Gdzie się podziała moja torba?

Roztargnienie to moje drugie imię. Bywam nieobecna w chwilach, kiedy warto byłoby zachować uważność. Skutki bywają różne, mniej lub bardziej stresujące. Bohaterką wielu takich sytuacji bywa TORBA (niejedna).

Od czasu, kiedy noszę torebki „na skos”, zwane też listonoszkami jestem w miarę bezpieczna. Są w niej dokumenty, pieniądze i klucze, a więc to, co najważniejsze. Skoro mam ją „na brzuchu” to trudno byłoby ją zgubić (chyba że sama bym się, razem z torbą, zagubiła). Oprócz torebek noszonych „na skos” mam zazwyczaj dodatkowo jakąś torbę podręczną, w której jest „mydło i powidło”. Książka lub czytnik, okulary, drugie śniadanie, kosmetyczka, etc. I właśnie taką torbę zostawiłam kiedyś w autobusie. Po prostu rzuciłam ją obok na wolne siedzenie, a na docelowym przystanku wyszłam kompletnie nieświadoma tego, że jestem bez torby. Potrzeba trochę czasu, aby sobie taki brak uświadomić. U mnie było to ok. 5 minut.

Szok i niedowierzanie. A potem pytanie, gdzie, co i jak? No i co w tej torbie było? Czy stratę da się przeboleć? W moim przypadku nie byłoby to łatwe. Miałam w torbie ulubione okulary przeciwsłoneczne, nie takie zwykłe, bo z korekcyjnymi szkłami, sporo kosztowały. Zaczęłam się zastanawiać, czy coś da się zrobić, aby torbę odzyskać. Przypomniałam sobie, że autobus ma niedaleko pętlę. Najprawdopodobniej będzie wracał. Spojrzałam na rozkład. Przyjechałby za ok. 20 minut. Po drodze kilka przystanków, wejdą pasażerowie i może komuś moja torba podpasuje. Co robić? A może podjechać na pętlę? Przecież kierowcy mają tam jakiś postój. Złapałam taxi, dojechałam do pętli i biegiem do „swojego” numeru autobusu, który już ruszał. Zaczęłam wymachiwać rękami, aby się zatrzymał. Kierowca otworzył okno i oznajmił, że „pętla” nie służy do wsiadania, więc musiałam wyłuszczyć problem. Na szczęście, wpuścił mnie do środka. Moja biedna samotna torba leżała tam, gdzie ją pozostawiłam.

Od tego czasu, kiedy tę samą (lub inną) torbę ze sobą zabieram to wchodząc do jakiegokolwiek środku transportu publicznego nie wypuszczam jej z rąk, dosłownie.

Wiele czynności wykonujemy „na automacie”, słyszę zapowiedź mojego przystanku i ruszam do wyjścia, a w głowie albo natłok myśli, albo totalne zamyślenie. W takich momentach trudno być „tu i teraz”, bo miejsce niezbyt ku temu sprzyjające. Nie dziwię się ludziom, którzy wyciągają smartfony i wgapiają się w ekran „dla zabicia czasu”. A potem zrywają się z miejsca szybko zapominając o całym świecie, albo o … pozostawionej torbie.

Jak już wspomniałam, obecnie noszę listonoszki. Kiedyś jednak nosiłam torby zawieszone na jednym ramieniu z dokumentami, pieniędzmi i kluczami, a takie są już mniej „bezpieczne” dla roztargnionych i zapominalskich. Raz w dworcowej toalecie powiesiłam taką torebkę na jednym z wieszaków, toaleta wyjątkowo duża, i mając jeszcze jedną podręczną torbę, opuściłam ten przybytek w pośpiechu, bo z megafonu już brzmiał głos o nadjeżdżającym pociągu w moim kierunku. Całe szczęście, że te kilka minut pozwoliło mi na refleksje, że jestem jakby mniej obciążona. Pędem więc pobiegłam do toalety. Na szczęście „babcia klozetowa”, która tam zarządzała, nie zdążyła jeszcze udostępnić kabiny innej osobie i mogłam w kilka sekund porwać moją szczęśliwie odzyskaną torbę i zdążyć na pociąg. Uff…

Kolejna moja przygoda z torbą w roli głównej rozegrała się w pociągu. Była to jednak torba, nazwijmy ją zakupową. Wiozłam kilka nabytych tego dnia przedmiotów, nic szczególnego, ale swoją wartość miały. Wyszłam z pociągu. Wsiadłam do autobusu. Zaczęłam zbliżać się do domu. I wtedy pojawiła się myśl, że miałam przecież torbę z zakupami. W tym momencie byłam bezradna. Przez chwilę zastanawiałam się jeszcze, gdzie ta torba zostać mogła. Pociąg czy autobus? Ten drugi był mało prawdopodobny. Pozostał pociąg. No i moje wspomnienie. Ciekawe, co z tymi zakupami się stało.

Nie mam pojęcia jak wyglądają procedury w takich przypadkach. Czy są nadal biura rzeczy znalezionych?

Pozostawione torby, zwłaszcza większych rozmiarów wzbudza zainteresowanie właściwych służb ze względów bezpieczeństwa. Napisy i komunikaty w środkach transportu nie pozostawiają wątpliwości. A co jeśli w takim „podejrzanym” pakunku jest … ekspres do kawy albo robot kuchenny? Kto takim pakunkiem się zaopiekuje? I gdzie nieszczęśliwy właściciel zguby miałby jej szukać? Nie mam pojęcia.

Naszła mnie taka refleksja z powodu sytuacji, której byłam niedawno świadkiem w tramwaju. Ktoś mnie zapytał o torbę, umieszoną między dwoma siedzeniami. Biała z materiału. Dość duża. Otwarta, więc widać było w środku jakieś pudełko. Odpowiedziałam, że nie należy do mnie. Inne osoby stojące w pobliżu też wzruszyły ramionami. I okazało się, że właściciela, a może właścicielki brak. Już widziałam oczyma wyobraźni bezradną i załamaną kobietę, która na jakimś przystanku uświadomiła sobie, że pozostawiła torbę w tramwaju.

W każdej grupie, na szczęście, znajdzie się ktoś odpowiedzialny, dociekliwy, a do tego dysponujący czasem (w godzinach porannych w drodze do pracy niełatwo na takie osoby trafić) i w moim tramwaju też taka była. Podeszła do motorniczego, wyłuszczyła temat. Pan nie wykazał większego zainteresowania, więc aktywistka (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) wykonała jakiś telefon, zrobiła zdjęcia torby i czekała. Na kolejnym przystanku, pan motorniczy wyszedł z kabiny i zapytał, gdzie jest torba. Interwencja okazała się skuteczna, ale…. co było dalej, musi pozostać w sferze domysłów. Bo sama musiałam już tramwaj opuścić.

Temat pozostawionych toreb i pakunków w środkach komunikacji wymaga zbadania, bo przyznam, że nie wiem, czy na takie okoliczności są procedury.

Aktywistka wykorzystała aspekt bezpieczeństwa jak sądzę, skoro jest bezpańska torba, to może stanowić zagrożenie. To chyba jedyny sposób, aby ktoś się taką torbą zainteresował. Nie wiem jednak, co dalej się dzieje i jakie szanse ma właściciel na odebranie swojej zguby.

Dodaj komentarz