Zastanawiam się, czy próby odkrywania życiowego celu w okresie zbliżania się do wieku emerytalnego mają jakiś sens? Bardziej to pasuje do ludzi młodych, albo przynajmniej w kwiecie wieku. A może właśnie to jest dobry okres, bowiem wtedy człowiek nic nie musi, i może robić to, co chce. Do głosu dochodzi intuicja, serce. Jak mówi Magda z selfmastery.pl „odkrycie życiowego celu czy powołania, nie jest wcale kwestią decyzji, kwestią przemyślanego wyboru, woli czy narzucenia sobie czegoś, polega za to na słuchaniu i kierowaniu się w swoich działaniach tym, co słyszymy, zaufaniu temu”.

Każdy najlepiej wie, co mu w duszy gra. Koleżanka z biura, z którą rozmawiałam o planach na emeryturę, wspomniała o wolontariacie. Jeszcze nie wie konkretnie, co to miałoby by być, ale poszłaby raczej w kierunku ekologii i ochrony zwierząt, bo to ją interesuje, przynosi satysfakcję i sprawia radość. Druga koleżanka mogłaby już przejść na emeryturę, ale nie chce, bo … co ona będzie robić na tej wsi, w swoim dużym i pustym domu? Córka z wnukiem mieszkają w mieście i nieczęsto ją odwiedzają, a ona nie ma pomysłu na siebie jako emerytkę. Ma tylko pracę i trzyma się jej mocno, pomimo stresu i przejawów mobbingu ze strony przełożonego. Radzę jej, aby czegoś poszukała w mniejszym wymiarze czasu pracy, np. doradztwo w dziedzinie, którą się zajmuje. A może coś innego? Widzę pustkę i lęk w jej oczach. Bo czy po 40 latach pracy w jednym miejscu i w jednej dziedzinie, można zacząć robić coś innego? Można. Ale to ona sama musi to odkryć. Nikt jej nie podpowie, co to miałoby być.

Mam z określeniem „życiowy cel” ten problem, że takie sformułowanie sugeruje objęcie nim dużej części naszego życia, a po 50-tce czy 60-tce człowiek widzi, że tego czasu to już niewiele mu zostało, więc czy warto cokolwiek zmieniać, czy warto podejmować jakieś wyzwanie, skoro jego realizacja będzie … krótka? I w tym miejscu przypomina mi się tytuł „lepiej późno niż później” oraz słowa Magdy z selfmastery.pl, że przecież nie trzeba rzucać wszystkiego, co do tej pory się robiło, czy osiągnęło, że można zacząć realizować swój życiowy cel krok po kroku. Chodzi w uproszczeniu o to, aby wykorzystać swój potencjał i zacząć robić to, co się lubi, a każdy wie, co lubi. Polecam wątpiącym taką wizualizację:

„Czy gdybyś dzisiaj miał 100 lat i spojrzał na swoje życie z tej perspektywy to miałbyś poczucie, że Twoje życie miało sens? Jeżeli od dzisiaj do tej setki będziesz żył tak jak żyjesz, do tej pory, to będziesz miał poczucie sensu na końcu czy nie? Jeżeli nie, to co możesz zrobić inaczej od dzisiaj do tej setki, żeby to poczucie się pojawiło? Od czego byś zaczął? Ciekawe pytania.”