Kilka dni temu byłam świadkiem rozmowy dwóch pań w wieku okołoemerytalnym rozprawiających o swoich upodobaniach kulinarnych. Obie panie ładnie zaokrąglone dzieliły się opiniami na temat słodkości, ulubionych ciast i deserów… a na koniec stwierdziły „A co nam z życia zostało…”. Wniosek z tego płynie taki, że w pewnych wieku pozostaje człowiekowi jedynie przyjemność … z jedzenia. Coś w tym jest. Nie twierdzę, że sama jestem pozbawiona ochoty na zaspokajanie kulinarnych grzeszków, ale po takim stwierdzeniu „A co nam z życia zostało”, które słyszę dość często, również z ust znajomych kobiet, zrobiło mi się smutno. Bo co to za życie, skoro innych przyjemności brak, a przynajmniej się ich nie dostrzega, bo zapewne jakieś są. Stanowczo protestuję przeciwko takiej perspektywie i robię, co mogę, aby taki tok rozumowania nie stał się moim dniem powszednim. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że z takiego stwierdzenia niewiele może wynikać, bo po prostu „tak się mówi”, ale to nie znaczy, że „tak się robi”, choć od jednego do drugiego jest bardzo łatwa droga. Najlepiej więc w ogóle zrezygnować z takiej „afirmacji”, bo jest ona zwyczajnie niezdrowa.
Temat jedzenia i naszych z nim relacji, to temat rzeka, o którym można rozprawiać długo i namiętnie. Dzisiejszy świat celebruje jedzenie. To ogromny i dochodowy przemysł nastawiony na zaspokajanie naszych mniej lub bardziej wyszukanych gustów. A przecież człowiekowi tak naprawdę niewiele trzeba, aby poczuć się sytym. Proste w składzie posiłki też mogą być smaczne, kiedy jesteśmy autentycznie głodni. Ale kto z nas poczuł ostatnio prawdziwy głód? Sama takiego stanu nie pamiętam, bo jedzenie jest zawsze „pod ręką”. Jemy, kiedy poczujemy ssanie (niekoniecznie z głodu, bo może mamy wrzody żołądka), kiedy jest nam źle i smutno (jedzenie emocjonalne), kiedy jesteśmy na jakiejś rodzinnej imprezie, gdzie stoły uginają się od wszelkiego jadła, a przecież wszystkiego trzeba spróbować. Wciąż jemy, albo odwrotnie … nie jemy, bo nie mamy czasu, a potem rzucamy się na jedzenie i pochłaniamy jego nadmierne ilości. Odżywiających się racjonalnie osób mogę policzyć wśród moich znajomych na palcach jednej ręki. Większość ma z tym problem. Ale stwierdzenie, że w pewnym wieku tylko dogadzanie sobie kulinarnie człowiekowi pozostaje budzi mój sprzeciw.
Dlatego w poszukiwaniu innych niż jedzenie przyjemności, trafiłam na świetną historię opisaną w Wysokich obcasach (6 maja 2023 r.), której bohaterka jest ze wszech miar godna naśladowania. U niej zaczęło się w sumie też od jedzenia, a konkretnie odchudzania, bo wcześniej zapewne też żyła w przekonaniu „A co mi z życia zostało”.
Ta wyjątkowa kobieta to Barbara Tukendorf, 70-letnia biegaczka i epizodystka. Obudziła się do nowego życia w wieku 63 lat, kiedy przeszła na wcześniejszą emeryturę. Wnuki już mniej jej potrzebowały, więc zaczęła myśleć o tym, co teraz będzie robić z wolnym czasem. Zaczęła od mediów społecznościowych. Szukała inspiracji. Najpierw rozpoczęła przygodę z bieganiem, a potem z graniem epizodów w filmach i serialach.
Zapisała się również do kółka emerytów, ale dla niej te formy aktywności, które tam dominują okazały się za mało … intensywne. W końcu doszła do wniosku, że kluby seniorów „robią się trochę gettem dla starszych”, bo można tam jedynie słuchać starych piosenek, narzekać na zdrowie i wspominać, jak to drzewiej bywało.
Wystąpiła w programie dla osób, które chciały zrzucić zbędne kilogramy i „na oczach całej Polski” udało jej się zgubić 20 kilo, dzięki czemu nabrała większej pewności siebie i zaczęła intensywniej biegać. Została halową mistrzynią Polski weteranów na trzy kilometry, pokonała cztery półmaratony i ciągle marzy o maratonie.
Co ciekawe Basia nie stała się taka aktywna z dnia na dzień. Przeszła wcześniej niełatwą drogę. Chorowała na depresję. Przestała wstawać z łóżka, odbierać telefony. Nie miała ochoty na książkę, czy telewizję, nic ją nie interesowało. Pomogła lekarka zapisując wyciszające tabletki, które Basia bierze do dziś, jako takie ubezpieczenie, gdy nawracają epizody depresyjne. Bo to nie jest tak, że człowiek staje się z dnia na dzień inny, niektóre stany ciągną się za nami i nigdy nie wiadomo, kiedy wrócą.
Basia Tukendorf jest pazerna na życie, jak mówi. Zdaje sobie jednocześnie sprawę z własnego wieku i ograniczeń. Mimo różnych przeciwności losu, nadal potrzebuje biegania, teledysków, seriali, kontaktu z młodymi. Kiedy dostaje jakąś propozycje, to nie marudzi, tylko rusza do działania. Nie wiadomo przecież, czy jutro będzie miała siłę wyjść z domu.
No właśnie, te ostatnie słowa są bardzo istotne. Kiedy rezygnujemy z jakiejś aktywności, bo nam się nie chce, to trzeba być świadomym, że jutro możemy chcieć, ale nie móc, dlatego trzeba wziąć się w garść i brać, co los nam niesie.
Jeśli ktoś chce dowiedzieć się o Basi więcej, podaję link do jej strony. Robi wrażenie 😊
A tu jej wizytówka: